Ostatni bogowie Połabia – Prowe, Siwa, Podaga

 

W poprzednich odcinkach często byliśmy gośćmi na słowiańskim Połabiu, krainie targanej nieustającymi konfliktami, pełnej lokalnych bogów i kultów. Dzisiaj ponownie zajrzymy tam aby poznać ostatnie bóstwa jakich istnienie potwierdzili kronikarze. Przewodnikiem nie po raz pierwszy będzie nam niezastąpiony Helmold, proboszcz z Bozowa. Saski duchowny był gorącym orędownikiem misji chrześcijańskich oraz nawracania pogan, ale nie przeszkadzało mu to w dostrzeganiu niesprawiedliwości i przemocy dotykającej miejscowych Słowian. W swojej sztandarowej pracy pt. Kronika Słowian wielokrotnie podkreślał błędne koło nadmiernych obciążeń fiskalnych nakładanych na lokalną ludność, która musiała uciekać się do piractwa aby związać koniec z końcem. Kronika Helmolda zawiera mnóstwo informacji o lokalnych wierzeniach i zwyczajach, do tego została już w XIX wieku przetłumaczona na język polski więc jest powszechnie dostępna w naszym kraju. Odwoływałem się do proboszcza z Bozowa pisząc głównie o Świętowicie, Radogoszczy i domniemanym tandemie Czarnobóg-Białobóg. Dzisiaj poznamy jeszcze kilka enigmatycznych teonimów.

 

39. Ostatni bogowie Połabia.

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

Helmold nie ograniczał się jedynie do pracy w obrębie swojej własnej parafii, zdarzało mu się również uczestniczyć we wszelkich misjach dyplomatycznych bądź chrystianizacyjnych na obszarze Połabia. Duchowni byli w tamtych czasach nie tylko kaznodziejami wdrażającymi stada nowych owieczek w arkana zwycięskiej religii. Bardzo często pełnili funkcję skrybów i dziejopisów o czym już niejednokrotnie przekonaliśmy się ale bywali także dyplomatami bądź urzędnikami. Helmold relacjonuje jedną z takich misji pod przywództwem biskupa Gerolda do jakiej doszło w 1156 roku. Jej celem było nawrócenie księcia Przybysława: “udaliśmy się do dalszej Słowiańszczyzny w gościnę do niejakiego możnego pana imieniem Cieszymir, który nas do siebie zaprosił. Zdarzyło się zaś, że w drodze przybyliśmy do lasu, jedynego w owej ziemi; cały kraj bowiem jest wielką płaszczyzną. Tam obaczyliśmy pomiędzy bardzo starymi drzewami święte dęby, poświęcone bogu owej ziemi Prowemu, otoczone podwórzem, które opasywał parkan starannie z drzewa zbudowany i mający dwie bramy. Prócz bowiem bogów domowych i posągów, w które każde miasto obfitowało, było to miejsce świętością dla całego kraju i miało dla siebie arcykapłana, uroczystości i różne ofiarne obrządki. Tam drugiego dnia każdego tygodnia lud tego kraju z kapłanem i księciem zwykle zbierali się na sądy. Wejście na podwórzec było wszystkim wzbronione, oprócz tylko kapłana i przynoszących ofiary lub tych, którzy byli w niebezpieczeństwie śmierci; takim bowiem nigdy nie odmawiano przystępu. Taką zaś cześć mają Słowianie dla swoich świętości, że obrębu świątyni kalać krwią nawet w czasie wojny wzbraniają. Na przysięgę z trudnością zezwalają; przysięgać bowiem u Słowian znaczy prawie to samo, co krzywoprzysięgać i gniew bogów ściągać na siebie. Sławianie w różny sposób cześć bogom swoim oddają; nie wszyscy bowiem zgadzają się na jedne obrządki pogańskie. Jedni stawiają w świątyniach posągi fantastycznych kształtów, jak na przykład posąg Płoński nazywający się Podaga; inni bogowie zamieszkują lasy lub gaje, jak na przykład Prowe bóg Aldenburgski i takich bogów jest mnóstwo wizerunków. Wielu rzeźbią z dwiema, trzema lub więcej głowami. Pomiędzy wszakże różnokształtnymi bóstwami, którym poświęcają pola, lasy, smutki i radości, wyznają także, że jest jeden Bóg, który w niebie innymi bogami rządzi, że on przechodząc innych swą mocą, niebieskimi wyłącznie sprawami się zajmuje, że inni wykonywają tylko poruczone im obowiązki, że z jego krwi pochodzą i że każdy jest tem wyższym, im bliższym jest owego Boga bogów. 

Gdyśmy przybyli do owego gaju i miejsca bezbożności, biskup nakłonił nas, byśmy odważnie przystąpili do zniszczenia gaju. Sam też zeskoczywszy z konia, zbił drągiem frontowe ozdoby bramy, i gdyśmy weszli na podwórze, zniszczyliśmy całe ogrodzenie podwórza koło tych świętych drzew, i z kupy drzewa ułożywszy stos, podłożyliśmy ogień nie bez obawy wszakże, by na nas nie wpadły tłumy mieszkańców; lecz Bóg opiekował się nami. Potem zwróciliśmy drogę do domu Cieszymira, który nas przyjął z wielkim przepychem, jednak kielichy Słowian nie były nam ani słodkie, ani przyjemne, widzieliśmy bowiem kajdany i różne rodzaje męczarni, jakie zadawano przyprowadzonym z Danii chrześcijanom. Ujrzeliśmy tam kapłanów Bożych w skutek długiego trzymania w niewoli wynędzniałych, którym biskup ani przemocą, ani prośbą nie mógł dopomóc”.

Powyższy fragment jest prawdziwą kopalnią wiedzy na temat ostatnich dni dawnego, pogańskiego Połabia widzianego oczami jednego z tych, którzy aktywnie je niszczyli. Zdaniem Helmolda kult był nie tylko powszechny, bogowie pojawiają się bowiem według niego w każdej miejscowości, był również zdecentralizowany. W przeciwieństwie do zorganizowanych religii monoteistycznych takich jak chrześcijaństwo poganie z Połabia organizowali swoje kulty według lokalnych tradycji i własnych upodobań. Sąsiednie wioski mogły czcić zupełnie inne bóstwa w zupełnie inny sposób. Bogów czasami przedstawiano w postaci antropomorficznych posągów jak enigmatyczną Podagę, ale niejednokrotnie kult ograniczał się do oddawania im czci w specjalnie do tego wyznaczonych gajach i uroczyskach. Na szczególną uwagę zasługuje wzmianka o jednym, najwyższym bogu rezydującym gdzieś w niebie, który przewodził szerszemu panteonowi. Helmold wspomina, że o znaczeniu pozostałych bóstw decydowała bliskość ich pokrewieństwa z najwyższym bogiem nieba. Możemy więc przypuszczać, że na Połabiu w czasach Helmolda rozwinął się całkiem zaawansowany politeizm z rozbudowaną genealogią. W końcu cóż innego jak nie pokrewieństwo mogło bowiem wyznaczać bliskość pomiędzy pomniejszymi bogami a tym jednym, najwyższym władcą nieba? Nasuwa się pytanie kim był ten tajemniczy najwyższy bóg, Pan Nieba? Czy był to Swaróg? Czy też może Perun? Niemal każdy kolejny fragment relacji o wierzeniach dawnych Słowian ma to do siebie, że z jednej strony rzuca odrobinę więcej światła na te zawiłe tematy z drugiej jednak strony komplikuje dociekania podważając inne relacje. Fragment Helmolda jest o tyle istotny, że wydaje się potwierdzać istnienie henoteizmu na Połabiu, gdzie dominowało jedno bóstwo a liczne pomniejsze, mniej doskonałe i nie tak potężne działały w jego cieniu.

Kim był Prowe, pan świętego gaju zniszczonego przez Gerolda i jego pachołków? Najczęściej uważa się Prowego po prostu za Peruna. Nazwa boga jest dyskusyjna, najprawdopodobniej jej obecna forma powstała na skutek nieświadomego zniekształcenia słowiańskiej nazwy przez niemieckiego kronikarza bądź późniejszych kopistów, którzy mogli zrobić z boga o imieniu Prone późniejszego Prowego. Nie pierwszy to byłby raz i nie ostatni. Teorię tę umacniają badania najstarszych zachowanych manuskryptów Kroniki Słowian, w których późniejszy Prowe występuje jako Proue, Prohn, Prone. Wydaje się, że wersja Prone jest najstarszą i najbliższą rzeczywistości. Byłby więc Prowe po prostu starym, dobrym Perunem. Naturalnie są też inne wytłumaczenia, bardzo popularna teoria zakłada, że Helmold po prostu pomylił słowiański wyraz Prawo z jakimś nieznanym sobie teonimem. Możliwe że w gaju, pod świętymi dębami co tydzień odbywały się sądy i egzekucja prawa. Sam święty gaj otoczony jedynie drewnianym parkanem oddzielającym sacrum od profanum jest ciekawą inicjatywą. Większość świątyń mogła nie mieć dachu, jedynie ściany bądź tego typu parkan a sam kult odbywał się pod gołym niebem, co miałoby jeszcze większy sens jeżeli przyjmiemy, że sanktuarium było poświęcone bóstwu nieba.

Znacznie więcej problemów od Prowego przysparza enigmatyczna Podaga albo Podag ponieważ płeć tego bóstwa nie jest w kronice Helmolda wyraźnie określona. Podagę przez lata łączono z Pogodą – literackim teonimem, który ujrzał światło dzienne w XV-wiecznej twórczości Jana Długosza. Najcelniej Podagę podsumował Aleksander Bruckner mówiąc, że jest to bóstwo nieodgadnione, z którym “nic począć nie można”. Jest jedna interpretacja Podagi, która wydaje mi się na tyle racjonalna że jednoczesnie warta wzmianki. Mianowicie kult połabski wyróżniał się istnieniem masy epitetów pod którymi ukrywały się niejednokrotnie prawdziwe bóstwa. Tak samo pod Podagą czy Podagiem mogła kryć się jakaś Potęga albo Potężny bóg. Henryk Łowmiański sugerował, że było to bóstwo książęce stworzone przez jednego z obodryckich książąt, być może Kruta który w drugiej połowie XI wieku urzędował faktycznie w Płoni, dzisiejszym Plön w Niemczech, miejscowości będącej domem tajemniczej Podagi. Krut był poganinem słynącym z prześladowania chrześcijan oraz odpierania zakusów książąt saskich. Objął władzę nad Obodrytami w 1066 roku po skrytobójczo zamordowanym Gotszalku. Jeżeli pamiętacie z poprzednich odcinków zgon księcia Gotszalka zapoczątkował wieloletni zamęt na Połabiu, jakby nie było tam dosyć chaosu nawet i bez niego. Akcja chrystianizacyjna cofnęła się, a poganie dokonali kolejnego zrywu, którego owocem było chociażby męczeństwo szkockiego biskupa Jana zamordowanego w Radogoszczy czy finalna zagłada najważniejszej świątyni Redarów zdobytej przez biskupa Burkhardta. Możliwe że książę Krut pragnąc podkreślić autorytet swojej osoby oraz dynastii z jakiej się wywodził wprowadził w Płonii nowy kult bóstwa emanującego potęgą, które w uszach saskich kronikarzy musiało być jakąś Podagą. Płonia była miejscowością o znaczeniu lokalnym a i o kulcie Podagi nie słychać z innych źródeł, więc wersja z kultem bóstwa książęcej rodziny wydaje się prawdopodobna. Prawdopodobnie i w tym wypadku mielibyśmy do czynienia z gromowładnym Perunem, bogiem naturalnie predestynowanym do bycia potężnym.

Pomimo wysiłków licznych misji chrystianizacyjnych pogaństwo ciągle miało się bardzo dobrze i nie ustępowało bez walki. Helmold notuje, że “Odradzał się w owych dniach po całej Słowiańszczyźnie wieloraki kult bałwanów i praktyki zabobonne. Albowiem oprócz świętych gajów i niebożąt, w które obfitowały pola i miasta, najpierwszymi i najważniejszymi byli Prowe, bóg ziemi starogardzkiej, Siwa, bogini Połabian czyli Raciborzan, i Radogost, bóg ziemi Obodrytów”. W tym fragmencie ponownie spotykamy starego znajomego Radogosta, któremu nie będziemy tutaj poświęcać czasu oraz naszego nowego towarzysza Prowego, albo Peruna. Poza nimi jednak pojawia się wreszcie jakaś bogini, Siwa. Jej imię od razu nasuwa mi skojarzenie z egipską oazą o tej samej nazwie, tej w której Aleksander Wielki dowiedział się, że jest synem Amona. Naturalnie jest to jedynie przypadek, chociaż jestem pewny że jakiś Lechita o bujnej wyobraźni niedługo połączy ze sobą te kropki i ogłosi na YouTubie, że słowiańskie bóstwa czczono już w starożytnym Egipcie a sam Aleksander Wielki zwracał się o radę do Siwy, albo Żywii ponieważ tak najczęściej interpretuje się imię tej tajemniczej bogini. Zostawmy jednak Aleksandra i piaski Egiptu na rzecz przaśniejszego Połabia. Bogini Siwa jak wspomniałem jest najczęściej odczytywana jako Żywia bądź Żywa co ma znaczyć “ta która jest żywa” i podkreślać jej związki z płodnością, życiem i urodzajem. Tutaj podobnie jak w podobnych przypadkach mamy najprawdopodobniej do czynienia z epitetem. Pod Żywią może skrywać się inna bogini, na przykład Mokosz.

Helmold wspomina o chrześcijańskich niewolnikach pochodzących głównie z Danii, którzy mieszkali pomiędzy Słowianami. Byli oni owocem łupieżczych najazdów na duńskie królestwo, tak licznych w latach 50. XII wieku gdy władza centralna w skandynawskim królestwie rozsypała a trzej pretendenci do tronu rzucili się sobie do gardeł. Los jeńców był ciężki i jeżeli nie byli osobami wysoko postawionymi mogącymi liczyć na okup najczęściej dokonywali żywota w niewoli. No chyba że udało im się uciec.

Słowianie Połabscy mieli dość elastyczne podejście co do kategorii przedmiotów bądź postaci jakie mogli darzyć kultem. Z Kroniki Słowian dowiadujemy się, że nie mieli nic przeciwko oddawaniu czci boskiej żyjącemu człowiekowi. Helmold zanotował, że biskup “Gerold udał się do księcia na sejm, który miał się odbyć w Eteneburgu; tam na sejm przybyli też na wezwanie i książęta słowiańscy. Wtedy za namową biskupa książę miał do Słowian mowę o religii chrześcijańskiej. Na to Niklot, książę obodrycki rzekł: “niech Bóg, który jest w Niebiosach, będzie twoim Bogiem, ty bądź bogiem naszym i dość nam tego będzie. Oddawaj  ty cześć Jemu, a potem my ją tobie oddamy!” Lecz książę mu przerwał tę mowę bluźnierczą. Niklot próbował namówić Przybysława na zostanie bogiem, propozycja całkiem kusząca, ale naturalnie książę nie mógł na nią przystać. Ten fragment dodatkowo podkreśla olbrzymią różnicę w mentalności i postrzeganiu świata jaka oddzielała światopogląd poganina i chrześcijanina. Pierwszy mógł oddawać cześć bogom i demonom ukrytym niejednokrotnie pod postacią sił przyrody, zwierząt, ludzi czy szczególnych miejsc. Nie dziwi więc łatwość z jaką rozpowszechniło się w tej części Europy chrześcijaństwo, religia zwycięskiego boga Rzymian czy później Teutonów albo Niemców. Problemem było wykorzenienie skłonności do czczenia dawnych sił i dobierania nowych do spektrum już czczonych.

Chrystianizacja Połabia napotykała opór nie tylko ze względu na przywiązanie do dawnych tradycji, były jeszcze inne, bardziej przyziemne przyczyny o których wcześniej sporadycznie wspominałem. Po spaleniu przybytku boga Prowego Helmold zameldował się na targu w Lubece, gdzie biskup Gerold “nauczał lud, by porzuciwszy bałwany, oddał cześć Bogu Jedynemu, który jest w Niebiesiech, i żeby przyjąwszy łaskę chrztu świętego wyrzekł się złych spraw, to jest łupiestwa i mordowania chrześcijan. Gdy skończył swą do ludu przemowę, Przybysław za przyzwoleniem innych rzekł: “słowa twoje, o czcigodny biskupie, są to słowa Boże i prowadzą nas do zbawienia naszego. Lecz jakże wstąpimy na tę drogę, gdy tyle złego nas otacza? Jeżeli więc chcesz zrozumieć smutne położenie nasze, cierpliwie słów moich posłuchaj: lud bowiem, który tu widzisz, jest twoim ludem i słuszną jest rzeczą, byśmy ci nędzny stan nasz przełożyli, a wtedy do ciebie należeć będzie, byś razem z nami zabolał. Książęta bowiem nasi z taką surowością obchodzą się z nami, że z powodu uciemiężeń podatkami i niewolą, wolimy śmierć niż takie życie. Oto, w tym roku, my mieszkańcy tego maluchnego zakątka zapłaciliśmy księciu 1000 marek, potem hrabiemu holsztyńskiemu tyle samo i jeszcze tego nie dość, codziennie krzywdzą nas i ciemiężą aż do zupełnego zniszczenia. Czyż moglibyśmy więc poświęcić się tej nowej religii, żebyśmy pobudowali kościoły i chrzest przyjęli, kiedy nam codziennie ucieczka przed oczami staje? O gdybyśmy przynajmniej mieli dokąd uciekać! Przejdziemy za Trawnę – i tam podobne nieszczęścia, pójdziemy nad rzekę Pianę, i tam toż samo. Cóż więc nam pozostaje, jeżeli nie porzucić naszą ziemię, przenieść się nad morze i zamieszkać w chatach rybackich? Lub będzież to naszą winą, gdy wygnani z ojczyzny, zaniepokoimy morze i zabierzemy od Duńczyków lub kupców po morzu żeglujących to, co nam do utrzymania życia jest potrzebne? Nie będzież że to winą książąt, którzy nas do tego znaglają?” A biskup odpowiedział na to: “że książęta nasi dotąd źle się z ludem waszym obchodzili, to w tem nie masz nic dziwnego; nie uważają bowiem za wielki grzech takie postępowanie z bałwochwalcami i ludźmi, nie wyznającymi Boga; dla czegoż raczej nie uciekacie się do chrześcijaństwa i nie poddacie się Stwórcy waszemu, przed którym schylają swe karki ci, którzy świat dźwigają. Czyliż Sasi i inne ludy imię chrześcijan noszące, nie pędzą żywota w spokoju, zadowoleni ze swych prawnych podatków? Wy jedni tylko różniąc się od wszystkich wiarą, od wszystkich też cierpicie rabunek”. Przybysław zaś powiedział: “jeżeli książę i ty chcecie, żebyśmy jedną z hrabią wyznawali religię, niechże nam nadadzą prawa Sasów co do dóbr i podatków, a wtedy chętnie zostaniemy chrześcijanami, pobudujemy kościoły i zapłacimy przynależną dziesięcinę.”

Przybysław dotknął tutaj nierówności jaka panowała pomiędzy faworyzowanymi Sasami a lokalnymi Słowianami, których pozbawiano ziem, zabraniano zrzeszania się i udziału w cechach. Z czasem w miastach ludność słowiańska została zepchnięta do osobnych dzielnic zwanych chyżami, które były odrębnymi organizmami administracyjnymi. W większych miastach takich jak Strzałowo dzisiaj znane jako Stralsund Słowianie mieli nawet odrębny rynek zwany Wendenmarkt – Rynek Słowiański. Istniał on aż do 1869 roku. Z czasem nawet Helmold zanotował, że “Słowianie ustąpili ze wszystkich miast przyległych, w których mieszkali, a Sasi na ich miejsce przybyli i tam się osiedlili, Sławianie zaś powoli całkiem z kraju się wnieśli”. Germanizacja najszybciej dotknęła elity, które tak na Połabiu jak i na przyległej Rugii zaczęły wywierać silny wpływ germanizacyjny na warstwy niższe. Na wsiach wprowadzano stopniowo prawa czynszowe, które ostatecznie uzależniały wolnych niegdyś chłopów od saskich duchownych i książąt, w wielu regionach zdarzały się przypadki faworyzowania saskich osadników. Na Rugii na przykład książę Jaromar II w 1251 roku odmówił prawa użytkowania pewnych pól Słowianom jednocześnie nie obejmując podobnym zakazem kolonistów saskich. Tu i ówdzie ostali się jeszcze wolni chłopi słowiańscy gospodarujący niezależnie od książąt na Rugii zwani knieżycami, ale byli już ginącym gatunkiem. O trudnej sytuacji Słowian na Rugii w obliczu saskiej kolonizacji pisał Janisław Osięgłowski w Wyspie słowiańskich bogów. 

Germanizacja i postępujące wynaradawianie miało na celu stworzenie jednolitego społeczeństwa mówiącego podobnym językiem i modlącego się do tego samego boga co lokalni książęta. Procesy te nie były w żadnym wypadku saskim wynalazkiem, wielokrotnie na przestrzeni wieków, od starożytności aż po XXI wiek spotykaliśmy się z podobnymi praktykami.