Legendy dawnego Krakowa

 

Kraków, dawna stolica Polski pełna jest nie tylko historii. Ulice, kamienice i parki noszą w sobie echo dawnych opowieści, legend a wiele z nich jeszcze do niedawna zamieszkiwały istoty jakich nie spotyka się podczas codziennego spaceru. W dzisiejszym odcinku udamy się na przechadzkę ulicami królewskiego miasta poznając jego najskrytsze tajemnice.

 

Legendy dawnego Krakowa

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

Podróż po Krakowie zaczniemy od Barbakanu, elementu fortyfikacji zbudowanego pod koniec XV stulecia celem odparcia ewentualnego najazdu tureckiego. Barbakan szczęśliwie przetrwał wszystkie zawieruchy historii i dumnie stoi aż do naszych czasów, mało kto jednak wie, że oprócz turystów szczególnym zainteresowaniem darzyli go także okultyści. Zdaniem Michała Rożka, autora książki Mistyczny Kraków widzieli oni w Barbakanie końcowy punkt odniesienia dla magicznej linii zaczynającej się w okultystycznym centrum jakim był Wawel. Szczególnej symboliki dociekano się również w siedmiu wieżyczkach zdobiących ten najbardziej wysunięty na zewnątrz element fortyfikacji dawnego Krakowa. W końcu siedem to cyfra święta. Czy Barbakan był więc bramą do czegoś więcej aniżeli tylko dawnego Krakowa? Tego zapewne nigdy się nie dowiemy, takie rozważania zostawmy miłośnikom ezoteryki, sami zaś udajmy się w dalszą podróż.

Stojąc pomiędzy Barbakanem a bramą Floriańską możemy udać się na zachód w kierunku ulicy Sławkowskiej. Na zbiegu ulic Sławkowskiej, Basztowej i Długiej, ciągle będąc na plantach zobaczymy pomnik Jadwigi i Jagiełły umieszczony w tym miejscu dla upamiętnienia pięćsetlecia unii polsko-litewskiej oraz chrztu kraju naszych północno-wschodnich sąsiadów. Wszystko z pomnikiem byłoby w porządku gdyby nie jeden szczegół. Pomnik nie przedstawia bowiem ani Władysława Jagiełły a tym bardziej Jadwigi. Figura wykonana w 1866 przez Oskara Sosnowskiego miała upamiętnić dziewięćsetną rocznicę chrztu Polski dlatego przedstawiała Mieszka I i jego czeską żonę Dobrawę. Pomnik miał stanąć w Ogrodach Watykańskich, ale nigdy nie doszło to do skutku więc dwadzieścia lat później jego autor przekazał go do krakowskiego Muzeum Narodowego. Mieszko stał się Jagiełłą a Dobrawa Jadwigą. Rzut oka na obie postaci szybko uzmysławia nam, że wyglądają nieco archaicznie, Mieszko jest bowiem wzorowany na figurze Bolesława Chrobrego z katedry w Poznaniu, w niczym nie przypomina więc powszechnych wyobrażeń jakie towarzyszą Władysławowi Jagielle.

Opuśćmy Planty udając się w kierunku Rynku Głównego. Dzisiaj spotkamy w tym miejscu tłumy turystów i gołębi. Niewielu zdaje sobie sprawę, że te nieszkodliwe chociaż dość natrętne ptaki nie zawsze miały taką postać, a przynajmniej nie wszystkie z nich, niektóre bowiem w przeszłości były rycerzami. Dokładnie tak!

Końcem XIII wieku Krakowem rządził książę Henryk IV zwany Prawym zwany tak przez poddanych z racji swojego uczciwego charakteru. Książę marzył równocześnie o zjednoczeniu Polski rozbitej wówczas na dzielnice oraz o własnej koronacji. Aby przywdziać na głowę upragnioną koronę Henryk udał się do Wiecznego Miasta aby zabiegać u biskupa Rzymu oraz jego doradców o zgodę na dopełnienie tego aktu. Sama podróż była w owych czasach długotrwała, uciążliwa i bardzo kosztowna a Henryk nie należał do najbogatszych władców. Pomimo tego rezolutny książę nie stracił nadziei, postanowił działać dość nieszablonowo chociaż w średniowieczu nie wszyscy uznaliby wizytę u miejscowej wiedźmy za ekstrawagancję. Kobieta mieszkała na terenie dzisiejszego Zwierzyńca, jednej z dzielnic Krakowa i obiecała pomóc księciu w potrzebie. Prędko dostarczyła mu funduszy potrzebnych na podróż do Rzymu i z powrotem oraz przekupienie papieskich doradców. W zamian za fundusze wiedźma zamieniła część dworzan w gołębie, obiecała jednak odczarować ich gdy Henryk powróci z Rzymu, z którego miał jej przywieźć jakąś relikwię, prawdopodobnie potrzebną do tajemnych dekoktów czy innych wiedźmińskich balsamów. Szczęśliwy książę wyruszył w długą podróż ze szkatułami pełnymi złota i klejnotów. Po drodze napotykał kolejne miasta czeskie, niemieckie i włoskie kuszące drogimi karczmami, zabawami i pijatykami. Henryk jechał po królewską koronę więc musiał się jakoś pokazać tak aby zapamiętano go z najlepszej strony. Nie oszczędzał więc na zbytkach hojnie rozdając pieniądze w sposób, który byłby bardziej na miejscu gdyby już wracał z koroną aniżeli dopiero po nią jechał. W każdym razie zanim dotarł do Rzymu w szkatułach zaczęło wyzierać dno i książę zrozumiał, że nie będzie w stanie nie tylko kupić korony ale być może nawet powrócić bez konieczności zaciągania pożyczek. Zdruzgotany swoim własnym brakiem rozsądku zarzucił plany i przygnębiony powrócił do Krakowa. Jego dworzanie i rycerze zamienieni w gołebie ciągle kręcili się po rynku miasta czekając na zdjęcie uroku. Henryk nie zdołał jednak spełnić obietnicy złożonej wiedźmie o czym ona sama prędko się dowiedziała. Odmówiła odczarowania dworzan a z miasta umknęła aby uniknąć ewentualnej zemsty spłukanego i pohańbionego Henryka. Według legendy książę miał udać się na wygnanie, w rzeczywistości zaś zmarł w 1290 roku nie spełniwszy swojego największego marzenia. Historycy mawiają, że został otruty przez jakichś dworzan, ale kto wie czy to nie ta wiedźma ze Zwierzyńca maczała w tym wszystkim palce? Tego nie wiemy i już nigdy się nie dowiemy. Jedyne co jest pewne to to, że dworzanie Henryka ciągle krzątają się po krakowskim rynku pod postacią skrzydlatych gołębi.

Rynek Główny to nie tylko zaczarowane gołębie, można tutaj także natrafić na Czarną Damę chociaż będzie to spotkanie nieprzyjemne, gdyż ta zjawa ma w zwyczaju przepowiadanie śmierci. Czarna Dama przechadza się po pokojach barokowego pałacu w Krzysztoforach pod numerem Rynek Główny 35. Objawia się co prawda rzadko, ale jeżeli już do tego dojdzie to nikt z obecnych nie jest w stanie zapomnieć tego zdarzenia. Kobieta miała przepowiedzieć datę zgonu wielu sławnym personom wśród których można wymienić chociażby króla Jana Kazimierza, który miał podobno zatrzymać się w Krzysztoforach tuż po swojej abdykacji w 1668 roku. Datę śmieci poznał dzięki Czarnej Damie również biskup krakowski Kajetan Sołtyk oraz twórca krakowskiego teatru Jacek Kluszewski. Jak wygląda spotkanie z tą czarną zjawą? Według relacji świadków kobieta ma pojawiać się nagle, można by rzec znienacka i jednym jedynym zdaniem oznajmia datę śmierci zaskoczonemu gościowi. O Czarnej Damie objawiającej się pod postacią przeróżnych, niewytłumaczalnych “miraculum” pisał już u schyłku XVIII wieku dziekan krakowskiej kapituły ksiądz Kasper Cieński. Kim była owa tajemnicza zjawa za życia? Odpowiedź na to pytanie miał rzekomo znać biskup krakowski Andrzej Trzebicki. Duchowny twierdził, że Czarną Damą jest duch Anny z Branickich, żony Sebastiana Lubomirskiego. Miała ona żyć przez wiele lat po śmierci mężą jako wdowa w tym właśnie pałacu. Anna słynęła w ostatnich latach swojego życia z wielkiej pobożności oraz lekkiej ręki w rozdawaniu jałmużny i innego wsparcia dla biednych, chorych i cierpiących. Pomimo tak szlachetnego postępowania coś musiało przeszkodzić Annie w dostąpieniu spokoju po śmierci, dlatego też snuła się po śmierci po Krzysztoforach pokazując się ludziom najczęściej w okolicach południa. Jeżeli macie na tyle odwagi aby stanąć z nią twarzą w twarz i być może poznać datę własnego zgonu to udajcie się do pałacu w Krzysztoforach właśnie w okolicach godzin południowych, być może traficie na Czarną Damę.

Kręcąc się po rynku możemy spotkać tak charakterystycznego i zawsze kojarzonego z Krakowem lajkonika, jakież będzie jednak nasze szczęście jeżeli przy okazji usłyszymy melodię hejnału mariackiego. Zarówno hejnał jak wspomniany lajkonik są obok smoka wawelskiego najbardziej charakterystycznymi symbolami Krakowa, oba też mają ciekawą i dość zaskakującą historię. Hejnał mariacki grany jest co najmniej od XIV wieku, w średniowieczu była to jedynie zwykła poranna pobudka trąbiona o brzasku. Samo słowo “hejnał” zdaniem Michała Rożka ma pochodzenie węgierskie i oznacza jutrzenkę, poranek, świt. Już w XV wieku trąbiony był zarówno o świcie jak o zachodzie słońca, dopiero w kolejnych stuleciach przyjęto, że trębacz będzie grał go co godzinę w kierunku czterech stron świata. Prosta melodia oparta na zaledwie pięciu dźwiękach ma jedną charakterystyczną cechę – urywa się nagle. Nigdy nie znaleziono przekonującej odpowiedzi na pytanie – dlaczego? Z pomocą przyszła XX-wieczna legenda o Tatarach i Złotej Trąbce. Dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym zanotowano po raz pierwszy wzmiankę o tatarskiej genezie urwanego hejnału. Oblegający Kraków koczownicy ze wschodu mieli zastrzelić z łuku trębacza grającego alarm aby ostrzec ludność. Zaskoczenie nie udało się, dzielny hejnalista zdołał ostrzec Krakowian ponosząc przy tym śmierć. Oczywiście historia jest XX-wieczną miejską legendą nie mającą żadnego oparcia w dawnych przekazach. Po raz pierwszy opublikował ją Amerykanin Eric Kelly w książce Trębacz z Krakowa wydanej w 1928 roku. Samą historię poznał prawdopodobnie od polskiej przyjaciółki oprowadzającej go po Krakowie tuż po I wojnie światowej. Książka Kelly’ego zdobyła sporą popularność owocującą kilkoma wydaniami i tłumaczeniami na inne języki. Z czasem legenda zakorzeniła się również w samej Polsce i sam pamiętam jak w podstawówce nauczycielka opowiadała nam ją z całą powagą wierząc zapewne, że jest prawdziwa.

Podobnie historia lajkonika według legend ma sięgać XIII-wiecznych najazdów tatarskich, ale w rzeczywistości nie pojawia się w źródłach przed pierwszą połową XVIII wieku a obecną formę obchody z konikiem przyjęły dopiero w XIX wieku. Jak w ogóle wyglądała legenda? W XIII wieku mongolskie zagony zdobyły większą część Azji i wdarły się w końcu do Europy. Po podboju Rusi spadły na Polskę i Węgry. Rozbicie dzielnicowe Rusi i Polski nie pomogło obrońcom, Mongołowie zwani również Tatarami siali olbrzymie spustoszenie a armie wielkiego generała Subedeja pokonały jednocześnie Węgrów i Polaków. Koczownicy z Azji jeszcze niejednokrotnie dawali się we znaki mieszkańcom Polski, zagrożenie z ich strony ustało tak naprawdę dopiero na przełomie XVII i XVIII wieku. W XIII wieku jednak pod Krakowem miał znaleźć się jakiś mongolski zagon, ale nie zdołał odnieść większych sukcesów bowiem na jego drodze stanął jakiś dzielny flisak razem z drużyną złożoną z lokalnych mieszkańców. Stał się cud i pod bramami królewskiego miasta tatarski wódz poniósł klęskę ginąc z ręki młodego bohatera. Flisak miał następnie przebrać się w strój pokonanego wodza Tatarów i na czele swojej drużyny triumfalnie wkroczyć do Krakowa witany euforią mieszczan uczestniczących właśnie w procesji Bożego Ciała. Od tego czasu, co roku w oktawie Bożego Ciała organizowano barwny orszak prowadzony przez mężczyznę na drewnianym koniu przebranego za Tatara. Pochód porusza się w towarzystwie hałaśliwej kapeli torując sobie drogę przez miasto. Towarzyszą mu liczne dzieci pragnące dostąpić wątpliwego zaszczytu dotknięcia buławą tatarskiego wodza. Strój lajkonika jaki widzimy obecnie zaprojektował w 1904 roku Stanisław Wyspiański.

Lajkonik prawdopodobnie wziął się z połączenia legend o tatarskich najazdach z lokalną, archaiczną tradycją chodzenia z konikiem na przełomie wiosny i lata jaka miała zachować się na krakowskim Zwierzyńcu. Samo chodzenie z konikiem symbolizującym m.in. życie miało pobudzać magię wegetacyjną a razem z nią zbiory. Koń zawsze zajmował szczególne miejsce w mitologiach i rytuałach ludów indoeuropejskich łącząc w sobie wydawałoby się na pierwszy rzut oka sprzeczną symbolikę życia i śmierci.

Ciągle jesteśmy na ulicy św. Anny pod numerem 8 gdzie znajduje się Collegium Maius – miejsce wiedzy tajemnej. To w Akademii Krakowskiej w XV wieku zorganizowano dwie katedry astrologii i astronomii, na tym jednak nie koniec, bowiem w murach tej dumnej uczelni parano się również magią w tym przede wszystkim poszukiwaniami kamienia filozoficznego, legendarnej substancji która miała umożliwić zamianę substancji nieszlachetnych w szlachetne. Cóż, alchemik też człowiek i chętnie przytuli trochę złota, w końcu czymś trzeba za czynsz zapłacić, a Kraków w XV wieku wcale nie była tańszy od tego obecnego. Średniowieczny kraków był grodem znanym z dość sporej populacji alchemików oraz astronomów, także wśród kadry akademickiej. Kolegiat astrologiczny utworzony na uczelni miał za zadanie co roku dostarczać władzom akademickim prognostyk zawierający wróżby o nieurodzajach, wydarzeniach politycznych, pogodzie oraz wszelkich nieprzewidywalnych wydarzeniach. W sumie astrolodzy nie różnili się wtedy jakoś specjalnie od dzisiejszych futurystów a ich prognozy oparte na obserwacji gwiazd mogły być równie precyzyjne jak te obecne. W końcu wielu z nas pewnie pamięta albo słyszało o słynnym “końcu historii” obwieszczonym trzy dekady temu przez Francisa Fukuyamę. Historia tymczasem ma się dobrze a w ostatnim czasie dostarcza materiału do nowych książek.

Z usług średniowiecznych krakowskich alchemików korzystały elity tamtych czasów. Wróżenie z gwiazd było powszechne wśród wszystkich klas społecznych. Pomocy u wróżbitów zasięgała Zofia, czwarta żona Władysława Jagiełły, jego synowie Władysław zwany Warneńczykiem oraz Kazimierz Jagiellończyk. Żona Kazimierza Jagiellończyka Elżbieta Rakuszanka również miała darzyć wróżbitów szczególnym zaufaniem.

Collegium Maius czerpać miało swoją tajemną moc z bezcennych skarbów przywiezionych przez Żydów ze Świątyni Jerozolimskiej. Jak znalazły się one w Krakowie na ulicy św. Anny? Ano w późnym średniowieczu miało tutaj istnieć żydowskie getto a miejscowe przekazy oplatające pajęczyną tajemnicy i strachu działalność starszych braci w wierze szybko przypisały tutejszym Żydom kontakty z siłami z innego świata. Fragmenty Collegium Maius na skrzyżowaniu ulic św. Anny i Jagiellońskiej mają pochodzić z tej dawnej żydowskiej synagogi a gdzieś w podziemiach budowli mają znajdować się potężne artefakty wywiezione z płonącej Jerozolimy. Miejscowych Żydów spotkał pogrom w 1407 a krótko po tym wydarzeniu wypędzono ich z dzielnicy uniwersyteckiej i zburzono synagogę. Skarby zdołano jednak ukryć wcześniej i kto wie, być może ciągle znajdują się gdzieś pod murami Collegium Maius.

W aktach uniwersyteckich znajdują się zapiski potwierdzające praktykowanie czarnoksięstwa w murach uczelni. Jak to możliwe, że w chrześcijańskim mieście, którego władcy, elity i pozostali mieszkańcy bardzo poważnie podchodzili do swojej wiary znalazło się miejsce dla takich praktyk? Najlepiej tłumaczył to niderlandzki historyk Johan Huizinga piszą: “Kościół interweniował, gdy tylko marzycielskie urzeczenia mistyki zaczynały przekształcać się w wyraźnie sformułowane przekonania lub gdy zaczynały znajdować zastosowanie w życiu społecznym. Dopóki jednak urzeczenia te wyrażały się wyłącznie w namiętnych wyobrażeniach o charakterze symbolicznym, Kościół dopuszczał w nich największą nawet egzaltację”. Innymi słowy istniała jakaś granica której przekroczenie mogło skończyć się dla alchemików prześladowaniami, ale dopóki jej nie przekraczali mogli swobodnie oddawać się swoim pasjom. 

Uczelnia przyciągała kabalistów o ponadnarodowej sławie, wśród nich znalazł się Anglik John Dee, gość Collegium Maius z roku 1584. Czarnoksiężnik z Wysp Brytyjskich nie był jedynym z tych którzy zahaczyli o Kraków. Także słynny Faust, pierwowzór głównego bohatera dramatu Johanna Wolfganga Goethego  miał pojawić się w Krakowie. O samym Fauście wiemy niewiele poza tym, że narodził się około 1480 roku w Knittlingen niedaleko dzisiejszego Stuttgartu w zachodnich Niemczech. Pisał o tym inny Niemiec Filip Melanchton znany jako bliski współpracownik Marcina Lutra. Faust związany był z niemieckimi uczelniami w Heidelbergu i Erfurcie na których zdobywał wykształcenie. Musiał być człowiekiem o bardzo wybujałym ego skoro zwykł podpisywać się wyszukanymi tytułami heidelberskiego półboga albo filozofa nad filozofami. Wszyscy śledzący losy Fausta donoszą, że w pewnym momencie swojej kariery pojawił się w Krakowie gdzie miał studiować magię i czarnoksięstwo. W owym czasie do Krakowa ciągnęły rzesze studentów zainteresowanych wysokim poziomem nauczania w zakresie nauk jakie dzisiaj zaklasyfikowalibyśmy do fizyki i alchemii. Filip Melanchton pisał o Fauście: Podczas studiów w Krakowie wyuczył się on magii, gdzie sztuka ta już przedtem była wytrwale uprawiana i gdzie prowadzono o niej publiczne wykłady. Wałęsał się on tu i tam i rozprawiał o wielu tajemniczych sprawach”. Podobne informacje znajdziemy w najstarszej książce poświęconej temu czarnoksiężnikowi, wydanej we Frankfurcie w 1587 roku pozycji o tytule Historia von Doktor Johann Fausten dem weitbeschreiten Zauberer und Schwarzkuntler. Autor podaje, że Faust znalazł się w Krakowie na uniwersytecie sławnym z czarnoksięstwa gdzie prędko znalazł podobnych sobie jegomościów studiujących arabskie, perskie, chaldejskie i greckie słowa, figury, znaki, zaklęcia czy przysięgi. Faust miał później wielokrotnie wracać do Krakowa i kontaktować się z tutejszą Akademią. Jeżeli w wasze ręce wpadnie kiedyś jego słynne dzieło Höllenzwang w którym możecie nauczyć się jak przyzywać diabły do pomocy w spełnianiu waszych celów to wiedzcie, że wielu sztuczek wymienionych w swojej książce nauczył się Faust właśnie w Krakowie w otoczeniu tutejszych wykładowców, alchemików i czarnoksiężników. Być może gdzieś w okolicy ulicy św. Anny doktor Faust dowiedział się, że Mefistofeles co prawda nie daje od razu żadnych praktycznych korzyści, ale umiejętny negocjator będzie w stanie coś uzyskać od tego szatana. Tak czy inaczej doktor, szarlatan i czarnoksiężnik z pewnością w Krakowie gościł chociaż nie możemy dzisiaj być pewni szczegółów oraz ilości  jego wizyt.

Z ulicy św. Anny możemy powrócić na Rynek a następnie ulicą Grodzką udać się w kierunku Wawelu, po drodze jednak skręcimy jeszcze w ulicę Poselską gdzie znajduje się Muzeum Archeologiczne. W tym miejscu pełno jest fascynujących zabytków egipskich, peruwiańskich czy wczesnośredniowiecznych, ale nas interesował będzie tylko jeden artefakt. Mówię o oryginalnej rzeźbie zwanej Światowidem ze Zbrucza. To ten słynny, ponad dwumetrowy posąg zdobi liczne książki i publikacje poświęcone dawnej Słowiańszczyźnie chociaż bezdyskusyjne łączenie go ze Słowianami od lat spotyka wiele głosów sprzeciwu. Do dzisiaj nie wiemy czy figura szczęśliwie wyłowiona z nurtów ukraińskiego Zbrucza rzeczywiście została wykonana przez Słowian czy też raczej jakiś stepowy lud koczowniczy, których wiele przewinęło się przez ostatnie tysiące lat w tych rejonach. W końcu Wielki Step zawsze ściągał Scytów, Madziarów, Awarów, Mongołów czy Chazarów.

Światowid rodzi wiele pytań nie tylko w kwestii jego genezy. Nie ma pełnej zgody co do płaskorzeźb na jego powierzchni ale wydaje się, że przedstawiają one cały panteon on świat podzielony na trzy części – sferę bogów na górze, ludzi w środku oraz świat chtoniczny na samym dole. Posąg ma cztery twarze zwrócone we wszystkie strony świata, na ich głowach spoczywa jednak jedno, wspólne nakrycie przypominające kapelusz. Cztery twarze spowodowały, że figurę ochrzczono nazwą Światowida, czyli patrzącego na świat i utożsamiono z najważniejszym bogiem czczonym w Arkonie Svantevitem, znanym dzisiaj jako Świętowit. XIX-wieczne etymologie często znacznie różnią się od tych jakie obecnie uznajemy za najbardziej prawdopodobne, Światowid jest tego najlepszym choć błędnym przykładem.

Posąg stojący w Muzeum Archeologicznym od lat cieszy się dużym zainteresowaniem a goście niejednokrotnie starają się pozostawiać mu drobne dary w postaci wiązanek kwiatów bądź jedzenia.

Z Muzeum Archeologicznego udajemy się prosto na Wawel gdzie poznamy legendy towarzyszące temu miejscu. Nie będę się zajmował tutaj smokiem wawelskim o którym każdy na pewno słyszał, zresztą kiedyś poświęciłem mu cały odcinek więc byłaby to niepotrzebna powtórka. Znacznie ciekawsze są wzmianki o królewskiej klątwie, tajemniczych kościach wiszących przed katedrą wawelską oraz wojach Bolesława Chrobrego śpiących razem ze swoim wojowniczym władcą w podziemiach wzgórza.

W 1973 roku otwarto w katedrze na Wawelu grób króla Kazimierza Jagiellończyka, syna Władysława Jagiełły. Archeologowie wyjęli szczątki króla oraz inne przedmioty znalezione w grobowcu. Po jakimś czasie od odkrycia badacze odpowiedzialni za odkrycie grobu zaczęli umierać niczym muchy. Kilkunastu z nich miało opuścić ten świat w wyniku chorób, głównie nowotworowych. Prędko znaleziono wytłumaczenie oraz winowajcę – miał nim być pewien gatunek grzyba aspergillus flavus czyli kropidlak żółty posiadający substancje o działaniu rakotwórczym. W ten sposób powstała polski odpowiednik słynnej klątwy Tutenchamona, która przecież też według plotek miała uśmiercić odkrywców ostatniego miejsca spoczynku młodego faraona. Polacy nie mogli być gorsi i także doczekali się swojej klątwy, “klątwy Jagiellończyka”.

W wielu miejscach świata trwałość całych miast i narodów wiązano z zachowaniem konkretnych przedmiotów bądź budynków. Beda Czcigodny w VIII wieku pisał, że Rzym będzie istniał tak długo jak Koloseum. Podobna historia wiąże się z wawelską katedrą u której wejścia zawieszono jeszcze w średniowieczu kości jakichś prehistorycznych bestii. Paleontolodzy zidentyfikowali je jako pozostałości mamuta, walenia i nosorożca włochatego. Prawdopodobnie te olbrzymie gnaty skojarzono ze smokami albo innymi legendarnymi bestiami a w półpogańskim społeczeństwie uznano je ze względu na rzadkość występowania za magiczne artefakty. Stąd też zostały zawieszone w miejscu, w którym mało kto w obecnych czasach spodziewałby się znaleźć takie przedmioty – przy wejściu do katedry. W tym miejscu zgodnie z przekonaniami pospólstwa te zjawiskowe przedmioty chroniły świątynię przed złem dopóty dopóki wisiały w powietrzu. W XVI wieku po raz pierwszy spróbowano do nich podejść racjonalnie i słusznie stwierdzono, że są to kości jakichś dawno wymarłych bestii. Musiały jednak wisieć u wejścia na tyle długo, że nikt nie zaryzykował ich usunięcia. Co jakiś czas jedynie wymienia się zardzewiałe łańcuchy na których wiszą gnaty, robi się to jednak bardzo ostrożnie, bo kto wie co stałoby się gdyby któryś z nich spadł nieszczęśliwie na ziemię?

W podziemiach Wawelu, gdzieś pod piwnicami znanych nam kompleksów znajdować mają się sekretne pomieszczenia czy też lochy. W XIX wieku pojawiła się miejska legenda mówiąca, że w owych kazamatach znajduje się drugi zamek będący nawet wspanialszą repliką tego jaki widzimy na powierzchni. Zamek ów miał być rozległy, jasny, pełen zabaw i radości. Na ścianach miały wisieć tarcze i chorągwie rycerskie a w przestronnej sali, przy obficie zastawionym stole siedzieć mieli dawni królowie Polski. Raz do roku największy wojownik z tego grona Bolesław Chrobry przy dźwięku trąb, ogólnej wrzawie oraz rżeniu koni wychodzi na zewnątrz i przechadza się do zamkowym dziedzińcu na powierzchni. Niewielu może go spotkać gdyż Bolesław pojawia się dopiero o północy i to zaledwie na chwilę, najczęściej mówiło się też że pojawia się w wigilijną noc, ale nie ma na to mocnych dowodów. Ci którzy go spotkali wspominali, że był zakuty w żelazo a na ramieniu niósł błyszczący miecz. Dobrym ludziom spotkanym na swojej drodze nie czynił żadnej krzywdy a złym mieszał w głowach tak, że upadali nie wiedząc co się z nimi dzieje.

W lochach podziemnego zamku mieli oprócz zmarłych władców znajdować się również śpiący rycerze albo raczej wojowie Chrobrego. Mieli obudzić się pewnego razu, gdy czas do tego dojrzeje i ruszyć do ostatniego boju ze swym królem. W XIX-wiecznej Polsce, wymazanej z map przez trzech zaborców ciągle tliły się marzenia o odzyskaniu niepodległości a legenda o wojach śpiących w podziemnych lochach Wawelu wiązała się z tymi pragnieniami. Powiązanie wojów z Bolesławem Chrobrym też nie jest przypadkowe. Pierwszy król Polski był odnosił największe sukcesy militarne w jej historii prowadząc udane wojny z Niemcami i Rusinami. Krakowianie z przełomu XIX i XX wieku liczyli na to, że zmarły król wstanie jeszcze raz do ostatniego boju, w końcu miał doświadczenie z przeciwnikami którzy również wtedy spadli na barki Polaków. Mit śpiących rycerzy ma podobną wersję w Tatrach gdzie również drzemią średniowieczni rycerze mający obudzić się gdy przyjdzie czas. Podobne legendy nie są jedynie polską specjalnością, Europa zna przynajmniej kilka innych wersji.

Kraków jest pełen podobnych legend i dawnych przekazów, wiele kamienic zamieszkują duchy i zjawy, niejedna ulica gościła sprytnych alchemików a w kilku miejscach można znaleźć ślady okultystycznej symboliki. Zapraszam do poszukiwań na żywo, warto przespacerować się śladami tych wszystkich oraz wielu innych tajemnic po krakowskiej starówce.

 

Źródła:
Mistyczny Kraków – Michał Rożek
Duchy polskich miast i zamków – Witold Vargas, Paweł Zych