Upadek Arkony i Świętowita

 

W poprzednim odcinku opowiadałem wam o Rugii, Ranach oraz kulcie Świętowita w kącinie arkońskiej. Dzisiaj skupię się na historii wydarzeń, które doprowadziły do upadku Arkony oraz ostatecznej utraty niezależności przez Ranów. Spirala nieustających wojen i najazdów odwetowych w jakie wciągnięci zostali w XII wieku, w znacznej mierze na własne życzenie mieszkańcy Rugii stała się gwoździem do trumny ich małego państwa.

 

Upadek Arkony i Świętowita

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

Wojowniczy charakter Ranów często stawiał ich w roli przeciwników Sasów, Duńczyków i Wieletów, zdarzało się jednak że wchodzili w sojusze z niektórymi z wyżej wymienionych ludów podczas konfliktów z innymi przeciwnikami. Taka sytuacja miała miejsce w przywołanej przeze mnie bitwie nad Reknicą, w źródłach niemieckich zwaną czasami Raksą w październiku 955 roku. W tym starciu Ranowie byli co prawda górą, ale już niecałe trzydzieści lat później niemal kompletnie zniknęli ze znanych nam źródeł. Ogólnosłowiański bunt jaki rozlał się na Połabiu w 983 roku zaowocował zrzuceniem saskiej okupacji i zniszczeniem wszelkich postępów dotychczasowych misji chrystianizacyjnych. Zaskoczeni Sasowie nie byli w stanie stawić wystarczająco skutecznej obrony w efekcie czego utracili świeżo zdobyte terytoria. Efektem rebelii był znaczny wzrost prestiżu i możliwości Związku Wieleckiego skupiającego w swoich szeregach cztery plemiona – Redarów, Czrezpienian, Chyżan i Dołężan. Wieleci zwani czasem Lucicami na krótki czas skupili wokół siebie inne słowiańskie plemiona obawiające się saskiej ekspansji zatrzymując tym samym pracę młynów historii mielących plemiona i mniejsze nacje uparcie opierające się nieustannym zmianom w Europie. Zwycięski zryw Słowian odsunął w czasie ostateczne zmiażdżenie ich oporu i niezależności na Połabiu o blisko dwieście lat. Wzrost znaczenia Wieletów przełożył się z kolei na jednoczesny spadek wpływów skonfliktowanych z nimi Ranów, którzy właściwie znikają ze źródeł, chociaż niewątpliwie dalej prowadzili swój dawny tryb życia, z tą różnicą że musieli przejść do defensywy.

Na arenę dziejów wkraczają ponownie na przełomie XI i XII wieku, wzmiankowani podczas konfliktów z Duńczykami. Około roku 1100 potężny duński jarl Skjalm Hvide zdołał podbić wyspę za co został przez ówczesnego króla Eryka Zawsze Dobrego ustanowiony jej namiestnikiem. Ranowie zdołali jakiś czas później korzystając z licznych wówczas turbulencji na duńskim tronie zrzucić podległość wobec skandynawskiego królestwa. Warto jednak pamiętać o tym krótkotrwałym triumfie Skjalma Hvide szczególnie dlatego, że motorem napędowym ostatecznego podboju Rugii ponad sześćdziesiąt lat później będzie nie kto inny ale jego wnuk Absalon.

Ranowie wcale nie byli niewiniątkami biernie czekającymi na uderzenie wrogów. Wielokrotnie występowali w roli agresywnych najeźdźców czego przykładem była ich krucjata, bo to określenie pasuje najlepiej do pewnej akcji zbrojnej podjętej w 1128 roku przeciw Szczecinowi. Portowe miasto zaledwie cztery lata wcześniej przyjęło misję chrystianizacyjną Ottona z Bambergu, który nawracał pogan pod zbrojnym patronatem polskiego księcia Bolesława Krzywoustego. Szczecinianie zrozumieli powagę sytuacji i coś co określiłbym mianem nieuchronności historycznej, toteż misja Ottona zakończyła się pełnym sukcesem i jak donoszą źródła wielotysięcznymi nawróceniami albo przynajmniej chrztami. Ile było w tym rzeczywistej chęci życia według reguł nowej wiary, a ile chęci uniknięcia karnej ekspedycji wojowniczego Bolesława można jedynie przypuszczać. Ranowie związani sojuszniczymi stosunkami ze szczecińskim grodem zareagowali oburzeniem na chrzest całego miasta i postanowili zorganizować ekspedycję, która nauczy krnąbrnych Szczecinian rozsądku przywracając ich na łono dawnej wiary przodków. Nie bez znaczenia były również wewnętrzne animozje na samym Pomorzu gdzie głowę podnosili kapłani dawnych religii buntując lokalną ludność przeciwko niemieckiemu bogu jak zwano Jezusa. Morska wyprawa doszła do skutku w 1128 roku, ale zakończyła się klęską, miasto nad Odrą pozostało przynajmniej oficjalnie chrześcijańskie a Ranowie zostali na placu boju jako ostatni poganie w tym rejonie.

Lord Palmerston powiedział kiedyś, że “Wielka Brytania nie ma stałych przyjaciół ani wrogów, ma jedynie stałe interesy”. Podobna sytuacja miała miejsce nad średniowiecznym Bałtykiem, więc nieudany najazd Ranów na Szczecin nie przeszkodził w nawiązaniu współpracy między wyspiarzami a Pomorzanami wspieranymi dodatkowo przez Bolesława Krzywoustego we wspólnym sojuszu przeciwko Danii zawiązanym w 1134 roku. Chrześcijański książę nie miał nic przeciwko współpracy z poganami jeżeli zmuszała go do tego racja stanu, a tak niewątpliwie było w tym wypadku. Ranowie w swoim stylu zaczęli dokonywać licznych najazdów na duńskie wybrzeża, posuwając się nawet do ataku na Roskilde. Król Danii Eryk Pamiętliwy odpowiedział w 1136 roku w ten sam sposób, lecz znacznie skuteczniej. Jak donosi Saxo Gramatyk “Zebrał on flotę i pożeglował na Rugię, i by móc prowadzić wojnę jeszcze energiczniej, polecił on, czego nikt wcześniej nie uczynił, zabrać konie na pokład duńskich łodzi, cztery na każdą, który to zwyczaj był później pilnie naśladowany. Duńczycy dobili do Rugii, gdzie znaleźli miasto Arkona silnie ufortyfikowane. By odciąć je od pomocy sąsiadów, przekopali oni kanał oddzielający ten pasek lądu, który leży pomiędzy polami Arkony a resztą Rugii, i wznieśli niezwykle wysoki wał w poprzek niego. To zostało oddane ludziom z Hallandu do strzeżenia, a Peder Bodilsen był ich wodzem. Rugianie jednak zaszli ich od tyłu nocą, po tym jak przekroczyli kilka brodów, lecz po tym jak niektórzy zginęli, zostali oni odparci przez resztę wojska. Gdy Arkonianie nie byli teraz wystarczająco silni, by się przeciwstawić wrogowi i nie widzieli żadnej możliwości otrzymania pomocy, ugięli się przed nieuchronnością i poddali Duńczykom pod tym warunkiem, że zachowają życie przyjmując chrześcijaństwo, lecz mieli zachować prawo do zachowania posągu boga, którego czcili. Był tam mianowicie w mieście posąg, który mieszkańcy czcili z największym szacunkiem, i któremu sąsiedzi również oddawali nieustannie wielką część; ten zwany był fałszywie Świętym Witem. Zachowując go, nie mogli mieszkańcy miasta całkowicie porzucić kultu starych bogów. Gdy na początek polecono im dać się uroczyście ochrzcić, byli oni także, gdy poszli do stawu, bardziej zainteresowani gaszeniem pragnienia, niż stawaniem się chrześcijanami, bowiem pod pozorem odbycia świętej ceremonii odświeżali oni zmęczone oblężeniem ciała. Został tam również ustanowiony duchowny w Arkonie, który miał ich prowadzić do nowego i lepszego żywota, i uczyć ich podstaw nowej wiary, lecz jak tylko Eryk oddalił się, wyrzucili oni duchownego z miasta i chrześcijaństwo razem z nim. Nie zwracając uwagi na los zakładników, jakich musieli dać, oddali się Arkonianie ponownie czczeniu swego posągu, i pokazali w ten sposób, na ile uczciwie oni postępowali przyjmując chrześcijaństwo”.

O posągu Świętowita wspominałem szerzej w poprzednim odcinku, tam również poruszyłem kwestię rzekomego pochodzenia jego kultu od osoby chrześcijańskiego Świętego Wita, co było bardzo popularną koncepcją w średniowieczu, dodatkowo wspieraną fałszywymi dokumentami i terytorialnymi roszczeniami do Rugii wysuwanymi przez benedyktyńskie opactwo w Korbei. Na uwagę w relacji Saxa zasługuje zachowanie Ranów podczas chrztu, mianowicie woleli oni gasić pragnienie aniżeli przywiązywać nadmierną uwagę do prawdopodobnie niezrozumiałej dla nich ceremonii. Autor w opisie oblężenia nie wspomniał, że Arkona poddała się właśnie z powodu pragnienia mieszkańców, odciętych od źródeł wody pitnej przez oblegających Duńczyków. W środku upalnego lata, naciskani przez wojska duńskie i nieubłagane pragnienie mieszkańcy Arkony woleli poddać się i kontynuować walkę przy bardziej sprzyjających warunkach. Eryk Pamiętliwy osiągnął swoje cele, zdobył zakładników, okup i doprowadził do oficjalnej chrystianizacji pokonanych Słowian po czym powrócił do swojego królestwa. Najwyraźniej nie miał ani zamiaru ani sił na okupowanie pokonanego miasta i zakładanie stałych siedzib na wyspie. Misja chrystianizacyjna pozostawiona przez króla nie odniosła sukcesu, a zakładników wydanych przez wiarołomnych Ranów prawdopodobnie zamordowano albo sprzedano w niewolę po tym jak ci ostatni postanowili złamać warunki kapitulacji.

Zaledwie rok później król Eryk Pamiętliwy został nieoczekiwanie zamordowany podczas wiecu przez jednego z duńskich rycerzy. Panowanie po zabitym władcy szybko objął wierny mu Eryk III zwany Jagnięciem, rzekomo dla podkreślenia niewiarygodnej wręcz cierpliwości i pobożności jaką zwykł okazywać. W ogóle muszę zauważyć, że pierwsi czterej duńscy królowie noszący imię Eryk zapisali się w historii jako posiadacze wyjątkowych przydomków. Listę zapoczątkował Eryk I Zawsze Dobry, następnie Eryk II Pamiętliwy lub Pamiętny, potem Eryk III Jagnię a po latach Eryk IV Denar od Pługa.

Pomimo szybkiego objęciu tronu przez Eryka Jagnię w Danii rozgorzała wojna domowa pomiędzy nowym monarchą a pretendentem do tronu Olafem. Eryk co prawda wyszedł z walk zwycięsko, ale awantura kosztowała Danię ostateczną utratę wpływów na Rugii, której mieszkańcy definitywnie zerwali się z postronka. Eryk Jagnię odznaczał się wybitną pobożnością co skłoniło go do porzucenia tronu i wstąpienia do zakonu, w którym wkrótce zmarł. Możemy spekulować, że bądź co bądź młody władca który nie miał jeszcze nawet trzydziestu lat cierpiał na jakąś nieuleczalną chorobę, która skłoniła go do dobrowolnego ustąpienia a kilka miesięcy później odebrała mu życie w klasztornych murach. Historia zna co najmniej kilka takich przypadków, z których prawdopodobnie najsłynniejszym była dobrowolna abdykacja rzymskiego cesarza Dioklecjana ponad 800 lat wcześniej. 

Abdykacja Eryka Jagnięcia rozpętała w Danii prawdziwą burzę gdyż w jednej chwili znalazło się dwóch poważnych pretendentów do tronu – Svend i Kanut. Z czasem do walki o najwyższą stawkę dołączył również Waldemar, z początku po stronie Svenda, z czasem zmienił sojusze i wsparł Kanuta. W tym momencie każdy byłby uprawniony do powiedzenia, że coś śmierdzi w państwie duńskim. Trzej pretendenci walczyli o tron przez dziewięć lat, w czasie których dochodziło do licznych roszad i zmian sojuszów, cudownych zwycięstw, nieprawdopodobnych porażek i licznych aktów bezlitosnego barbarzyństwa niszczącego duńskie państwo od środka. W politykę upadłego królestwa zaczęli bezpardonowo mieszać się sąsiedzi, z których jedni jak Ranowie ograniczali się jedynie do najazdów i rabunku natomiast inni jak niemieccy cesarze dążyli otwarcie do zwasalizowania północnego sąsiada. W 1156 roku po dziewięciu latach bratobójczych walk trzej pretendenci ostatecznie doszli do porozumienia i nie widząc innej możliwości podzielili się władzą w królestwie. Z pomocą przyszła im geografia Danii, której trzy największe elementy stanowił wtedy półwysep Jutlandzki, wyspa Zelandia oraz ziemie w Skanii, obecnie należącej do Szwecji. Do puli dochodziła jeszcze garść pomniejszych wysp, które otrzymał władca Zelandii. Duńczykom wydawało się, że wreszcie osiągnęli coś na miarę zawieszenia broni, ale nie mogli się bardziej mylić, bowiem jeden z królów, Svend nie zaakceptował podziału kraju, którym przecież jeszcze kilka lat wcześniej, u szczytu powodzenia rządził samodzielnie. Podczas pojednawczej uczty przygotował zasadzkę na dwóch pozostałych królów. Plan udał się połowicznie, skrytobójcy zdołali zamordować przy stole nieuzbrojonego Kanuta, ale raniony Waldemar zdołał uciec i zorganizować armię do walki z wiarołomnym Svendem. Nie będę tutaj referował tego konfliktu, dość rzec że Waldemar zdołał Svenda pokonać, a ludzie zwycięzcy zabili tego drugiego podczas jego ucieczki w jakimś bagnie od którego lokalizacji otrzymał swój pośmiertny przydomek – Grade. To właśnie Svend był tym władcą, który kilka lat wcześniej wysłał nawet drogocenny kielich w prezencie arkońskiemu Świętowitowi. Puchar ów kilkanaście lat później zdobędą ludzie jego następcy i zwycięzcy Waldemara I.

Kraj był wyniszczony po wieloletnich wojnach, do tego jak się okazało na południowych wyspach – Moen, Falster i Lolland w efekcie pirackich najazdów Ranów wyginęła znaczna część ludności. Duńczycy potrzebowali spokoju i odbudowy po latach walk. Zwycięski Waldemar miał jednak inny plan, a umacniał go w nim jego przyjaciel, powiernik i człowiek, który w zbliżających się dekadach wyrósł na prawdziwego męża opatrznościowego Danii – biskup Absalon. 

Wieloletnie wojny zubożyły kraj, rolnictwo leżało w ruinie, a duża część mężczyzn od lat nie robiła nic innego poza rabowaniem i mordowaniem przeciwników. Do tego ciągle żyli stronnicy dwóch poległych monarchów, którzy tylko powierzchownie godzili się z triumfem Waldemara a w głębi duszy niejednokrotnie pielęgnowali pragnienie zemsty. 

===========================================================================

Król postanowił co prawda oficjalnie zapomnieć swoje krzywdy, ale wiedział że prędzej czy później dojdzie do kolejnych wewnętrznych konfliktów. Trzeba było jakoś zagospodarować licznych najemników i zbrojnych jacy odwykli od pracy na zrujnowanej roli. Waldemar razem z Absalonem wpadli na pomysł zagospodarowania bezrobotnych zabijaków i zorganizowania wypraw odwetowych przeciwko rugijskim piratom. Cel ciężko było kontestować, do tego wspólne zagrożenie mogło ponownie zjednoczyć naród rozerwany w niedawnych konfliktach. Warto tutaj zauważyć, że kilkanaście lat wcześniej, w latach 40. XII wieku trzej pretendenci do tronu wspólnie zakopali na moment swoje konflikty i przyłączyli się do usankcjonowanej przez papieża krucjaty przeciwko pogańskim Połabianom. Efekty tych wypraw były jednak mizerne, flota każdego przywódcy działała niezależnie od pozostałych licząc na wyniszczenie swoich przeciwników w walkach ze Słowianami. Teraz miało być inaczej gdyż król był tylko jeden.

Odzew ze strony zmęczonych walkami Duńczyków nie był porywający, w ostatnich latach pozbawieni sprawnej władzy centralnej musieli sami wziąć w swoje ręce samoobronę przed najazdami Ranów, jak donosił Saxo: “W tym czasie, w konsekwencji nieustających napadów, jakie piraci czynili, na wezwanie Vethemana utworzono w Roskilde cech kaprów, w którym obowiązywały następujące zasady: łodzie, które uważali za przydatne do walki, mieli prawo wziąć nawet bez zgody właściciela, za opłatą w wysokości jednej ósmej tego łupu, jaki przy jej udziale zdobyto. Zanim udawali się na wyprawę, spowiadali się ze swych grzechów przed księżmi (…) Zabierali tylko niewiele żywności na drogę, unikali wszystkiego co mogło być ciężarem lub zawadą, zadowalali się zwykłą zbroją i prostym wyżywieniem, i nie zabierali niczego, co mogło przeszkodzić im w żegludze. Wiedli oni spartański żywot i musieli być w gotowości cały czas; tę odrobinę snu jaką dostawali, dostawali siedząc przy wiosłach. (…) Walczyli często z wrogiem, lecz zawsze z łatwością zwyciężali, i prawie bez przelewania własnej krwi. Łupem dzielili się równo pomiędzy sobą, dowódca nie otrzymywał więcej niż zwykły wioślarz. (…) Ten związek kaperski, co jak powiedziano pojawił się najpierw w Roskilde, lecz rozszerzył się on poza miasto między chłopami i był wspierany przez całą Zelandię, bowiem ze skromnych początków rozrósł się wkrótce ogromnie, i jego zapał nie malał w żaden sposób, zanim ten w końcu nie zapewnił krajowi pokoju”.

W polskojęzycznych publikacjach o Arkonie czy w ogóle o Słowiańszczyźnie wydawanych czy to w wersji papierowej czy w internecie często zaniedbuje się przedstawienia punktu widzenia drugiej strony do tego prezentując Słowian Połabskich czy Pomorzan niczym potulnych, nieszczęsnych Arawaków na których plażach nagle pojawiły się niczym hiszpańskie karawele z admirałem Kolumbem saskie lub duńskie wojska dysząc żądzą zabijania, gwałtu i grabieży. Chrześcijańskie krucjaty na Połabiu miały wymiar głównie polityczno-ekonomiczny, chrystianizacja zaś była tylko listkiem figowym zakrywającym to czego nie powinno się mówić światu wprost. Nie zmienia to jednak faktu, że Ranowie, Wieleci czy Obodryci byli w najlepszym wypadku trudnymi sąsiadami, którzy nie ograniczali się jedynie do defensywy. Z punktu widzenia duńskich chłopów, którym rugijscy piraci palili domy, kradli zwierzęta i uprowadzali w niewolę kobiety i dzieci Słowianie z Arkony byli biczem bożym, tnącym celnie i boleśnie. Fragment o kaprach z Roskilde, pozostawionych samym sobie przez lokalnych kacyków zajętych bratobójczym mordobiciem najlepiej prezentuje sytuacje i punkt widzenia przeciętnego Duńczyka w XII wieku. Saxo zwracał uwagę, że “w następstwie nabierających szybko na sile napadów pirackich, stały wszystkie wioski we wschodniej części Jutlandii opuszczone, od wandalskiego skraja aż po rzekę Ejder na południu, i pola leżały tam odłogiem. Wschodnia i południowa część Zelandii były też jałowe i wyludnione, bowiem nie było tam żadnych chłopów, a piraci czuli się jak u siebie w domu. Na Fionii też pozostało tylko niewielu mieszkańców. Mieszkańcy Falster, których odwaga była większa niż ich ląd, łagodzili dzielnością straty jakie ponosiła ich ziemia, bowiem nie mieli oni zamiaru płacić trybutu wrogowi, lecz trzymali go z daleka poprzez pakty lub siłą zbrojną. Lolland, która jest większa od Falster zdobyła pokój płacąc za niego. Reszta wysp leżała bezludna”. Jeden z duńskich wieśniaków miał podobno w swym rozgoryczeniu powiedzieć królewskiemu podczaszemu, że dawni królowie mieli ostrogi na piętach, nowy zaś pewnikiem miał je u palców stóp. Chłop miał na myśli, że dawniej król poganiał konia naprzód, zaś Waldemar bojąc się Słowian kłuł konia z przeciwnej strony aby ten włączył bieg wsteczny, czyli uciekał z pola walki.

Skandynawom zdarzały się jednak sukcesy, podczas jednego z łupieskich najazdów, jeszcze w czasie wojny domowej Duńczykom pod Roskilde udało się zaskoczyć słowiańskich napastników, przegonić ich jazdę z pola bitwy a następnie zabrać za eksterminację obciążonej łupami piechoty “Radulf (…) przyłączył się do królewskiej jazdy i zajął się znowu rąbaniem piechoty. Uciekający byli tak zawzięci na branie łupów, że spiesząc obdzierali ze skóry owce, które zabili. Jak ci ludzie musieli być pełni chciwości, że będąc w największym niebezpieczeństwie i wyrzuciwszy swoją broń, nie potrafili się zebrać w sobie i ratować życie porzucając nędzne łupy, które jedynie przeszkadzały im w ucieczce! (…) Rzeź, jaką sprawili Duńczycy, była tak wielka, że zaledwie starczyło ludzi, by odpłynąć na wiosłach”.

W takim klimacie, przesyconym resentymentami i chęcią odwetu za wieloletnie grabieże, spotęgowanym unifikacyjnymi dążeniami nowego króla Duńczycy podjęli decyzję o wyprawie na Rugię do której doszło w 1158 lub 1159 roku. Nikt nie sądził, że zapoczątkuje ona trwającą całą dekadę serię wyniszczających wojen, które z jednej strony ostatecznie obalą niezależność Ranów a z drugiej wystrzelą zrujnowaną Danię do pozycji regionalnego mocarstwa. W zbliżającej się dekadzie z duńskich portów dwunastokrotnie będą wypływać ekspedycje niosące śmierć, ogień i grabież.

Pierwsza wyprawa omal nie okazała się ostatnią, gdyż organizacja pozostawiała wiele do życzenia. Zebranie sił ekspedycyjnych zajęło Waldemarowi nieco czasu, następnie jego armia jak okazało się być pełna osób niezaznajomionych z wojną na morzu wymagających przeszkolenia. Jak zauważył Saxo, wojsko strwoniło dwa tygodnie na manewry i przeglądy na plażach zjadając jednocześnie większą część zapasów. W momencie gdy wyruszyli mieli żywności na zaledwie kilka dni, stąd już na morzu Waldemar z Absalonem opracowali chytry plan: “Absalon został wysłany naprzód z siedmioma łodziami, by starannie wybadać, gdzie powinni dobić na wybrzeżu Rugii. Było to mianowicie ich zamiarem, by niezauważenie dla mieszkańców podłożyć ogień pod miasto Arkonę, które znane było ze względu na stary posąg bóstwa, który się tam znajdował, i przez zaskoczenie zabić wszystkich, którzy szukali tam schronienia; gród mianowicie nie miał załogi i był tylko zamknięty, bowiem mieszkańcy miasta uważali, że nie było potrzeby bronić się przed ludźmi, jako że ich bóg wystarczająco powinien strzec miasta. Cała ta zebrana flota, która pojawiła się bez strat, liczyła 260 łodzi”. Duńczycy wykorzystali zaskoczenie i znaleźli się bardzo blisko Arkony, której mieszkańcy nie spodziewali się nagłego ataku. Cały plan spalił jednak na panewce ze względu na niezrozumiałe zachowanie Waldemara, który w pewnym momencie kazał schować wiosła i wyciągnąć żagle, widoczne z dużej odległości, które mogły łatwo zdradzić położenie floty. Zwiadowcza eskadra Absalona musiała zawrócić, a cały plan runął, dodatkowo w nocy rozszalał się sztorm i flota została rozproszona bez możliwości na ponowne połączenie się w całości. Część okrętów zaczęła szukać króla, inne zepchnięte zbyt daleko wróciły do Danii. Waldemar i Absalon, pozostawieni z kilkudziesięcioma łodziami z pierwotnych 260 o ile wierzyć kronikarzowi zrozumieli prędko, że muszą osiągnąć cokolwiek, w przeciwnym wypadku ich prestiż zostanie zdruzgotany a zorganizowanie kolejnego najazdu prawdopodobnie niemożliwe. Dodatkowo taka klęska tylko podjudziłaby Ranów do napadów odwetowych. W sytuacji, gdy zapasy były na wykończeniu a kolejne statki wietrząc nieuchronną katastrofę niepostrzeżenie wymykały się do Danii zdecydowano przenieść punkt docelowy z Arkony na okolice dzisiejszego miasteczka Barth leżącego na wybrzeżu obecnej Meklemburgii-Pomorza Przedniego. Pozostała flota wdarła się nieoczekiwanie w te rejony bohatersko paląc niczego nie spodziewające się wsie, mordując wieśniaków i uprowadzając w niewolę ich rodziny. Najazd był błyskawiczny, ale Ranowie zorientowali się dość szybko w sytuacji i prędko zebrali siły obronne. Duńczycy ścigani przez Słowian musieli uchodzić, co udało się im bez poniesienia istotnych strat a przywiezienie do ojczyzny skromnych nawet łupów i przechwałki o spalonych wsiach pozwoliły uznać wyprawę za umiarkowany sukces.

Już w kolejnym roku król zorganizował kolejną wyprawę do kraju Słowian co miało się stać swego rodzaju tradycją przerywaną jedynie krótkimi okresami pokoju o który prosili Ranowie przygnieceni ciągłymi inwazjami. Waldemar wątpiąc w siłę swoich wojsk zawarł sojusz z księciem Saksonii Henrykiem Lwem, który od południa atakował Obodrytów uniemożliwiając im przyjście z pomocą gnębionym od północy przez Duńczyków Ranom. W ten sposób słowiańscy sojusznicy musieli na własną rękę walczyć z najeźdźcami nie mogąc pomóc towarzyszom co skończyło się dla jednych i drugich beznadziejnymi klęskami. To właśnie wtedy w 1160 roku zginął pogański książe Obodrytów Niklot, a wkrótce Henryk Lew zdołał również uzależnić resztki Wieletów. W walkach z jednymi i drugimi wspierał go król Danii, który z tego tortu postanowił wyciąć dla siebie Rugię. Los Słowian Połabskich był w tym momencie przesądzony, jedyną niewiadomą był już tylko termin ostatecznego upadku. 

Saxo nie jest na szczęście naszym jedynym źródłem do poznania dziejów walk o Rugię, chociaż jego kronika jest bez wątpienia znacznie bardziej szczegółowa aniżeli drugie źródło – islandzka Knytlingasaga, czyli Saga królów Danii, która kampanię Waldemara z 1165 roku podsumowuje krótko: “Duńczycy z wysp zgromadzili ogromne łupy (…) Potem król pociągnął do Asund i zniszczył okolicę. Zabił tam pewnego przywódcę imieniem Dalemar, zabrał wszystko mienie, uprowadził ludność i powrócił do Hiddenso. Tu przyszli do króla Rugiowie, prosili o łaskę, wydali zakładników i tyle skarbów, ile król zażądał, i obiecali być posłuszni. Potem król wrócił do Danii”.

Wyczerpani nieustającymi najazdami Ranowie zdołali wynegocjować a właściwie wybłagać pokój z Waldemarem poprzez biskupa Absalona przypominając temu drugiemu, że kilkadziesiąt lat wcześniej jego dziadek Skjalm Hvide również wysłuchał ich próśb i zapewnił im pokój na łagodnych warunkach. Prawdopodobnie w tym momencie rugijski poseł, którym był szczególnie elokwentny Dambor pominął fakt, że umowa pokojowa z 1100 roku została przy pierwszej sposobności przez wyspiarzy zerwana. Nowy pokój był umiarkowanie ciężki, oprócz okupu i zwyczajowego wydania zakładników Ranowie mieli od tej pory wspierać militarnie duńskie wyprawy. Prawdopodobnie Waldemar nie mógł chwilowo kontynuować pełnej ekspansji na wyspie ponieważ odciągnęły go od tego walki o tron w Norwegii, na których jak na poważnego władcę przystało zamierzał zyskać coś dla siebie.

Krótki oddech jaki złapali Ranowie spożytkowali w jedyny rozsądny sposób, mianowicie postanowili zawrzeć pakt z samym diabłem, w tej roli książę Henryk Lew, świeżo po pokonaniu Obodrytów. Prawdopodobnie zapewnieni o ewentualnej pomocy przez saskiego władcę ponownie zerwali więzi z Danią korzystając z aktywności Waldemara w Norwegii. 

Zarówno Saxo Gramatyk jak anonimowy autor Knytlingasagi obarczają winą za ponowne rozpętanie konfliktu w 1168 roku mieszkańców wyspy. W Knytlingasadze czytamy po prostu “trzy zimy panował pokój, potem mieszkańcy Rugii zerwali pakt, do którego się zobowiązali”. W podobnym tonie, ale bardziej szczegółowo wypowiada się Saxo: “Podczas gdy to się działo, odpadli Rugianie; czując się bezpieczni gdy król zajęty był tak daleko, nabrali oni odwagi. Gdy zima miała się ku końcowi, dowiedzieli się oni, że postanowił się on udać na wyprawę wojenną przeciw nim, i wysłali do niego pewnego nadzwyczaj sprytnego i elokwentnego człowieka, by wyszukanymi pochlebstwami skłonił go do porzucenia swych planów. Gdy nie mógł on jednak nic wskórać, nie chciał on wrócić do domu zanim Duńczycy by nie wyruszyli, by nie wzbudzić podejrzeń u swoich rodaków odradzaniem im prowadzenia wojny, lub doprowadzając do ich nieszczęścia, doradzając im ją. Prosił on przeto Absalona, by mógł pozostać w jego świcie, dopóki jego rodacy nie zwrócą się do niego o radę, bowiem głupim ludziom bardziej podobają się te rady, których sami szukają, niż te które im się proponuje. Król zaatakował teraz Rugię w różnych miejscach i zdobył wszędzie łupy, lecz nigdzie nie znalazł okazji do walki, a pragnąc utoczyć wrogiej krwi przystąpił do oblężenia Arkony”.

Waldemar nie był w stanie znaleźć okazji do walki gdyż najprawdopodobniej Ranowie byli już na krawędzi biologicznych granic możliwości stawiania oporu. Wybitny polski mediewista Henryk Łowmiański specjalizujący się także w historii gospodarczej średniowiecza estymował męską populację Ranów którą można było powołać pod broń na około dziesięć tysięcy osób. Naturalnie ta liczba mogła być nieco niższa bądź wyższa, w lepszych czasach, gdy działały jakieś sojusze można było do niej doliczyć także sojuszników z kontynentalnej Słowiańszczyzny. W 1168 roku Rugia była wyczerpana wieloletnimi najazdami, a dziesięć lat wcześniej, podczas jednego ze zmasowanych najazdów pirackich, gdzieś u wybrzeży Skandynawii sztorm rozbił słowiańską flotę topiąc setki a może nawet tysiące mężczyzn. Jeżeli Ranowie w dobrych czasach mogli powołać pod broń dziesięć tysięcy mężczyzn to ich pełna populacja mogła wynosić kilkukrotność tej liczby, 50-60 tysięcy. W X/XI wieku populację Polski Piastów szacuje się na maksymalnie milion osób, natomiast ówczesną Ruś Kijowską mogło zamieszkiwać nawet 4,5 miliona ludzi. Zestawiając te liczby z populacją Ranów łatwo zrozumieć jak wielka była dysproporcja pomiędzy siłami wyspiarzy a otaczających ich królestw. Dania nie była tak ludna jak Polska czy Ruś Kijowska, ale co najmniej kilkukrotnie przewyższała populację Rugii. W czasach gdy skandynawskie królestwo nie było zaprzątnięte wojnami zewnętrznymi ani domowymi a Rugianie nie mogli liczyć na sojuszników klęska tych drugich w długotrwałej wojnie na wyniszczenie jaką prowadzili Duńczycy była nieuchronna.

W czerwcu 1168 roku ta nieuchronna chwila zbliżała się wielkimi krokami, gdyż “Król opanowany był pragnieniem zniszczenia ich umocnień w nie mniejszym stopniu, niż zagłady pogańskiego kultu, jaki panował w tym mieście; uważał mianowicie, że gdyby ujarzmił Arkonę, tym samym całe pogaństwo na Rugii zostałoby wytępione, bowiem nie miał wątpliwości, że dopóki ten posąg tam pozostawał, było mu łatwo zdobyć umocnienia kraju, niż pokonać pogański kult. By szybciej doprowadzić do końca oblężenia, na jego polecenie wszyscy wojownicy w wielkim trudzie przynosili z pobliskich lasów liczne pnie, nadające się do budowy z nich machin oblężniczych. Podczas gdy rzemieślnicy teraz zabrali się do ich budowy, przybył on pewnego razu i powiedział, że nie będzie żadnej korzyści z tego, że zadali sobie tak wiele trudu, i że wpadnie w ich ręce szybciej, niż liczyli na to. Gdy go zapytano, dlaczego tak przypuszczał, odpowiedział on, że wywnioskował to z tego, że jak Rugianie, swego czasu zostali pobici przez cesarza Karola Wielkiego i nakazano im przywozić trybut do św. Wita w Corvey, który stał się znany dzięki swej męczeńskiej śmierci, gdy Karol zmarł, skwapliwie po odzyskaniu wolności mieli oni zrzucić jarzmo niewolnictwa i powrócić do pogaństwa; mieli wtedy w Arkonie wznieść posąg tego bożka, który nazwali świętym Witem, na którego kult zużyli pieniądze, które wcześniej oddawano do św. Wita do Corvey, z którym teraz nie chcieli mieć nic do czynienia, bowiem wystarczał im, jak mówili, ten święty Wit, którego mieli u siebie, i nie mieli potrzeby podporządkowywać się obcemu. Dlatego święty Wit, gdy zbliża się teraz jego dzień, zniszczy ich mury jako karę za to, że przedstawili go w tak barbarzyńskim wyobrażeniu; zasłużyli na to by ich ukarał, ponieważ ustanowili bluźnierczy kult zamiast jego świętego upamiętnienia”. 

Dzień świętego Wita wypadał 15 czerwca, cała zaś historyjka ma cechy późniejszego zmyślenia bądź prób nadprzyrodzonego tłumaczenia przypadkowych zdarzeń. Arkona upadnie pomiędzy 15 a 16 czerwca, wiedząc o tym nie trudno być zaskoczonym próbą wyjaśnienia tego zdarzenia za pomocą fantastycznej interwencji świętego Wita, który akurat wtedy obchodził swoje święto. Zbieg okoliczności może również wynikać z celowej konfabulacji kronikarza, który pisząc relację po latach mógł przesunąć dzień upadku miasta o kilka dni w tę lub inną stronę aby potwierdzić swoją wersję wydarzeń angażującą siły nadprzyrodzone.

Duńczycy zadbali o osłonięcie swoich tyłów i zabezpieczenie najwęższej cieśniny oddzielającej ówczesną wyspę Wittow od reszty Rugii, wiedzieli że poprzednie oblężenie w latach 30. omal zostało przerwane przez atak na tyły oblegających. Ranowie również uczyli się na błędach i tym razem przeciągnęli źródło wody pitnej bliżej wałów grodu, a być może nawet za nie dzięki czemu Duńczycy nie mogli zmusić ich do kapitulacji poprzez odcięcie zasobów wody pitnej jak król Eryk dwadzieścia osiem lat wcześniej. W armii Waldemara walczyli nie tylko Duńczycy, władca bowiem uzyskał wsparcie od Pomorzan co dodatkowo unaocznia karuzelę na jakiej kręciły się ówczesne sojusze, Ranowie zostali praktycznie pozostawieni samym sobie. Na wyspie zebrano główne siły w Gardźcu, ale jak się dowiemy później nie ruszyły one w ogóle na odsiecz oblężonym na cyplu grodzianom. Obie strony gotowały się do ostatecznego starcia, “w międzyczasie wypełnili Arkonianie bramę miasta wielką ilością ziemi, by uczynić wrogowi trudniejszym atakowanie jej, i zablokowali dojście do niej murem z darni, i to uczyniło ich tak pewnymi siebie, że zaniechali obsadzenia wieży ponad bramą, lecz jedynie zawiesili tam kilka chorągwi i proporców. Jedno z insygniów, które odznaczało się tak kolorem, co i rozmiarami, zwano Stanica, i Rugianie żywili dla tej chorągwi tak wielką cześć, jak prawie do wszystkich swych bogów razem, bowiem gdy niesiono ją przed nimi, uważali oni, że posiadali wystarczającą moc, by ruszyć na bogów i ludzi, i że nie było wtedy takiej rzeczy, której by nie mieli prawa uczynić, gdyby chcieli, plądrować miasta, burzyć ołtarze, czynić rzeczy niegodne i obracać domy na Rugii w ruinę. Byli tak wielce przesądni, gdy chodzi o tę szmatę, że przydawali jej władzy i mocy więcej, niż królewska, i czcili ją jak boski sztandar, ba nawet ci, którzy zostali poszkodowani, okazywali chorągwi największy szacunek i cześć, niezależnie od tego, ile cierpień i szkód ona by im nie przyniosła”. Z powyższego można wnioskować, że Arkonianie wcale nie różnili się od chrześcijan w swoim oddaniu religijnym symbolom, w tym wypadku chorągwiom bóstw. Zapiski źródłowe wskazują na podobny stosunek do stanic bogów u Wieletów, ale to temat na inny odcinek.

Przyczyny upadku miasta były dość niespodziewane, Saxo opisuje je następującymi słowami: “W międzyczasie wojsko zabrało się do różnych prac, jakich oblężenie wymagało; jedni budowali szopy dla koni, inni wznosili namioty i podejmowali się innych niezbędnych rzeczy. Podczas gdy król, ze względu na wielki gorąc, jaki był za dnia, przebywał spokojnie w swoim namiocie, niektórzy duńscy chłopcy, którzy w podnieceniu odważyli się podejść do samego wału obronnego, poczęli procami ciskać kamienie na umocnienia. Arkonianie przyjmowali raczej ze śmiechem niż przestrachem ich pomysły, i powstrzymali się od użycia broni przeciw takiej zabawie, tak że woleli raczej patrzeć na chłopaków, niż pogonić ich. Pojawili się tam też młodzieńcy, którzy poszli w zawody z chłopcami i w ten sam sposób prowokowali mieszkańców miasta, i znudzili się tamci bezczynnym przyglądaniem i zmuszeni chwycili za broń. Więcej teraz młodzieży porzuciło swą pracę i pobiegli, by przyjść swym towarzyszom z odsieczą, lecz rycerstwo potraktowało to wszystko jak dziecięcego psikusa. (…) Ziemia, którą brama była wypełniona zapadła się w międzyczasie i utworzyła tam dziurę czy szczelinę, tak, że powstało tam duże otwarcie pomiędzy wieżą a ścianą z darni. To zauważył pewien nadzwyczaj odważny młodzieniec, o którym po prawdzie nic więcej nie wiadomo, i stwierdził on wtedy, że nadarzyła się dobra okazja do wprowadzenia w życie tego, co zamyśliwano; poprosił on wtedy swych towarzyszy, by mu pomogli dostać się na górę, skoro by to uczynili, zaraz miasto zostałoby wzięte”. Anonimowy młodzieniec wspiął się następnie po włóczniach wbitych w darń przez towarzyszy niczym po drabinie i na koniec dostał się do wspomnianej szczeliny jaka powstała w bramie wypełnionej ziemią pomiędzy drewnianymi belkami a darnią. Przypomina się Kirk Douglas wspinający się na mury anglosaskiego zamku po toporach wbitych przez swoich ziomków w bramę w hollywodzkiej superprodukcji z 1959 roku. Zastanawiam się, czy twórcy nie inspirowali się czasem motywem z Gesta Danorum

W szczelinie jaka powstała w bramie młodzieniec był kompletnie bezpieczny, skryty od góry palisadą po której biegali Ranowie a po bokach darnią i drewnianymi belkami bramy. Młodzian prędko chwycił krzesiwo i krzemień a jego towarzysze zaczęli energicznie podrzucać mu wiązki słomy. Ranowie prawdopodobnie przeoczyli to w ferworze walki i nie uświadamiali sobie, że młody Dun właśnie krzesze ogień pod stos pogrzebowy ich miasta. Iskry padły na wiązki słomy ochoczo donoszone przez innych Dunów a następnie na wysuszone w czerwcowym upale belki bramy i palisady. Dopiero gdy obrońców na bramie zaczął gryźć nieprzyjemny dym zrozumieli, że coś jest nie tak.

Jak donosi dalej Saxo zszokowani mieszkańcy nie wiedzieli czy walczyć z wrogiem czy rzucić się do gaszenia płonącej bramy, ostatecznie wybrali to drugie w czym energicznie przeszkadzali im Duńczycy. W obleganym grodzie z pewnością brakowało racjonowanej wody toteż prędko Ranowie zaczęli do gaszenia wykorzystywać nawet mleko. Hałas dochodzący z grodu obudził odpoczywającego króla, który stanął skonsternowany niespodziewanym zajściem. Gęsty dym nie pozwalał ocenić czy pożar był na tyle istotny, że mógłby się przyczynić do upadku miasta, Waldemar z nieodłącznym Absalonem postanowili więc poczekać ze szturmem, ale w międzyczasie nakazali wojownikom rozniecać ogień rzucając weń słomę z obozu. Efekt był piorunujący, wkrótce cała brama z przyległymi wieżami i palisadami stanęła w płomieniach, które strawiły stanice słowiańskich bogów.

Rozprzestrzeniający się ogień stopniowo pożerał drewnianą część umocnień, ciągle jednak Arkona dysponowała wysokim wałem ziemnym na którym wznosiły się palisady i wieże, obrońcy zaś uzupełnili część spalonych belek gliną. Nawet po obróceniu w zgliszcza części palisad gród mógł się bronić przez jakiś czas, chociaż na pewno ułatwiłoby to szturm ludziom Waldemara. W tych chwilach szczególną odwagą mieli się według Saxa wykazać Słowianie z Pomorza dzielnie szturmujący gród Ranów, budząc tym podziw duńskiego króla. Widząc jak dramatyczna staje się ich sytuacja Ranowie postanowili za wszelką cenę przerwać walkę i prosić Absalona o rozmowę. Biskup przystał na prośbę oblężonych, walki przerwano dzięki czemu grodzianie mogli ugasić pożar, w którym stracili jednak dużą część drewnianych palisad oraz stanice bogów. Absalon i Waldemar woleli nie ryzykować dłuższego oblężenia, w którym doprowadzeni do ostateczności, zdesperowani grodzianie mogliby zadać duże straty atakującym. Przyjęcie kapitulacji bez ostatecznego szturmu rozwścieczyło z kolei szeregowych wojów Waldemara i książąt pomorskich, którzy liczyli na grabież w mieście widocznie już opuszczonym przez bogów i skazanym na upadek. Stanowisko króla było jednak nieugięte, Arkona skapitulowała na ciężkich warunkach.

W efekcie rozmów pokojowych ustalono, że “posąg miał zostać przekazany razem ze wszystkimi należącymi do świątyni skarbami, a wszyscy pojmani chrześcijanie mieli odzyskać wolność bez okupu i miano zaprowadzić kult chrześcijański, tak jak był praktykowany w Danii. Wszystkie dobra ziemskie, które oddane były bóstwu, miały z największym pożytkiem służyć kościołowi chrześcijańskiemu. Gdyby jakiekolwiek okoliczności tego wymagały, mieli oni iść za Duńczykami na wezwanie do pospolitego ruszenia, i nie mieli prawa nigdy odmówić stawienia się przy wojsku, gdy król polecał to im. Ponadto powinni płacić rocznie trybut w wysokości czterdziestu srebrnych monet od każdej pary wołów, i tyluż dostarczyć zakładników dla zapewnienia, że dochowają oni tych warunków”. Zakładnikami były zazwyczaj dzieci najmożniejszych rodów podbitej populacji, nie dość że gwarantowały one lojalność swoich rodziców to po wywiezieniu ich do Danii podlegały wychowaniu na obczyźnie co mogło zaowocować zmianą ich światopoglądu i wyrobieniu dodatkowej lojalności względem nowego domu. Młodzi zakładnicy nie musieli wcale przebywać w ciężkich warunkach, często wręcz przeciwnie wychowywali się pośród rodzin duńskich możnych.

Dzień po poddaniu grodu przekazano czterdziestu zakładników, skarby świątynne w siedmiu skrzyniach oraz przystąpiono do burzenia kąciny Świętowita. Duńczycy starali się “wywrócić posąg boga, a gdy nie udało się tego zrobić bez mieczy i toporów, po tym jak zostały zerwane zasłony zawieszone w świątyni, przekazali oni dokładnie ludziom, którzy mieli wykonywać tę pracę, by uważali kiedy ten ciężki posąg miałby upadać, by nie mówiono, gdyby zostali zmiażdżeni jego ciężarem, że była to kara, którą spuścił na nich zagniewany bóg. W międzyczasie zebrał się wokół świątyni wielki tłum mieszkańców miasta, żywiąc nadzieję, że Svantowit ze swej złości i boskiej mocy ukarze tych, którzy zadali mu taki gwałt. Gdy posąg został porąbany przy stopach, upadł ten na najbliższą ścianę; Sune Ebbeson wtedy, aby wyciągnąć go, polecił swoim ludziom zburzyć ścianę, lecz upomniał ich by w swym zapale burzenia nie zapomnieli o grożącym im niebezpieczeństwie, jakie im groziło, i by nieostrożnie nie narażali się, że posąg upadając zmiażdżyłby ich. Ten spadł na ziemię z wielkim hukiem. Świątynia była cała wokół przykryta purpurą, która dobrze jaśniała, lecz była tak przegniła od długotrwałego zawieszenia, że nie wytrzymywała dotyku. Wisiały tam również rzadkie rogi dzikich zwierząt, które były godne nie mniejszej uwagi ze względu na swą szczególną naturę, jak ze względu na cześć, jaką im oddawano. Widziano jakiegoś potwora w postaci czarnego zwierza, który wybiegł stamtąd, lecz znikł nagle”. Figurę bóstwa obwiązano następnie linami i wyciągnięto poza miasto. Ranowie obawiali się zemsty boga więc pomimo nacisków zwycięzców nie chcieli ciągnąć swego boga własnoręcznie, zmusili do tego własnych niewolników i cudzoziemców przebywających w pokonanym mieście. Bezbronnego już Świętowita duńscy kucharze porąbali na kawałki i użyli jako rozpałki do ognisk na których gotowano strawę dla wojska. Taki był koniec posągu Świętowita z Arkony, którego upadek przyniósł również istotne zmiany na samej wyspie. Duńska konkwista Rugii nie skończyła się jednak na tym epizodzie, do opanowania pozostało jeszcze wnętrze wyspy, w którym ciągle przebywały główne siły Ranów z ich książętami zgromadzonymi w Gardźcu wokół kącin kilku pozostałych bóstw, o których opowiem w kolejnym odcinku.

W audycji wykorzystano liczne fragmenty księgi czternastej Gesta Danorum Saxo Gramatyka, oraz Knytlingasagi nieznanego autora.

Poza tym w przygotowaniu odcinka pewną pomocą był Słownik starożytności słowiańskich – tom I.