Demony domowe – ubożęta, domowiki, plonki

Wszystko co nas otacza ma swój początek, tak samo jak my sami. Nasze początki leżą w naszych przodkach. Tych bliższych, o których pamiętamy składając im znicze na grobach bądź zwyczajnie patrząc na ich zdjęcia w albumie rodzinnym oraz tych dalszych, niejednokrotnie zapomnianych. To właśnie oni, zapomniani przodkowie byli źródłem tak popularnej wśród dawnych Słowian wiary w domowe bóstwa opiekuńcze, które strzegły niemal każdej chaty.

Demony domowe - ubożęta, domowiki, plonki

by Mitologika | Słowiańskie Demony

Dawno temu każdy kościół miał swojego boga a każda chata swojego skrzata. Dzisiaj nie ma już ani bogów, ani skrzatów. Te mniej więcej słowa są tym co najbardziej zapadło mi w pamięci z seansu Stalkera Andrieja Tarkowskiego. Tak właśnie było w dawnych czasach. Świat Słowian zasiedlały niezliczone stworzenia demoniczne będące pośrednikami pomiędzy chaosem natury a uporządkowanym (przynajmniej w teorii) światem ludzi. Jak wiemy z pozostałych odcinków wiele z nich miało do ludzi nastawienie „podejdź a ci przy….dolę!” Zdarzały się jednak wyjątki i takie najczęściej spotykano najbliżej, czyli we własnej chacie, stodole lub oborze.

Większość złośliwych demonów – rusałek, południc, topielców czy upiorów brało swój początek w duszach ludzi tragicznie zmarłych. Im wcześniej ktoś umarły z tym większą wściekłością szkodził ludziom po śmierci. Ciążył na nim balast niezrealizowanego życia. Co się jednak działo z tymi, którzy umarli spokojną śmiercią we własnych chatach, w podeszłym wieku, otoczeni kochającą rodziną? Nie mieli podstaw aby mścić się na innych. Ich dusze mogły po śmierci stać się duchami opiekuńczymi chat, w których mieszkali za życia.

Wierzenia przedchrześcijańskich Słowian spowija mgła tajemnicy, ale z tych strzępków jakie udało się nam odzyskać wyłania się niezbyt zachęcająca wizja zaświatów. Życie po śmierci było pełne smutku, pustki i niedostatku, stąd też dusze zmarłych przodków mogły czasami wracać na ziemię, licząc na poczęstunek i opiekę. Stąd prawdopodobnie wywodzą się ubożęta i niebożęta – nazwy jakimi określano takie duchy, oddające beznadzieję ich egzystencji. Według innej jednak teorii nazwa ta została nadana przez chrześcijański kler, walczący z bożętami poprzez deprecjonowanie ich. Do końca nie wiadomo.

Zmarli przodkowie wracali przynajmniej dwa razy do roku, późną wiosną i jesienią, w okolicach obecnego 1 listopada. Należało wtedy zostawić im jadło, napitek, a na grobach zapalić znicz, przy którym mogli się ogrzać. Dusza po śmierci błąkała się przez 40 dni po Ziemi, zanim na stałe udała się do Nawii, gdzie po przekroczeniu rzeki umarłych miała stanąć przed obliczem pana zaświatów Welesa. Również po chrystianizacji dusze zmarłych dokarmiano przez sześć tygodni, zanim udały się do krainy zmarłych. Kościoły łaciński i prawosławny niechętnie patrzyły na te praktyki jak na zabobony, finalnie jednak cerkiew przyjęła politykę pobłażliwego ignorowania, podczas gdy kościół rzymskokatolicki rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę ofensywę przeciwko ubożętom, domowikom, domowojom, skrzatom, aitwarom, chobołdom i plonkom. Takimi między innymi nazwami obdarzano na Słowiańszczyźnie dawne duchy przodków, które po oficjalnej, chrześcijańskiej likwidacji pogańskiej Nawii, bezdomne przeniosły się z powrotem na ziemię. Nie odwiedzały już żyjących raz na jakiś czas, na stałe zamieszkały w chatach.

Domowe demony zamieszkały w chatach i obejściach, zazwyczaj tych, które zajmowali za życia, część jednak musiała znaleźć sobie nowe domostwa. Po zasiedleniu chat rozpoczynali życie upływające głównie na pomocy gospodarzom, im zaradniejszy i pracowitszy gospodarz, tym większa chęć pomocy ze strony ducha opiekuńczego. Mali pomocnicy występowali na całej Słowiańszczyźnie, na Bałkanach można było spotkać stopanów, na Litwie aitwary, w rejonach sąsiadujących z niemieckim obszarem językowym coraz częściej natrafiano na chobołdy, koboldy, skrzaty, krasnoludki. Im dalej na wschód tym więcej domowojów, domowików, ubożąt, plonków. Tu i ówdzie w chacie mógł zamieszkać przyjazny ludziom żmij przybierający różne formy, od węża po kurczaka. Wierzenia Słowian były płynne tak samo jak wierzenia wszystkich innych ludów i potężny niegdyś żmij mógł zmienić się na przestrzeni stuleci w kurczaka. Jak mawiał Napoleon, tylko krok dzieli nas od wielkości do śmieszności.

Demony opiekuńcze zamieszkały na stałe w chatach pomagając w codziennych sprawunkach gospodarzom. Za dnia ukrywały się najczęściej na strychu bądź w kątach chałupy, po zmroku zaś przystępowały do działania. Doświadczony skrzat mógł w nocy dokończyć w kuźni pracę, z którą nie wyrobił się kowal. Jego pobratymiec z sąsiedniej chaty w tym czasie czesał koniom grzywy a niebo przecinał aitwar wracający ze zbożem ukradzionym sąsiadom swego gospodarza. Duchy opiekuńcze chat i obejść miały to do siebie, że bardzo często odpowiadały po za pomnażanie majątku gospodarzy, co najczęściej oznaczało zwyczajną kradzież dokonaną w innej chacie. Taki proceder mógł doprowadzić do walki ze skrzatem z innej zagrody, który nie mógł przecież dopuścić do uszczuplenia majątku swego gospodarza.

W ubożętach i skrzatach kościół widział poważnego przeciwnika. O ile słowiańskich bogów wymazano z pamięci w ciągu dwóch-trzech pokoleń o tyle demony domowe przetrwały setki lat. Ewoluowały, trwając aż do początków XX stulecia. Zwalczenie bóstw było o tyle łatwe, że pogańscy Słowianie nie mieli tylu świat i ścisłego rygoru modlitw w zgromadzeniach. Kult był czymś bardziej indywidualnym i w zaścianku własnej chaty Słowianin modlił się wraz z rodziną głównie do przodków, którym zostawiał pokarm w miskach. Kościół nie miał problemu z wyrugowaniem bóstw z przestrzeni społecznej nad którą sprawował pełną kontrolę. Walkę zaczęto wcześnie, jeszcze w średniowieczu dawne pogańskie kapliczki, tzw. scaeny rozstawiane na rozstajach dróg dla wędrujących dusz przodków zamieniono w kapliczki z figurkami Chrystusa Frasobliwego. Kler nie był jednak w stanie wejść na stałe do chat i kontrolować ich mieszkańców. Z pomocą przyszła idea aniołów stróży i aniołów w ogóle, propagowana mocno od XVIII wieku. To właśnie skrzydlatych aniołów wezwano do walki z brodatymi krasnalami i kosmatymi ubożętami. Walka szła jednak dość opornie i w XIX wieku chłopi ciągle wierzyli w istoty biorące swój początek z czasów pogańskich. Niejednokrotnie ściany chłopskiej zagrody okupowali święci i aniołowie, ale w ciemnych zakamarkach ciągle można było spotkać małe, kosmate stworzonko.

Wygląd demonów opiekuńczych jest równie zagmatwany jak ich imiona. Najczęściej wyobrażano je sobie jako małe, człekokształtne stworzona, niejednokrotnie pokryte gęstą sierścią. Obfite owłosienie nie było tutaj bezpodstawną fanaberią, dawni Słowianie kojarzyli kosmatość z bogactwem i dostatkiem. Słowo bogactwo wywodzi się z tego samego źródła co bóg, bożek, bożątko. Bogowie i bożki od zarania kojarzyli się z bogactwem, zasobnością. Ludzie wierzyli, że dzięki nim mogą poprawić swój byt materialny. Mały, najedzony, kosmaty skrzat w kącie był najlepszą polisą ubezpieczeniową jaką mógł mieć w życiu prosty człowiek.

Obok kosmatych skrzatów często pojawiały się stwory przypominające węże lub ptactwo domowe. Wspomniane już żmudzkie aitwary były taką krzyżówką kurczaka z wężem. Po zmierzchu wzbijały się w przestworza i zaczynały pracę na rzecz gospodarzy. Kogut zajmował szczególne miejsce pośród słowiańskiej menażerii jako zwierzę zaczynające dzień, a przez to odpędzające demony czające się w mrokach nocy. Nie trudno było o skojarzenie go z dobrym duchem chaty. w Węże pojawiają się bardzo często w relacjach, co ma swoje źródło w szczególnym stosunku jakim chłop słowiański zwykł podobno darzyć zaskrońce. O ile zabijanie gadów takich jak żmije (nie mylić ze żmijem) było mile widziane i wręcz zalecane, o tyle zabicie zaskrońca traktowano jako czyn bezbożny. Do dzisiaj zachowały się relacje mówiące o opiece jaka spotykała te zwierzęta ze strony chłopów. Nigdy nie przeganiano ich z chat, gnieździły się w zakamarkach, podobno zwykły nawet pić mleko razem z dziećmi z jednej miski. Idea mlecznego brata, zaskrońca ssącego kobiecą pierś podczas gdy drugą ssało ludzkie niemowlę również zaplątała się gdzieś pomiędzy baśniami i legendami.

Chłopi często starali się na wszelkie sposoby ułatwić swoim małym gościom powrót nocą do zagrody, stąd też w stodołach często jedna deska w dachu nie była przybijana, tak aby demon mógł spokojnie wrócić po nocnej zmianie.

Na szczególną uwagę zasługują wierzenia związane z progiem, który miał symboliczne znaczenie w konstrukcji chaty i życiu zamieszkującej ją rodziny. Mile widziano zaskrońce, które uwiły sobie tam legowisko. Często wierzono, że właśnie tam, pod progiem mieszka opiekuńczy demon chaty. W czasach przedchrześcijańskich to pod progami niejednokrotnie składano tzw. ofiary zakładzinowe, czyli ofiary mające zapewnić powodzenie w budowie lub życiu przyszłych mieszkańców budynku. W Poznaniu archeolodzy znaleźli pod progiem domostwa z X wieku szczątki noworodka, najpewniej porońca (tj. dziecka zmarłego w trakcie porodu). Taki pochówek miał obłaskawić duszę martwego i uchronić rodzinę, a zwłaszcza jego matkę przed zemstą.

Znaczenie demonów opiekuńczych w słowiańskich domostwach spadało wraz z upływem czasu. Jeszcze po wprowadzeniu chrześcijaństwa były one niejednokrotnie głównymi bóstwami czczonymi w obejściu. Stopniowo ich znaczenie gasło, z kierowników stały się jedynie pomocnikami, a później zaledwie ciekawostką. Jeszcze nasi dziadkowie słuchali o nich opowieści, chociaż najczęściej były to jedynie bajki opowiadane małym dzieciom, które starano się nauczyć gospodarności i pracowitości.

Zdaniem Leonarda Pełki ostateczny cios wszystkim skrzatom i domowojom zadała nie masowa edukacja czy działania kościoła lecz elektryfikacja wsi dokończona po II wojnie światowej. Stałe źródło światła w chacie spenetrowało wszystkie, najciemniejsze zakamarki pozbawiając kosmatych mieszkańców miejsca, gdzie mogliby się schować i zacząć od nowa. W pogańskie zaświaty nikt już nie wierzył, w chrześcijańskich nie było dla nich miejsca, a z chat przeganiały ich wszędobylskie światło żarówki. Zniknęli więc tak jak ci, którzy w nich niegdyś wierzyli. A my zostaliśmy sami, w naszych chatach nie ma już skrzatów, a bogów też się pozbyliśmy.

Literatura:
Baranowski B., W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981
Moszyński K., Kultura Ludowa Słowian, cz. II – Kultura duchowa, Kraków 1934
Pełka L., Polska demonologia Ludowa, Warszawa 1987