Marzanna – śmierć i odrodzenie

 

Marzannę znają chyba wszyscy z nas, a zdecydowana większość będąc jeszcze dziećmi mogła nawet brać udział w topieniu symbolizującej ją kukły. Sam pamiętam przez mgłę jak będąc w podstawówce z moją klasą udaliśmy się nad pobliską rzekę uzbrojeni w kolorową kukłę i szczerą chęć opuszczenia szkoły choćby na tę jedną lekcję. Nasza kukła przygotowana prawdopodobnie przez jakąś pracowitą koleżankę wylądowała w lodowatym, marcowym nurcie rzeki Sawy i stamtąd popłynęła do morza. Albo do najbliższego konaru bądź lodówki jakich wiele leżało wtedy w rzekach. Lata 90. rządziły się swoimi prawami.

 

 

Dla dziecka topienie Marzanny było swego rodzaju zabawą, pożegnaniem zimy i przywitaniem nadchodzącej wiosny, dającej okazje do zabaw na świeżym powietrzu i ogólnie cieszenia się większą ilością słońca. Nikt nie zadawał sobie wtedy pytań o pochodzenie samej kukły czy genezę tego zwyczaju, skądinąd interesującego. No bo dlaczego co roku, wczesną wiosną, w całym kraju, od wielu pokoleń wszyscy ludzie z radością oddawali się topieniu kukły symbolizującej jakąś młodą kobietę? Dowiedzmy się więcej o samej Marzannie…

Początki kultu bóstwa znanego nam pod imieniem Marzanna mogą sięgać czasów nie tylko starożytnych lecz wręcz prehistorycznej epoki neolitu. Niestety jak w przypadku wielu innych podobnych wierzeń  nie jesteśmy w stanie ustalić niemal żadnych szczegółów. Pewną pomoc stanowi samo imię Marzanna, które według etymologów wywodzi się jeszcze z pradawnych języków indoeuropejskich. O Indoeuropejczykach uczyliśmy się w podstawówce, przyszli dawno temu, najprawdopodobniej ze stepów Eurazji, a następnie skolonizowali Europę zastępując miejscowe ludy z wyjątkiem nielicznych szczęśliwców jak Baskowie czy Etruskowie. Tym ostatnim udało się przetrwać wraz ze swoimi dziwnymi dla naszego ucha językami. W językach indoeuropejskich słowo mar miało związek zarówno z wodą jak i śmiercią. W łacinie na określenie morza mówimy Mare, zaś w języku prasłowiańskim morje. Z mar wzięła się mara – czyli nazwa demona śmierci znanego od doliny Indusu aż po zachodnią Europę pod różnymi wariacjami tego słowa. Nasza słowiańska zmora, o której opowiadałem w jednym z poprzednich odcinków również wzięła swój początek z tego prastarego źródła językowego. Tak samo jak umrzeć, marnieć, marność.

Nasza Marzanna znana również pod innymi określeniami jak np. Marena, Murena, Morana, Marmuriena, Śmierciucha bądź Śmiertka ma predyspozycje do bycia naprawdę wiekową i popularną boginią.

Jak już wspomniałem wcześniej, nie wiemy nic o kulcie tego bóstwa z czasów archaicznych, tj. starożytności i prehistorii. Według obecnego stanu wiedzy, tej oficjalnej, Słowianie pojawili się na kartach historii na przełomie umownych epok znanych nam jako starożytność i średniowiecze, czyli gdzieś około V i VI w. n.e. gdy w Europie dogasały zgliszcza zachodniej części imperium rzymskiego, zaś jego ocalała, wschodnia część zbierała siły do odzyskiwania utraconych ziem. Wtedy właśnie kronikarze z Konstantynopola zanotowali w swoich relacjach po raz pierwszy wzmianki o ludach będących najprawdopodobniej naszymi przodkami. O zwyczajach i wierzeniach Słowian z tamtego okresu wiemy mniej niż mało, praktycznie nic poza paroma zdaniami w tej czy innej greckiej kronice. Aby dowiedzieć się czegoś więcej o naszej Marzannie musimy poczekać jeszcze kilkaset lat, do pełnego średniowiecza, gdy Słowiańszczyzna była w trakcie intensywnej chrystianizacji. Tak jak z wieloma innymi bóstwami bądź demonami o Marzannie dowiadujemy się głównie z opisów zwalczających jej kult księży, mnichów i innych hierarchów kościelnych takich jak np. Jan Długosz.

Na pierwszą spisaną wzmiankę o kulcie Marzanny musimy czekać aż do 1202 r., kiedy to czeski skryba, niejaki Wacerad sporządził swoją glosę, czyli komentarz do najstarszego czesko-łacińskiego słownika, gdzie przyrównuje naszą bohaterkę pod imieniem Morany do Hekaty i Prozerpiny, rzymskich bóstw kobiecych zamieszkujących zaświaty. Hekate odpowiedzialna była za magię, ciemności, czary i zaświaty, Prozerpina zaś była małżonką niejakiego Dis Patera, rzymskiego odpowiednika Hadesa, boga podziemi. Większość z nas poznała jej grecką kuzynkę Persefonę, córkę Demeter, którą siłą uprowadził samotny lecz pożądliwy Hades. Chrześcijańscy uczeni bardzo często przekazywali informacje o bóstwach pogańskich używając ich grecko-rzymskich zamienników zamiast oryginalnych nazw, których często nie mogli nawet wymówić. Swoją drogą jak poprawnie wymówić Perepłut lub Swarożyc gdy jesteś niemieckojęzycznym mnichem piszącym po łacinie?

Na określenie tego trendu wymyślono dwie formuły – interpretatio graeca oraz interpretatio Romana, często spotykane w naukowych pozycjach poświęconych wierzeniom kultur istniejących na obrzeżach świata Greków i Rzymian.

Z komentarza Wacerada widzimy więc, że Marzanna była przyrównywana do bóstw śmierci, zaświatów i magii, ale na tym nie koniec. Rzymska Prozerpina co prawda zasiadała z mężem w zaświatach, ale na część roku powracała tak jak grecka Persefona do świata żywych, niosąc wiosenne odrodzenie przyrodzie a rolnikom nadzieję na obfite plony. W tym miejscu objawia się ambiwalentny charakter Marzanny podkreślany również przez innych autorów.

O charakterze Marzanny jako obrazu śmierci dowiadujemy się z postanowień synodu praskiego z 1336 roku. Relację synodu cytuję za Aleksandrem Brucknerem:

„O obrazie śmierci. Ponieważ w niektórych grodach, miastach i wsiach zakorzenił się nierząd w duchownych i świeckich, co wśród postu obrazy w postaci śmierci przez miasto z śpiewami i igrami zabobonnymi nad rzekę wynoszą i tam gwałtownie topią, twierdząc na swe pohańbienie, że śmierć im więcej szkodzić nie będzie, jakoby wyczerpana i całkowicie wyświecona z ich granic…

Postanowienia synodu nie trafiły na podatny grunt i kilkadziesiąt lat później trzeba je było ponawiać, napominając duchowieństwo, aby stanowczo sprzeciwiało się obnoszeniu i topieniu obrazu śmierci pod postacią Marzanny. Powyższe źródła pochodzą z obszaru Czech, ale również Polacy mieli w zwyczaju topienie śmierci wczesna wiosną o czym wspomina w XV w. Jan Długosz w Dziejach Polskich przyrównując Marzannę do rzymskiej Cerery, czyli greckiej Demeter – bogini płodności a do towarzystwa dając jej Dziewannę, jego zdaniem będącą odpowiednikiem Diany/Artemidy. „A jako że państwu Lechitów wydarzyło się powstać na obszarze zawierającym rozległe lasy i gaje, o których starożytni wierzyli, że zamieszkuje je Diana i że Diana rości sobie władztwo nad nimi, Cerera zaś uważana była za matkę i boginię urodzajów, których dostatku kraj potrzebował, [przeto] te dwie boginie: Diana w ich języku Dziewanną zwana i Cerera zwana Marzanną cieszyły się szczególnym kultem i szczególnym nabożeństwem.”

Słynny dziejopis widział w rytuale topienia wspomnianych postaci echo dawnego unicestwienia pogańskich posągów bóstw dokonanego przez Mieszka I niemal pół tysiąca lat wcześniej.

W Niedzielę środopostną kruszą bałwany. A że prawie po wszystkich miastach, miasteczkach i wsiach znaczniejszych Polskich, znajdowały się obrazy bożków, bogiń, bałwany i gaje, które nie tak prędko i skwapliwie wycinano i kruszono, jak nakazał był Xiąże Mieczysław [Mieszko]; przeto siódmy dzień Marca został wyznaczony przez Mieczysława do skruszenia i zniweczenia ich po wszystkich ziemiach Polskich. […] To bożków, bogiń i bałwanów kruszenie i topienie, wtenczas wykonane w niektórych Polskich wsiach, wyobrażają do dziś dnia, wznosząc na długich drzewcach obrazy Dziewanny i Marzanny, i rzucając i topiąc je w bagnach w Niedzielę środopostną, i dotąd u Polaków nie ustało wykonanie obrządku tego według starodawnego zwyczaju” .

Relacja Długosza zainspirowała niektórych badaczy do wysunięcia wniosku, że sam zwyczaj nie był tak stary jak się wydaje i faktycznie narodził się dopiero po oficjalnej chrystianizacji. Teza ta nie była pozbawiona logiki, gdyż w wielu chrystianizowanych krajach topiono posągi obalanych bóstw. Najbardziej znany jest przykład unicestwienia wyobrażeń bogów dokonany na Rusi przez Włodzimierza Wielkiego w 988 roku, dwadzieścia dwa lata po oficjalnej dacie chrztu naszego Mieszka. Mówię o dacie oficjalnej, ponieważ tak naprawdę nie wiadomo kiedy dokładnie miał miejsce chrzest pierwszego historycznego władcy Polski, rozbieżność w estymacjach zazwyczaj wynosi około dwóch lat pomiędzy 966 a 968 rokiem, ale to materiał na inny odcinek.

Wróćmy do naszej Marzanny i poszperajmy dalej w źródłach. Już w 1420 roku biskup poznański Andrzej Łaskarz grzmiał z ambony napominając wiernych i duchowieństwo słowami: „Nie dozwalajcie, aby w Białą Niedzielę odbywał się zabobonny zwyczaj wynoszenia jakiegoś obrazu, którego śmiercią nazywają i nie wrzucano go do błota”. Dzięki biskupowi poznańskiemu wiemy z całą pewnością kiedy dokonywano obrzędu topienia kukły. Biała Niedziela jest mianowicie czwartą niedzielą Wielkiego Postu, przypada więc na równonoc wiosenną dnia 21 marca. Niekiedy mówiło się na nią Czarna lub Śmiertna Niedziela. W tym właśnie dniu dawni Słowianie oddawali kult bogu solarnemu Jaryle, kojarzonemu m.in. z urodzajem i płodnością podczas tzw. Jarych Godów. 21 marca tuż po równonocy wiosennej był więc dniem przepędzenia zimy symbolizowanej przez Marzannę, będącą narzeczoną oraz dla większej pikanterii siostrą wspomnianego Jaryły. Paweł Szczepanik w polecanej już przeze mnie książce Słowiańskie Zaświaty twierdzi, że stanowią oni idealnie dopełniającą się parę przeciwieństw – ona symbolizuje wodę, dół i śmierć, on zaś ogień, górę i życie. Topienie kukły bogini było dla niej rytualnym powrotem do środowiska akwatycznego, do wód Praoceanu. Ludy indoeuropejskie kojarzyły środowisko wodne jako siedzibę sił chaosu kojarzonych z magią i zaświatami. Często wysuwane jest przypuszczenie, jakoby Marzanna przetrwała w ludowym folklorze i przyśpiewkach pod postacią Marysieńki będącej w romantycznym związku z niejakim Jasieńkiem, ugrzecznioną wersją Jaryły. Nieśmiałe igraszki Jasieńka i Marysieńki byłyby więc dostosowaną do nowej, chrześcijańskiej rzeczywistości wersją pradawnego mitu płodności.

Dla dawnych Słowian śmierć i odrodzenie człowieka było równoznaczne ze śmiercią i odrodzeniem przyrody. Podobnie w przypadku Marzanny, skojarzenie jej ze obumieraniem i zaświatami nie przekreślało jej nierozerwalnego związku z odrodzeniem, życiem i radością. To skłania niektórych badaczy do utożsamiania ją z popularną na Rusi boginią Mokoszą, o której opowiem innym razem.

Topienie kukieł bogini śmierci nie było procederem, który dawał się łatwo wytępić, jeszcze długo po czasach Jana Długosza Kościół katolicki prowadził beznadziejną walkę z tą ludową tradycją. Aleksander Gieysztor w swojej Mitologii Słowian dzieli się z nami zapisem obrzędu topienia tzw. bałwana zanotowanym przez Joachima Bielskiego w Kronice Polskiej z 1597 roku:

„Za mej jeszcze pamięci był on obyczaj u nas po wsiach, iż na Białą niedzielę w poście topili bałwana, jeden ubrawszy snop konopi albo słomy w odzienie człowiecze, który wszystką wieś prowadził, gdzie najbliżej było jakieś jeziorko albo kałuża, tamże zebrawszy z niego odzienie, wrzucili do wody, śpiewając żałobliwie: Śmierć się wije u płotu, szukajmy kłopotu; potem co najprędzej do domu od tego miejsca bieżeli, który albo która się wtenczas powaliła albo powalił, wróżbę tę mieli, iż tego roku umrze. Zwali tego bałwana Marzana…”.

W pieśniach ludowych niejaka Morena skojarzona z krainą zmarłych pojawia się czasem jako pasterka, doglądająca gęsi na zielonej łące. Z poprzedniego odcinka wiemy już, że zaświaty często kojarzono jako zieloną łąkę, na której pasły się dusze zmarłych, czasem pod postacią bydła, czasem zaś ptaków, takich jak wspomniane gęsi. Stąd też na mogiłach stawiano specjalne patyki bądź sadzono drzewa, aby dusze wracające z zaświatów pod postacią skrzydlatych istot mogły przycupnąć i odetchnąć. W Słowiańskich zaświatach znajdziemy ciekawy wniosek autora, jakoby cykliczność wędrówek ptaków powodowana zmianami pór roku współgrała z wyobrażeniami równie cyklicznej wędrówki dusz zmarłych oraz charakterem bóstw zaświatów takich jak nasza bohaterka – Marzanna.

Warto zaznaczyć, że o Marzannie wspominali liczni kronikarze w czasach nowożytnych i niemal każdy kojarzył ją z inną boginią ze starorzymskiego panteonu. Długosz zaczął utożsamiać ją z Ceres, co podchwycili dziejopisowie Kromer oraz Miechowita, Gwagnin widział w niej Wenus zaś Stryjkowski Dianę. Przebił wszystkich Bielski, dla którego miała ona najwięcej cech wspólnych z Marsem. Całe to pomieszanie z poplątaniem wynikało najprawdopodobniej z szerokiego spektrum specjalizacji Marzanny, którego nie byli w stanie uchwycić skrybowie wychowani w tradycji łacińskiego chrześcijaństwa, zaznajomieni z antyczną tradycją wąsko wyspecjalizowanych bóstw. Jeden widział w niej tę boginię, drugi tamtą, podczas gdy mogła być zarówno odpowiednikiem Prozerpiny jak i jej matki Ceres. Coroczna, symboliczna śmierć w odmętach marcowej rzeki pozwalała jej przybrać postać Dziewanny, znanej czasem jako słowiańska bogini wiosny, podczas gdy w rzeczywistości mogła być tą samą istotą boską lecz pod zupełnie nowym imieniem i wizerunkiem, tzw. hipostazą.

Hołdy składane Marzannie miały wiele wspólnego z tradycyjnym rytmem życia i odwieczną cyklicznością zapoczątkowaną nadejściem wiosny. Miesiącem otaczanym szczególną czcią wśród naszych przodków był marzec, w którym co roku odradzała się przyroda. Dawni Słowianie wiązali śmierć i narodziny, zgon i płodność w jednym kulcie gdyż wszystko to nierozerwalnie wiązało się ze sobą. Stąd też Marzanna pomimo oczywistych konotacji ze śmiercią uchodziła jednocześnie za bóstwo przyjazne i dobroczynne ludziom. Dlatego sprawiała tyle problemów interpretacyjnych chrześcijańskim kronikarzom i nam obecnie.