Morowice, dole, rodzanice

 

Obyś żył w ciekawych czasach – mawiali Chińczycy życząc swoim wrogom doświadczenia wszelkich problemów i całej niepewności jakie niosą ze sobą wojny, klęski żywiołowe, głód i zarazy. Odcinek nagrywam w momencie, który z całą pewnością można określić jako „ciekawe czasy”. W Europie właśnie szaleje pandemia rozlewająca się na cały świat a globalna gospodarka wchodzi w fazę kryzysu. Bądź superkryzysu jak wieszczą niektórzy. Czy to sytuacja bez precedensu w dotychczasowej historii? Skądże! Nasi przodkowie często byli świadkami wszelakich epidemii, tyfusu, dżumy, cholery, grypy hiszpanki oraz innych. Ich wiedza bardzo często nie pozwalała na jakiekolwiek naukowe wytłumaczenie genezy epidemii, stąd też tłumaczyli ją sobie w taki sam sposób jak wiele innych zdarzeń. Najczęściej zwyczajnie zwalali winę za całe zło na barki demonów, czarownic bądź sił wyższych.

 

Morowice, rodzanice, dole

Słowiańskie Demony

 

Na polskiej wsi winą za wszelkiego rodzaju choroby obarczało się diabły i czarownice, a w dalszej kolejności upiory, demony powietrzne, mamuny, zmory bądź specjalne demony odpowiedzialne tylko i wyłącznie za roznoszenie chorób.

Już staroruska kronika Nestora z 1092 r. mówi o najeździe niewidzialnych demonów, które przyniosły zarazę mieszkańcom Połocka. Dawne polskie źródła pisane mówią o tzw. morowych dziewicach, których pojawienie się było zwiastunem nadciągającej epidemii. Morowa dziewica najczęściej przybierała postać młodej, wysokiej, chudej i nadzwyczaj bladej dziewczyny ubranej w pogrzebowy całun. Dziewica taka mogła nieść na ramieniu płachtę a z niej rozsiewać wszelkiego rodzaju chorobotwórcze zarazki. Po przejściu delikwentki na całą okolicę nadciągał tzw. „mór”. Sporadycznie morowica mogła przyjść pod postacią kościstej staruchy przybranej w biały całun lub plugawą płachtę przerzuconą przez ramię. W wierzeniach dawnych ludów Europy kolor biały nie był kojarzony z czystością, niewinnością tak jak ma to miejsce w obecnej kulturze ukształtowanej przez chrześcijaństwo. Biel była najczęściej kolorem śmierci, zakładano ją jako szaty żałobne.

W niektórych regionach demon moru połączył się z demonem śmierci. Taka morowica przychodziła niewiadomo skąd i ściskała człowieka „na wnętrzu” jak podawali etnografom ankietowani świadkowie z województwa lubelskiego. Taki zaduszony przez morowicę człowiek siniał po śmierci.

O ile normalną chorobę człowiek był jeszcze jako tako w stanie zaakceptować i wytłumaczyć naturalnymi przyczynami o tyle zarazy i epidemie zawsze były kojarzone z działalnością istot nadprzyrodzonych. Wobec chorób takich jak dżuma człowiek był zwyczajnie bezbronny, przejmowała go ona przeraźliwym lękiem. Sami dzisiaj jesteśmy świadkami paniki, dodatkowo nakręcanej przez media której przyczyną jest globalna pandemia koronawirusa. W sieci aż huczy od przeróżnych teorii tłumaczących genezę tej choroby jako dzieła służb specjalnych Stanów Zjednoczonych, Chin bądź Izraela. Śmiertelność nowej choroby nie uwzględniając niezdiagnozowanych przypadków sięga 3,4%. Przy uwzględnieniu licznych przypadków bezobjawowych spadłaby najprawdopodobniej znacznie poniżej 1%. Porównajmy to teraz z grypą hiszpanką, która na przełomie 1918/19 zabijała pomiędzy 5-10% zarażonych. Nie wystarczy? Weźmy więc starsze epidemie, np. tyfus który zaatakował Ateny podczas wojny peloponeskiej albo dżumę dymieniczą atakującą Europę wielokrotnie, ale najmocniej w VI i XIV wieku. Podczas dwóch największych ataków dżumy wymierały całe wioski, w skali kontynentu umierało 30% populacji a w zatłoczonych metropoliach takich jak Konstantynopol za rządów cesarza Justyniana 40% mieszkańców.

Mając na uwadze powyższe liczby i obecne reakcje na bądź co bądź łagodną pandemię nie powinniśmy moim zdaniem podchodzić z lekceważeniem do uczuć jakie wyrażali nasi przodkowie wobec tego typu katastrof. Personifikacja malarii jako demonicznej zimnicy wcale nie leży tak znowuż daleko od naszych prób wytłumaczenia nowotworów działaniem nanorobotów Mossadu bądź deprecjonowaniem wszelkich szczepionek.

Tłumaczenie zarazy jako działalności wiedźmy, kary za grzechy bądź sprawki miejscowych Żydów pojawiały się nagminnie do XVIII wieku włącznie. Tego typu przesądy zaczęły zanikać w Wieku Nauki jakim było XIX stulecie. Gwałtowny rozwój wielu dziedzin wiedzy, w tym również medycyny zdjął nieco ciężaru z barków Żyda i miejscowej czarownicy. Pomimo tego ciągle pojawiały się pomówienia o czary i wywoływanie chorób. Jeszcze pod koniec XIX wieku w Konopnicy dotkliwie pobito dwie stare kobiety oskarżone o wywołanie epidemii tyfusu. Delikwentki prawdopodobnie zostałyby zabite, ale dzięki interwencji lokalnych władz odesłano je do Kalisza, gdzie umieszczono staruszki w przytułku. Przekazy mówią nawet o przypadku posądzenia o czary staruszki z Radomska do jakiego miało dojść w 1918 r. podczas epidemii grypy hiszpanki. Miała ona wzorem dawnej morowicy rozsiewać grypę ze swojego płaszcza.

Nie można nie powiedzieć nic o Żydzie, który naturalną koleją rzeczy odpowiadał i w zbiorowej świadomości nadal odpowiada za wiele nieszczęść dotykających ludzi na naszym globie, a w Polsce szczególnie. Przypadki samosądów dokonywanych na ludności żydowskiej zdarzały się wcale często jeszcze w XIX wieku. Żydzi mieli jakoby wywoływać wiele chorób poprzez swoje rytuały, kompletnie niezrozumiałe dla przeciętnego chrześcijanina. Czasami jednak dokonywali wyjątkowo perfidnych zabiegów, mogli na przykład wlać mleko chrześcijanki do ucha wisielca i wywołać w ten sposób zarazę. Trzeba przyznać, że rzekome umiejętności Żydów na tym polu znacznie przewyższały możliwości najnowocześniejszych laboratoriów epidemiologicznych z Wuhan.

Może się to wydać kompletnie groteskowe, ale w niektórych regionach o roznoszenie chorób oskarżano nawet krasnoludki bądź istoty do nich podobne. Tak było na Mazurach w okolicach Olsztynka, gdzie zachowały się przekazy o tzw. białych ludziach, zwanych również zimnymi ludźmi. Byli oni prawdopodobnie jakimś rodzajem trupiobladych krasnoludków roznoszących zarazki i bakterie.

Chłopi czasem tłumaczyli sobie choroby jako żywe istoty, które dostały się do ciała człowieka i próbowały się z niego wydostać. Tak było na przykład z reumatyzmem, który niegdyś zwano gośćcem. Reumatyczne bóle stawów były w zbiorowej świadomości wywołane przez kapryśnego gościa (stąd gościec), który zalągł się w ciele właściciela i w zależności od nastroju dawał znać o sobie. Gościec atakował najczęściej gdy chory chciał gdzieś pójść bądź zjadł coś nie w smak niechcianemu pasażerowi.

Podobnie tłumaczono sobie choroby takie jak rak, który nie bez powodu w wielu językach nosi nazwę występującego w zbiornikach wodnych skorupiaka. Nowotwory były więc żywymi organizmami starającymi wydostać się na zewnątrz z ciała żywiciela. Brzmi niczym scenariusz kolejnego, dwudziestego ósmego filmu o przygodach Obcego na pokładzie Nostromo.

W Mielniku nad Bugiem choroby roznosiła jędza przychodząca do ludzi z lasu z workiem pełnym zarazków, niczym nieszczęsna Pandora ze swoją przeklętą puszką. W okolicach Poznania wierzono, że mór przylatuje z powietrza, na skrzydłach nietoperza.

Choroby, nieszczęścia, śmierć. Wszystko to prędzej czy później dotykało i nadal dotyka ludzi na całym świecie. Wszystko to jest w jakiś sposób częścią naszego zbiorowego, ludzkiego przeznaczenia. Warto zauważyć, że ta dziedzina życia również nie pozostała niezagospodarowana przez istoty z pogranicza snu i jawy.

Przeznaczeniem człowieka opiekowały się tzw. rodzanice. Były to istoty żeńskie, zazwyczaj niewidzialne, planujące całe życie człowieka już po jego przyjściu na świat. Zasięg wierzeń w rodzanice jest nadzwyczaj rozległy, gdyż wierzyli w nie Finowie, Gruzini, syberyjscy Ugrowie, Grecy, Rzymianie, Germanie oraz cała masa innych nacji. Grecy znali rodzanice pod nazwą Mojr, podczas gdy Germanin zwracał się do norn.

Rodzanice miały jakoby wyznaczać długość życia, zamożność oraz rodzaj śmierci nowonarodzonego dziecka tuż po jego przyjściu na świat. Ich wyrok był bezdyskusyjny. Niewidzialne istoty pojawiały się u wezgłowia dziecięcej kołyski tuż po narodzinach, najczęściej po trzech dniach. Według niektórych tradycji były nieco bardziej opieszałe i zjawiały się dopiero po tygodniu. Rodzice nowonarodzonego specjalnie przygotowywali na tę okazję izbę, kąpali dziecko a czasem i jego matkę. Kolację jedzono tego wieczora wcześniej a następnie czuwano do północy. Obok dziecięcej kołyski ludzie kładli poczęstunek dla rodzanic, najczęściej składał się on z chleba, soli oraz alkoholu.

Ciekawym zagadnieniem są inne demony przeznaczenia, tzw. dole. Występowały one dość powszechnie na terenie wschodniej Słowiańszczyzny, szczególnie na terenach dzisiejszej Rosji i Ukrainy. Na terenie Polski wiara w „dole” była szczątkowa, zachowały się jedynie nieliczne relacje o tej istocie wywierającej bardzo duży wpływ na losy ludzkie.

Dola funkcjonowała bardzo dobrze w środowisku zdominowanym przez chrześcijaństwo, stając się swego rodzaju boskim darem – Bóg mógł dać człowiekowi złą lub dobrą dolę. Czasem jednak dola mieniła się jako byt niezależny od chrześcijańskiego bóstwa. Najwyraźniej charakteryzowali ją Małorusini, którzy widzieli w doli ducha, zazwyczaj niewidzialnego, który opiekował się dobytkiem, czuwał nad dziećmi, pracował w polu i obejściu. Dobrze było dbać o pozytywne relacje z dolą, rozgniewana mogła porzucić gospodarza lub wręcz zemścić się na nim. Na tej płaszczyźnie dola przypomina ubożęta oraz inne demony domowego obejścia.

W niektórych wierzeniach dola była nierozerwalnie związana z człowiekiem, czasem wręcz dziedziczona. Ten kto odziedziczył dobrą dolę miał w życiu łatwiej nawet jeżeli się nie wysilał. Ludzie pechowi otrzymywali leniwe dole, które nie radziły sobie z życiem swoich podopiecznych.

Dole występowały praktycznie na całej Słowiańszczyźnie, chociaż ich nazwy bywały różne, dla przykładu Serbowie mówili o „sreciach”. Sreciom składano często ofiary z jadła i napitku mające na celu zdobycie ich przychylności.

Dole kierowały ludzkim życiem, były metaforą fatalistycznego, biernego i pozbawionego jakiejkolwiek nadziei nastawienia przeciętnego chłopa. Dola była pewną formą psychicznej samoobrony wobec ciągłej krzywdy jakiej taki chłop doznawał od życia i swoich zwierzchników. Poczucie ciągłej niesprawiedliwości bez jakiegokolwiek uzasadnienia było równie obciążające dla psychiki człowieka średniowiecznego jak dla jego współczesnego potomka. Jak wiemy z własnego doświadczenia większość ludzi stara się nawet dzisiaj tłumaczyć wiele zdarzeń w swoim życiu ingerencją sił wyższych bądź chociażby losu.

Demony przeznaczenia kolidowały z chrześcijaństwem więc ich istnienie było bardzo nie na rękę nowej wierze. Z czasem zostały wyrugowane ze świadomości pospólstwa a ich miejsce zajęli promowani przez katolicką kontrreformację aniołowie stróże.

Literatura:
Baranowski B., W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981
Moszyński K., Kultura Ludowa Słowian, cz. II – Kultura duchowa, Kraków 1934
Nestor, Powieść minionych lat
Pełka L., Polska demonologia Ludowa, Warszawa 1987