Południce
Wielu z was czytało o nich w książkach o mitologii, demonologii i słowiańskich wierzeniach. Inni spotkali je zarywając noce przy pierwszym Wiedźminie CD Projektu. Nieliczni mogli usłyszeć o nich od dziadków. Prawdopodobnie nikt nie może pochwalić się spotkaniem ich na żywo, gdyż mało kto wychodził z takich spotkań cało. Dzisiaj przyjrzymy się bliżej jednym z najbardziej znanych słowiańskich poczwar, demonom polnym zwanym potocznie południcami.
Południce
Ludy epoki przedindustrialnej gospodarkę opierały głównie na sile mięśni ludzi i zwierząt, w pocie czoła pracujących na polach uprawnych. Takie gospodarowanie było nie tylko mało wydajne (z naszego punktu widzenia), ale również wyczerpujące oraz niebezpieczne dla życia i zdrowia. Na dawnej polskiej wsi wypadki gdy pracujący kilka godzin w upale i pocie czoła kosiarz postanawiał zdrzemnąć się w okolicach południa dla odzyskania sił a następnie dopadał go udar słoneczny lub zawał serca nie należały wcale do rzadkości. W tamtych realiach jednak powiązanie ich z wyczerpaniem układu krążenia bądź porażeniem słonecznym rzadko było pierwszym wytłumaczeniem jakie przychodziło ludziom do głowy. Częściej winę przypisywano znanym z opowieści, a niekiedy także snów polnym demonom. Tym złośliwym poczwarom, które w samo południe wyłaziły z łanów zboża, aby napastować drzemiących żniwiarzy.
Odtworzenie dokładnych wierzeń i pełnej listy demonów polnych gęsto zaludniających przedchrześcijański świat słowiański jest już dzisiaj niemożliwe. Brak źródeł pisanych i tysiąc lat panowania chrześcijaństwa na naszych ziemiach zatarło po nich większość śladów. Spośród całej upiornej menażerii hasającej niegdyś pośród łanów najmocniej zachowały się wspomnienia demona o kobiecej postaci i białym stroju. Południca, bo tak najczęściej ją nazywano występowała w relacjach niemal wszystkich Słowian Zachodnich (Czechów, Polaków, Słowaków i Łużyczan). Polne demony pojawiały się także u Słowian południowych, np. u Bułgarów występowały jako samowiły lub samodiwy.
Jedynie Kaszubi i Mazurzy nie mogą pochwalić się wspomnieniami spotkań z tą istotą. Może to i dobrze dla nich? W sumie kto chciałby rozpamiętywać, że jego dziadka zadusiła w polu chuda, koścista diablica ze śniadą, pomarszczoną skórą, długimi łapami zakończonymi pazurami, skołtunionymi włosami i wyłupiastymi oczami? Mało przyjemne wspomnienie, a taki właśnie rysopis powstaje z zebranych do kupy zeznań świadków.
Im dalej na wschód od Wisły, tym rzadziej spotykane południce, częściej zaś „żytnice”, „żytnie baby” bądź „baby o żytnich zębach”. Niezatarte piętno w nazewnictwie odcisnęło chrześcijaństwo, które szybko skłoniło wieśniaków do poszukiwania rodowodu południc w piekle. Pojawiały się więc „diablice polne”, „diablice południowe”, „czarownice żytnie” i „czarownice południowe”. Ja jednak postaram się zachować jaką taką spójność w całym tym bałaganie jakim są wierzenia Słowian oglądane z naszej perspektywy i będę używał określenia „południca”.
Urodą południca nie grzeszyła, o czym już wspominałem. Naturalnie jak mawiają „każda potwora znajdzie swego amatora”, jednak w tym wypadku popyt musiałby być wyjątkowo skromny. Jedynie koneser o bardzo niszowym guście (czytaj: fetyszysta) skusił by się na starą, upiorną kobietę o wysuszonej cerze przykrytej białą suknią. Suknia bywała niekiedy rozchełstana, dzięki czemu można było zobaczyć zwiędnięte, obwisłe piersi. Włosy delikwentki przypominały zwiędłe zielsko, uschłe kłosy zbóż bądź zwyczajnie skołtunione włosy starszej kobiety. Dramatyczny stan uzębienia ucieszyłby jedynie bezrobotnego dentystę, no chyba że natrafiłby na południcę z żelaznymi zębami, bo i takie się zdarzały.
Południce szczególnie upodobały sobie łany żyta, w dalszej zaś kolejności pszenicy, jęczmienia lub owsa. Charakterystyczne falowanie tych zbóż tłumaczono sobie najczęściej poruszaniem się niewidzialnego demona, który szukał śpiących dorosłych bądź zbłąkanych małych dzieci. W ostatnich wiekach rozwinęła się wiara w szczególne upodobanie przez nie łubinu, w którym miały rzekomo się gnieździć. Łubin jest rośliną o właściwościach odurzających tak więc sen w jego kępach mógł skończyć się nieprzyjemnym przebudzeniem przypominającym kaca. W niektórych przypadkach rolnik mógł nie obudzić się wcale.
Zgodnie z powszechnymi wierzeniami, południce latem zamieszkiwały łany zbóż bądź wspomnianego łubinu. Trudniejsze było znalezienie odpowiedzi na pytanie co działo się z nimi w zimie? Może wylatywały do cieplejszych krajów? Raczej nie, chociaż potencjalnych możliwości jest cała masa. Najczęściej mówiono, że zwyczajnie zimują chłodniejszą porę roku w swoich podziemnych jaskiniach i jamach, niczym zwierzęta zapadające w zimowy sen. Mówiono również, że udają się na zimę do piekieł, skąd zresztą miał wywodzić się ich cały ród.
Taka wersja była najpopularniejszą wśród według chrześcijańskich rolników. Nie obca była też teoria, że południca na zimę przybiera dla zmylenia ludzi postaci zwierząt polnych – żmij, żab, myszy. Największe znaczenie miała tu chyba wyobraźnia świadka. Sporadycznie południce posądzano o przebranżowienie, mianowicie w zimie miałyby one wracać, lecz tym razem nie atakowały już śpiących kosiarzy (bo i ciężko byłoby znaleźć śpiącego na mrozie rolnika, a jeśli już taki się znalazł południca raczej zostawiłaby go samemu sobie aby zamarzł). Zimowe południce starały się dla odmiany wyprowadzić zbłąkanych ludzi w jak największe zaspy bądź bezdroża, zostawiając ich na zgubę i śmierć z wychłodzenia. Nie można odmówić tym demonom przebiegłości i determinacji w niesieniu zagłady ludzkim sąsiadom.
W niektórych rejonach Słowiańszczyzny południce chyba mieszały się ludziom z równie złośliwymi, lecz zamieszkującymi inną niszę rusałkami. Z mojego punktu widzenia takie rusałko-południce były nawet bardziej interesujące. W relacjach wyłania się nam bowiem obraz młodych, atrakcyjnych dziewcząt, które w lecie pląsały wokół łanów zbóż czyhając na młodych, atrakcyjnych mężczyzn. Następnie, nagie bądź w zwiewnym stroju, którego chętnie się pozbywały figlowały z „nieszczęsnymi” ofiarami, które kończyły zamęczone. Detali owych męczarni nie poznamy, ale podejrzewam że była to śmierć bardziej akceptowalna od zgonu z powodu dżumy, ospy, tyfusu czy rozszarpania przez dzikie zwierzęta, jakich w owych czasach było jeszcze dość sporo w borach i kniejach.
W niektórych rejonach zamiast południc w polach błąkały się tzw. baby grochowe, które od tych pierwszych różniło jedynie odzienie uplecione z grochowin. Poza tym również straszyły ludzi i przeganiały ich z pól, bądź w miarę możliwości dusiły słabszych. Południca mogła także wziąć sobie nadgodziny i zostać wieczornicą. Jak nie trudno się domyślić zajmowała się tym samym co w południe, tyle że w mniej uciążliwych warunkach, przy mniejszym upale. Znane są też przypadki brania trzeciej zmiany – wtedy godziny pracy wypadało w nocy, a my mielibyśmy do czynienia z północnicą.
Czasem obecnością południc tłumaczono wiry powietrzne powstające w pogodne letnie południa na skutek różnic temperatur bądź ciśnienia. Jak widzimy więc, demony owe były w stanie znaleźć nieprzeliczoną ilość sposobów i forteli aby tylko dobrać się za skórę nieszczęsnym rolnikom. Co je do tego motywowało?
Mitologie ludów dawnych rzadko zadawały sobie pytania o motywacje duchów, upiorów czy innego tałatajstwa jakie błąkało się po ziemi. Generalnie było to i prześladowało biednych i niewinnych ludzi. Zazwyczaj biednych i niewinnych.
Południce według wierzeń ludowych były najczęściej diabelskimi pomiotami, czarownicami, pokutującymi duszami starych panien bądź wyrodnych matek, które skrzywdziły własne dzieci. Trzeba tutaj nadmienić, że motyw wyrodnej matki krzywdzącej dzieci pojawia się w genezie co najmniej kilku postaci, nie tylko południc. Nasi przodkowie żyli zazwyczaj w warunkach, przy których większości z nas psychika by wysiadła raz dwa. Dzieciobójstwo było właściwie normą, szczególnie w starożytności i wczesnym średniowieczu. Walkę z procederem zabijania dzieci podjął stanowczo dopiero kościół. Dla przykładu jedną z głównych kości niezgody podczas negocjacji przyjęcia chrztu przez Islandczyków w 1000 roku n.e. był właśnie proceder zabijania zbędnych dzieci, zbędnych tj. najczęściej takich które ciężko było wykarmić w świecie, w którym życie od zagłady dzieliła cienka, czerwona linia. Jedne nieudane zbiory mogły zapewnić całej społeczności długą i powolną agonię w nadchodzącej zimie.
Wracając jednak do naszych uroczych południc należy wspomnieć, że takową mogła stać się również jednostka, która za życia oszukała bliskich lub sąsiadów. Najczęściej chodziło o zagarnięcie cudzych gruntów, kradzież plonów lub pozbawienie kogoś należnego spadku za pomocą oszustwa. W powyższych wypadkach delikwent mógł zostać ukarany przez siły piekielne potępieniem pod postacią polnego demona.
Jednym z takich właśnie demonów mógł być miernik. Miernikiem zostawał ten, kto za życia odmierzał niesprawiedliwie powierzchnię pól, najczęściej oszukując biednych chłopów na rzecz bogatszych panów. Po śmierci stawał się demonem, który nocą błąkał się po polach nieustannie ponawiając niesłuszne pomiary dokonane za życia. Miernikiem mógł zostać również mężczyzna, co pozwala zdjąć chociaż z tego demona odium dyskryminacji ze względu na płeć. O ile południcami niemal zawsze były kobiety (niemal, ponieważ są wyjątki i gdzieniegdzie pojawiały się też dziady polne, południki lub żytniki). Wachlarz zdolności takiego południka nie odbiegał dalece od żeńskiego odpowiednika. Generalnie to dusił on kosiarzy i małe dzieci. Ot po prostu.
Nie wszystkie demony polne były wrogo nastawione do ludzi, część z nich wolała im schodzić z drogi, bądź w najlepszym razie ignorowała ich obecność. Do dzisiaj zachowały się wzmianki o niejakich miawkach bądź dziewicach polnych, które nie zabijały napotkanych ludzi. Podobnie w polach można było spotkać karłów, dziwne zwierzęta i małe, tajemnicze dzieci, które znikały gdy próbowano nawiązać z nimi bliższy kontakt.
Powyższe można tłumaczyć urojeniami spowodowanymi przebywaniem na upale. Stany urojeniowe często mogły być wzmocnione złym stanem zdrowia i niedożywieniem, powszechnym wśród ludzi żyjących w minionych epokach. Rumuński historyk Matei Cazacu świetnie udowadniał w swojej biografii włada Tepesza zwanego Drakulą nasilenie relacji o pojawieniu się wampirów w okresach głodu lub dłuższych postów o charakterze religijnym.
Czasami pochodzenie niektórych demonów było bardziej trywialne. Bohdan Baranowski w swojej świetnej książce „w kręgu upiorów i wilkołaków” podaje ciekawą historię o zbójniku z okolicy Rogożna w Wielkopolsce, grasującym w okolicy w XIX wieku. Zbir ów zwał się Zagacz i zwykł czaić się na swe ofiary w przydrożnych łanach żyta. Stamtąd wyskakiwał i rabował niczego nie spodziewających się podróżników. Z czasem wspomnienie Zagacza dało początek wiejskiej legendzie o polnym demonie i powiedzeniu „nie chodź w żyto, bo Cię zagacz schwyto!”.
Te i inne wzmianki o polnych demonach nie zawsze musiały budzić lęk wśród miejscowych. Często budziły one jedynie uśmiech politowania bądź przymrużenie oka. Im bliżej naszych czasów, wszelakie „zagacze” bądź polne baby służyły raczej jako straszaki na małe dzieci, które bezskutecznie starano się utrzymać w ryzach. Sporadyczne przypadki porwań dzieci pozostawionych samym sobie również skłaniały rodziców do wymyślania przerażających demonów, na wzmiankę o których dzieci posłusznie wracałyby do domu. Polski badacz demonologii ludowej Leonard Pełka powołuje się na relacje świadków, starszych mieszkańców wiosek, szczególnie kobiet, które same przebierały się za południce. Ich celem było straszenie dzieci, które uczono w ten sposób, aby nie oddalały się same od domu i nie deptały zboża.
Częste wzmianki o dobrodusznych karzełkach zamieszkujących słowiańskie pola nasuwają myśl, że mogą być one pozostałością jakichś dawnych, poczciwych duchów, w które wierzono w czasach przedchrześcijańskich. Niestety ich zagadka tak jak wiele innych nie zostanie już nigdy rozwiązana. Wierzenia w południce oraz inne demony polne zaczęły zanikać już w XIX wieku, wraz z rozwojem nauki, oświaty i środków masowego przekazu – szczególnie gazet. Już w pierwszej połowie XX wieku miały one charakter reliktowy. O południcach oraz innych polnych demonach najprawdopodobniej nie dowiemy się już niczego ponad to co wiemy w tym momencie.
Literatura:
Baranowski B., W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981
Moszyński K., Kultura Ludowa Słowian, cz. II – Kultura duchowa, Kraków 1934
Pełka L., Polska demonologia Ludowa, Warszawa 1987
Recent Comments