Słońce i Ogień. Swaróg, Swarożyc, Dadźbóg, Radogost
Słońce towarzyszyło ludziom od zawsze pod postacią życiodajnej, ognistej tarczy wiszącej na nieboskłonie. Było niezbędne do życia, a jego znaczenie jeszcze wzrosło wraz z pojawieniem się kultur opartych na rolnictwie i uprawie ziemi. Nic więc dziwnego, że to majestatyczne ciało niebieskie prędko stało się bohaterem niezliczonych mitów oraz wierzeń wszystkich ludów grzejących się w jego promieniach.
Słońce i Ogień. Swaróg, Swarozyc, Dadźbóg, Radogost
Wierzenia ludów indoeuropejskich zawsze widziały słońce w bardzo ważnej roli, czasami wręcz jako jednego z najważniejszych pretendentów do władzy nad światem stającego do walki z bogiem Gromowładnym, panem piorunów. Najczęściej to ten ostatni wychodził zwycięsko z tych epickich konfliktów. W sanskryckiej Rygwedzie mamy szansę czytać o walce gromowładnego Indry z personifikacją słońca jakim był Surja – władca tysiąca promieni zrodzony z prastarego bóstwa nieba Djausa. Indra ostatecznie pokona Surję przywłaszczając sobie rydwan przegranego co niektórzy badacze odczytują jako charakterystyczne dla ludów tradycyjnych symboliczne wytłumaczenie częstego zasłonięcia słońca przez chmury burzowe. Wydaje się, że wraz z rozwojem cywilizacji słońce, chociaż ciągle istotne traciło na znaczeniu w stosunku do wspomnianych bóstw zarządzających piorunami. W antycznej Helladzie tytan Helios wsparł Dzeusa podczas jego wojny z pozostałymi tytanami dzięki czemu po zwycięstwie tego ostatniego nie został ukarany uwięzieniem w czeluściach podziemi a stał się panem promieni słonecznych. Pomimo tego w hierarchii ustępował olimpijskiemu władcy błyskawic. Skandynawska bogini Sol codziennie pędząca po nieboskłonie w rydwanie zaprzężonym w cztery konie uciekała przed szczękami olbrzymiego wilka Skolla, który niegdyś dopnie swego i pożre ją tuż przed apokaliptycznym Ragnarokiem, Zmierzchem Bogów. Sol pełniła niewiarygodnie ważną funkcję, ale w hierarchii bóstw ustępowała władcy Asów Odynowi. Nie inaczej wyglądała sytuacja w mitologii italskiej, gdzie sabiński bóg Sol był personifikacją słońca, ustępującą jednak potężnemu Jupiterowi.
W bliskiej relacji ze słońcem widziano często ogień, który towarzyszył człowiekowi od zarania cywilizacji, a właściwie można by stwierdzić, że jego opanowanie stanowiło jeden z kamieni milowych wyznaczających jej narodziny. Grecy wierzyli, że tajemnicę rozpalania ognia przekazał im legendarny tytan Prometeusz, który wykradł go wcześniej Dzeusowi czym zaskarbił sobie dozgonną nienawiść tego ostatniego. Ludy irańskie również znały podobny mit, w którym dzielny heros Huszang odkrył tajemnicę krzesania ognia podczas walki z legendarnym wężem. Gdy cisnął kamieniem w bestię ten odbił się od skały krzesząc iskry. Heros przekazał tę wiedzę ludziom, ucząc ich także wytapiania żelaza, nawadniania pól, hodowli owiec i osłów oraz wytwarzania odzieży ze skór zwierząt.
Ogień szybko nabrał znaczenia kulturowego w ramach którego szybko został połączony z bóstwami patronującymi kowalom, rzemieślnikom bądź ognisku domowemu. Z ogniem wiązano Agniego w Indiach, Hefajstosa i Hestię w Grecji, Westę i Wulkana w Rzymie oraz Atara w dawnym Iranie.
Mając pewną wstępną, bardzo pobieżną wizję znaczenia słońca i ognia wśród ludów indoeuropejskich nadchodzi czas aby zadać sobie pytanie jak wyglądał kult wyżej wymienionych wśród dawnych Słowian? Czy łączyli z nimi jakieś konkretne bóstwa? Jeśli tak to jakie?
Pierwszym teonimem jaki przychodzi nam do głowy jest słynny Swaróg. Pojawia się w staroruskiej Powieści minionych lat, latopisie któremu zawdzięczamy dużą część wzmianek o dawnych wierzeniach Słowian wschodnich. Autor kroniki zaczerpnął fragment o Swarogu z wcześniejszej kroniki bizantyjskiego historyka Jana Malalasa, który w VI wieku stworzył tzw. Chronograf, zwany również Greckim chronografem. Jest to przeznaczona dla masowego czytelnika historia świata od jego stworzenia aż po czasy współczesne autorowi. Kronika jest dziełem o niewielkiej wartości historycznej, autor często miesza daty, postaci i wydarzenia, poza tym często odwołuje się do legend i baśni przepisujących bogom moce sprawcze. W przekładzie przygotowanym na rynek słowiański tłumacz zamieścił komentarze przy nazwach greckich bóstw podawanych przez Malalasa.
“I gdy było po potopie i po rozdzieleniu narodów, począł panować najpierw Mestrom z rodu Chamowego, a po nim Jeremiasz, po nim Teost, którego także Swarogiem nazywali Egipcjanie. Za panowania tego Teosta w Egipcie spadły kleszcze z niebios, i poczęli [Egipcjanie] kuć oręż, pierwej bowiem palicami i kamieniami bili się. Ów zaś Teost zakon ustanowił, aby niewiasty za jednego mężczyznę wychodziły i żyły wstrzemięźliwie, a która cudzołoży — karać rozkazał. Dlatego przezwano go bowiem Swarogiem. Przedtem bowiem niewiasty wszeteczniły z kim chciały, jak zwierzęta. Jeśli urodziła dziecko, to oddawała je temu, który jej był luby, mówiąc: To twoje dziecię. On zaś urządzał święto i brał je. Teost zaś taki zakon odrzucił i ustanowił, jednemu mężowi jedną żonę mieć, i żonie za jednego męża wychodzić; jeśli zaś kto [to] naruszy, niech wrzucą go do pieca ognistego. Dlatego przezwali go Swarogiem i błogosławili go Egipcjanie.”
Przez tajemniczego Teosta kronikarz rozumie Hefajstosa, greckiego boga ognia i kowali, najwyraźniej aby ułatwić czytelnikowi zrozumienie atrybutów bóstwa tłumaczy go dla nich imieniem słowiańskiego bóstwa bliskoznacznego, Swaroga. Gdyby wierzyć kronikarzowi a następnie tłumaczowi oryginału Swaróg byłby bogiem ognia, rzemiosła, kowalstwa, zaś jego imię miałoby się wywodzić od surowości jego charakteru i przekonań. Bóg rzemiosła i konserwatywnej wizji rodziny. Jak dowiadujemy się dalej z kroniki Swaróg miał syna:
“I potem panował syn jego, imieniem Słońce, którego nazywają Dadźbogiem — siedem tysięcy i czterysta, i siedemdziesiąt dni, czyli było lat dwadzieścia z połową. Nie znali bowiem Egipcjanie innego liczenia; owi po księżycu liczyli, a drudzy dniami lata liczyli; liczbę bowiem dwunastu miesięcy potem poznali, gdy poczęli ludzie dań dawać carom. Car Słońce, syn Swarogowy, to jest Dadźbog, był mężem silnym; usłyszawszy od kogoś o pewnej Egipcjance bogatej i znakomitej i o pewnym człowieku, chcącym wszetecznić z nią, szukał jej, by ją pojmać, a nie dać naruszać zakon ojca swojego, Swaroga. Wziął ze sobą mężów kilku swoich i znając godzinę, o której cudzołoży, nocą naszedł na nią pod nieobecność męża jej, a ją znalazł leżącą z innym, którego chciała. Pojmał tedy ją i męczył, i posłał wodzić ją po krainie na pohańbienie, a tamtego cudzołożnika ściął.”
Tajemniczy Dadźbóg miałby być więc personifikacją Słońca, słowiańskim Heliosem przejmującym władzę po srogim ojcu. Nieskomplikowana z pozoru historia szybko jednak się komplikuje. Przede wszystkim nie wiadomo na ile rzetelną pracę wykonał tłumacz, który być może na siłę dopasował słowiańskie teonimy do helleńskich odpowiedników. Samo dzieło Jana Malalasa też wydaje się obarczone błędami, choćby ze względu na przypisanie Hefajstosowi ojcostwa Heliosa, który jak wiemy z mitologii greckiej był dzieckiem pary tytanów Hyperiona oraz Tei oraz wnukiem Uranosa. Był więc znacznie starszy od szpetnego boga kowali i późniejszego męża Afrodyty. Możliwe, że kronikarz korzystał z jakiegoś mitu, którego dzisiaj już nie znamy gdzie faktycznie Helios byłby dzieckiem Hefajstosa, ale wygląda to podejrzanie, gdyż już nawet Homer wyraźnie łączył Heliosa z Hyperionem, tytanem związanym z niebem.
Generalnie Jana Malalasa oraz tłumaczenia jego dzieła nie sposób traktować zbyt poważnie w szczegółach, ale sam fakt istnienia Swaroga oraz posiadania przezeń syna zwanego Dadźbogiem wydaje się jak najbardziej wiarygodny. Dowodzi to istnienia wśród Słowian myśli teogonicznej i posiadania hierarchicznej struktury rodowej wśród bogów, być może tylko niektórych i w formie bardzo prostej ale jednak. W historii Swaroga i Dadźboga interesujące jest dziwne i rzadko spotykane wywodzenie słońca od ognia a nie na odwrót jak miało to miejsce zazwyczaj w mitologiach. Słowianie nie byliby jednak osamotnieni w tym oryginalnym podejściu bowiem sąsiadujący z nimi Bałtowie znali mit o boskim kowalu Telawelu, który na zlecenie gromowładnego Perkunasa wykuł słońce i umocował je na niebie. Bałtyjski Telawel jest często utożsamiany z Kalwisem, legendarnym kowalem pomocnikiem litewskiego Perkuna. Jeżeli Bałtowie mogli wierzyć w powstanie słońca wykutego w warsztacie boskiego kowala to istnienie podobnego mitu u Słowian nie wydaje się już takie dziwne.
Na tym etapie wszystko byłoby jasne gdyby nie pojawienie się kolejnego teonimu – Swarożyca występującego w podaniach nawet częściej od Swaroga. Ten dziwny bóg pojawia się chociażby w staroruskim Słowie pewnego Chrystolubca, utworze o charakterze kaznodziejskim, gdzie autor gromi współczesnych mu mieszkańców Rusi słowami “do ognia modlą się, zowiąc go Swarożycem”. Ten sam teonim pojawił się w jednym z poprzednich odcinków poświęconych ofiarom z ludzi, gdzie donosi o nim Thietmar z Merseburga: “Jest w kraju Redarów pewien gród o trójkątnym kształcie i trzech bramach doń wiodących, zwany Radogoszcz, który otacza zewsząd wielka puszcza, ręką tubylców nietknięta i jako świętość czczona. (…) W grodzie znajduje się tylko jedna świątynia, zbudowana misternie z drzewa i spoczywająca na fundamencie z rogów dzikich zwierząt. Jej ściany zewnętrzne zdobią różne wizerunki bogów i bogiń – jak można zauważyć, patrząc z bliska – w przedziwny rzeźbione sposób; wewnątrz zaś stoją bogowie zrobieni ludzką ręką, w straszliwych hełmach i pancerzach, każdy z wyrytym u spodu imieniem. Pierwszy pośród nich nazywa się Swarożyc i szczególnej doznaje czci u wszystkich pogan. (…) Gdy na wojnę ruszają zawsze go pozdrawiają; gdy szczęśliwie z niej powracają, czczą go należnymi darami (…). O ofiarach z ludzi składanych pod sztandarami Swarożyca wspominał również Bruno z Kwerfurtu w pełnym wyrzutów liście do cesarza Henryka II, w którym piętnował sojusz katolickiego monarchy z poganami przelewającymi krew chrześcijan w darze swemu bogu.
Niemiecki kronikarz Adam z Bremy wspomina o istnieniu w Radogoszczy boga o imieniu Radogost, który wydaje się być lokalną odmianą Swarożyca. Thietmar przypisywał Swarożycowi największe znaczenie pośród bóstw czczonych w tym miejscu, stąd Radogost jest powszechnie identyfikowany ze Swarożycem bądź Swarogiem. Imię Radegost zanotowane przez Adama z Bremy może być tłumaczone jako “miły gość” co skłaniało specjalistów do uznawania boga Redarów za bóstwo gościnności. Biskup Jan Szkot złożony w ofierze Radogostowi w listopadzie 1066 roku podczas kolejnej zawieruchy na Połabiu zapewne miałby obiekcje co do takiej interpretacji charakteru tego bóstwa.
Biorąc pod uwagę powyższe przykłady i wysoką wiarygodność zarówno Thietmara jak Brunona nie powinniśmy mieć żadnych oporów z zaakceptowaniem istnienia Swarożyca. Pytanie tylko kim był w stosunku do Swaroga? Mógł to być tzw. patronimikon czyli imię odojcowskie funkcjonujące dość powszechnie w językach słowiańskich, gdzie aby podkreślić pochodzenie od konkretnej osoby do imienia ojca dodaje się specjalny przyrostek. Tak stworzone imię odojcowskie nosi później syn bądź córka. Wyjaśnię to prosto na przykładzie znanemu chyba wszystkim Władimira Władimirowicza Putina. Władimir jest również Władimirowiczem gdyż jego ojcem był Władimir Spirydonowicz Putin, którego z kolei ojcem był Spirydon Iwanowicz Putin. Widząc imię odojcowskie Iwanowicz wiemy od razu, że ojcem Spirydona a pradziadkiem obecnego prezydenta Rosji musiał być Iwan. W ten sam sposób Swarożyc mógł się stać określeniem syna Swaroga co mogło oznaczać, że mamy do czynienia z wspomnianym wcześniej słonecznym Dadźbogiem. To jest jedna możliwość, jest jeszcze druga. Swarożyc mógłby być formą spieszczoną czyli zdrobnieniem Swaroga. Wyznawcy mogli go określać w ten pieszczotliwy sposób. Bardziej prawdopodobna wydaje mi się pierwsza opcja sugerująca imię odojcowskie. Jeżeli faktycznie pod Swarożycem kryje się Dadźbóg to czy mamy więcej potwierdzeń na jego istnienie poza komentarzem do kroniki Malalasa? Jak najbardziej.
Dadźbóg pojawia się choćby w panteonie Włodzimierzowym, jak wspomina latopis, Włodzimierz po objęciu jedynowładztwa ”postawił bałwany na wzgórzu za dworem teremnym: Peruna drewnianego z głową srebrną i wąsem złotym, i Chorsa, Dadźboga i Strzyboga, i Simargła, i Mokosz.” Jak widzimy we fragmencie panteon nie zawiera Swaroga ani żadnego Swarożyca, jest tam jednak bóg, którego imię można odczytywać jako dający bogactwo. Dadźbóg można porównać z życzeniowym zwrotem Daj, Bóg albo Daj, Boże. Jeżeli faktycznie był to bóg solarny to takie wytłumaczenie nazwy nie byłoby niczym niezwykłym ponieważ słońce od zawsze kojarzyło się z szafarzem życiodajnego dobra jakim były jego promienie. W społeczeństwach składających się niemal w całości z rolników kult słońca i pieszczotliwe skojarzenia z nim związane będą na porządku dziennym.
W źródłach ruskich, szczególnie w Statutach świętego księcia Włodzimierza spotykamy się z napomnieniem, aby karać ludzi oddających się modlitwom pod owinem, który w dawnym gospodarstwie był miejscem gdzie suszono zboże. Dawni Słowianie przypisywali spory udział słonecznego ognia w dojrzewaniu zbóż i zapewnienia obfitości pożywienia o czym wspomina również staroruskie Kazanie świętego Grzegorza słowami “ogień tworzy plon, suszy i sprawia dojrzewanie (…) z tego powodu przeklęci czczą południe i kłaniają się, na południe się obróciwszy”.
Ruscy książęta byli wręcz zwani synami Dadźboga w tekście słynnego Słowa o wyprawie Igora, zabytku literackiego równie znanego jak kontrowersyjnego. Słowo opowiada o nieudanej wyprawie kniazia Igora przeciwko koczowniczym Połowcom zagrażającym Rusi od strony stepów nadczarnomorskich. Powszechnie przyjęło się datować ten utwór na koniec XII wieku z czym nie zgadza się wielu badaczy, niektórzy z nich widzą w nim wręcz późniejsze o kilkaset lat fałszerstwo. Spór pewnie będzie trwał jeszcze długo, a nie pomoże w nim fakt, że jedyny oryginalny rękopis spłonął w pożarze Moskwy z 1812 roku gdy cesarz Francuzów Napoleon gościł na Kremlu. Dzisiaj dysponujemy jedynie kopiami wykonanymi końcem XVIII wieku. O Słowie będę jeszcze z całą pewnością wspominał, gdyż ten specyficzny utwór wspomina kilka staroruskich teonimów, w tym utożsamianego najczęściej z księżycem Chorsa, którego również przyjdzie mi wkrótce omówić.
Gdzieniegdzie na Słowiańszczyźnie można spotkać nazwy miejscowości takie jak mazowieckie i wielkopolskie wioski Daćbogi, których nazwy powstały w podobny sposób do teonimu domniemanego syna Swaroga. Termin stojący za imieniem Dadźboga nie wygląda na zapożyczenie, badacze już w XIX wieku traktowali je jako autentyczne słowo o charakterze wspólnym Słowianom, Indom oraz Irańczykom. Podobny pogląd podziela większość obecnych specjalistów. Z ciekawą hipotezą wystąpił kiedyś slawista Leszek Moszyński widząc w Dadźbogu nie imię własne boga lecz przedchrześcijańskie pozdrowienie wymieniane pomiędzy dawnymi Słowianami znaczące dokładnie to samo co dzisiejsze Daj Boże! Zdaniem tego badacza redaktor Powieści minionych lat Nestor najzwyczajniej w świecie pomylił pozdrowienie z imieniem boga i w takiej formie dopisał kolejnego członka Włodzimierzowego panteonu. Hipoteza ciekawa, ale mało popularna.
Dlaczego jednak skoro w panteonie znalazł się Dadźbóg zabrakło miejsca dla Swaroga? Ciężko wyjaśnić to w sposób inny aniżeli spekulacjami. Religie wszystkich ludów są systemami ewoluującymi, panteon poprzednich pokoleń może nie znaleźć uznania wśród kolejnych. Joseph Campbell streścił to zapadającymi w pamięć słowami “Cechą żywego Boga nie jest uparte trwanie w bezruchu, ale przemiana i płynność. Wielka postać danej chwili istnieje tylko po to, by ją złamać i powalić, poćwiartować i części jej ciała rozrzucić wokół”. Tymi słowami słynny mitograf podsumowywał konieczność ciągłych przetasowań w panteonach dawnych społeczeństw. Pradawnego Uranosa wykastrował kamiennym sierpem jego syn Kronos, ten drugi z kolei uległ własnemu potomkowi Dzeusowi, którego nie zdążył w porę pożreć. Dzeus przegnał większość przedstawicieli poprzednich pokoleń i zastąpił ich swoim rodzeństwem lub potomkami. W religiach istniejących dłużej od greckiej takich przetasowań jest nawet więcej, analizując wierzenia ludów Mezopotamii czy Indii znajdziemy całe pokolenia dawnych, zapomnianych bogów zepchniętych do zakurzonej piwnicy przez bardziej krewkich następców. Możliwe, że podobna sytuacja spotkała Swaroga, zwłaszcza że w wierzeniach ludów indoeuropejskich pierwotne bóstwa kojarzące się w jakiś sposób z niebem często lądowały na śmietniku historii. Przykładem wspomniany niebiański Uranos czy pradawny wedyjski Djaus, bóg personifikujący dzień i jasne niebo. Swaróg również mógł stać się bogiem poprzednich generacji, co prawda pamiętanym ale traktowanym jak wujek, który dwadzieścia lat temu wyjechał do Australii i od tego czasu rodzina dostała od niego tylko kilka kartek na święta. Niby jest, ale tak po prawdzie to nikt nie bierze go pod uwagę, chyba że przyjdzie do podziału jakiegoś majątku. Wspominałem w poprzednich odcinkach o znanym w religioznawstwie terminie deus otiosus – bóg nieobecny, używanym na określenie bogów takich jak wspomniany Uranos czy Djaus. Nie dysponujemy wystarczającą ilością źródeł aby zaklasyfikować do tej grupy Swaroga, ale nie jest to wykluczone.
Skoro w przeciwieństwie do Mikołaja Kopernika poruszyliśmy już słońce, teraz zajmijmy się ogniem. Ogień był darzony przez dawnych Słowian szczególnym szacunkiem o czym wspominał już perski geograf ibn Rusteh, pisząc o Słowianach w X wieku, że “wszyscy oni są czcicielami ognia. Najwięcej sieją prosa. W okresie żniw biorą do czerpaka ziarna prosa i podnoszą je ku niebu, mówiąc: <O Panie, który dajesz nam pokarm, daj nam go teraz w pełnej miarze>”. Brzmi podobnie do ruskiej relacji o kulcie słońca pomagającego dojrzewać zboże zebrane w owinie? Co ciekawe szczególne uwielbienie dla tego żywiołu przetrwało setki lat i jeszcze w XIX wieku etnografowie wciąż dostrzegali silne znaczenie kultu ognia w magii i obrzędach oraz pod postacią ogniska domowego i więzi rodzinnych. Ognisko domowe bardzo ściśle łączono z kultem domowych demonów, wspominanych już kiedyś przeze mnie domowików i ubożąt. Kult ognia trzymał się szczególnie mocno na obszarach Polesia i Małorusi (czyli Rusi południowi-zachodniej, w której skład wchodziła dzisiejsza Białoruś oraz spora część Ukrainy). Kult ognia zachował się nieco słabiej na Bałkanach oraz Rusi północno-zachodniej (tzw. Wielkorusi) a bardzo słabo na obszarach zachodniej Słowiańszczyzny, gdzie w XIX i XX wieku widoczny był już jedynie jego słaby cień.
Kazimierz Moszyński zauważył, że wśród zjawisk atmosferycznych nie ma drugiego, do którego lud czułby tak dużą sympatię, jak do “świętego ognia”. Stosunek ludu do ognia charakteryzowało silne i szczere przywiązanie, połączone z głęboką, poważną czcią, której fundamentem była bojaźń. Lęk przed ogniem był jak najbardziej uzasadniony, gdyż w drewnianym, wiejskim budownictwie jedna zbłąkana iskra mogła pozbawić życia i majątku całą rodzinę. Nawet dzisiaj pożar wzbudza olbrzymi lęk i niejednokrotnie kończy się poważnymi stratami materialnymi, pomimo że żyjemy w świecie gdzie straż pożarna istnieje w każdej niemal wiosce a łatwopalne drewno nie jest już podstawowym materiałem budowlanym. Sam ze swoich doświadczeń pamiętam panikę jaka ogarnęła ludzi nocujących razem ze mną dwa lata temu w jednym ze zrekonstruowanych grodów wczesnośredniowiecznych gdy nad samym ranem ogień od świeczki przeskoczył na pobliską belkę i zaczął piąć się do góry. Zauważono go w momencie gdy był jedynie pół metra od pokrytego strzechą dachu największej chaty, w której spało kilkanaście osób. Kilkanaście minut i byłoby już za późno. Na szczęście przynajmniej kilka osób było dość trzeźwych aby ugasić zarzewie nieuchronnego pożaru. Z drugiej strony, ja spałem w innej chacie, a gród nie był mój, więc co mi tam, niech się grododzierżca martwi 🙂
Czesław Pietkiewicz, badacz kultury ludowej Polesia zanotował niegdyś chwytającą za serce historię pewnego umierającego starca, niejakiego Akuły, lokalnego cieśli ze wsi Karczewa. “Konający starzec leżał w swej chacie; był późny wieczór, i w kącie, gdzie spoczywał panował półmrok. W pewnej chwili, na kilka godzin przed śmiercią, starzec wydobył krzesiwo i począł krzesać, pomimo że ręce odmawiały mu już posłuszeństwa. Widząc to jeden z obecnych zapalił łuczywo od zwykłego ognia, rozniecanego już w tych czasach zapałkami, i przyniósł starcowi. Ten jednak rzekł: <Nie potrzeba mi waszego ognia na tamten świat; ja chcę zobaczyć ostatni raz boży ogień ze świętego krzemienia>. Niezadługo później, przez wzgląd na wyraźną w tej mierze prośbę Akuły, włożono mu odwiecznym zwyczajem kamień, krzesiwo oraz hubkę do trumny i pochowano je wraz z ciałem”.
W zapiskach etnograficznych z terenów Polesia zachowały się wspomnienia szczególnego szacunku jakim darzono sam proceder rozpalania ognia w chłopskich chatach. W czasach gdy elektryczność była jedynie fantastyką naukową bądź zwyczajnym marzeniem zapadnięcie zmroku błyskawicznie zasiewało niepokój w sercach ludzi. Noc poszerzała władzę pierwotnego chaosu, w którym mogły czaić się demony i wszelakie bestie. Dopiero rozpalenie ognia uspokajało chłopską rodzinę dając ciepło oraz jasność rozświetlającą nieprzeniknione ciemności. Żeby to zrozumieć wystarczy chociaż raz spędzić noc w lesie. Zdarzyło mi się to już wielokrotnie i za każdym razem uczucie jest takie samo, zmrok przynosi niepokój, który znika wraz z rozpaleniem ogniska. Potęga drzemiąca w ogniu rozświetlającym mroki nocy stała się powodem przypisywania mu siły ochronnej, apotropaicznej, broniącej przed złem.
Ogień w chłopskich chatach powszechnie utożsamiano z postacią Chrystusa, którego w symbolice kościelnej reprezentował właśnie ten żywioł. Nie oznacza to jednak wcale, że dopiero chrześcijaństwo zasiało wśród włościan tak głębokie uwielbienie dla płomienia. Według Kazimierza Moszyńskiego, “jak z bezwzględną pewnością potwierdzają dane porównawczej etnografii, wrodzony ludowi głęboki szacunek dla ognia, przekazany przez pogańskich przodków, spowodował łatwe zastosowanie doń chrześcijańskich oznak czci”. Fakt że zapalaniu ognia wśród Poleszuków czy Hucułów towarzyszyły chrześcijańskie modlitwy nie przekreśla pogańskiego rodowodu tego typu religijnych uniesień, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Bogowie nie umierają, zmieniają się jedynie ich imiona, a XIX-wieczni chłopi często zwykli nazywać ogień “bogaczem”, upatrując w nim dawcę dobrobytu i bogactw. Tym samym w tradycyjnych słowiańskich społeczeństwach byli właśnie bogowie, których nazwa wywodziła się od bogactwa. W efekcie szczególnego szacunku jakim darzono ognisko domowe jego zapalaniu i gaszeniu towarzyszyły specjalne reguły, na przykład nie mogły się tym zajmować kobiety nieczyste, to jest mające okres bądź osoby splamione jakąś zbrodnią czy innym przestępstwem. Ogień najczęściej rozpalał gospodarz, głowa rodziny. Do płomieni nie można było pluć czy oddawać na nie moczu, gdyż były traktowane jako części ciała żywej istoty, którą można urazić bądź zranić nieostrożnym postępowaniem co mogło przynieść jej zemstę w postaci niszczącego pożaru.
Ogień zaskarbił sobie takie uwielbienie, że organizowano wyłącznie z myślą o nim całą masę obrzędów takich jak żenienie czy odnawianie ognia. Żenienie ognia miało miejsce późnym latem, najczęściej w sierpniu gdy dni stawały się coraz krótsze i wymagano rozpalania ognia wieczorem. Światło płonące po raz pierwszy tego lata symbolicznie żeniono owijając świecak kwiatami, chmielem, borowiną. Następnie w ogień można było wrzucić jakieś orzechy lub pestki dyni. W niektórych rejonach Słowiańszczyzny, szczególnie na wschodzie i północy dbano aby żar nigdy nie zgasł za wyjątkiem tzw. odnowień ognia organizowanych podczas świąt lub szczególnych sytuacji jak epidemie. Białoruska rodzina przenosząca się do nowej chaty zabierała ze sobą z opuszczanego domu żywy ogień niczym jednego z domowników. Także syn opuszczający dom rodziców otrzymywał od ojca ogień w naczyniu, które zabierał ze sobą do nowej chaty. Nie jest to zwyczaj wyłącznie słowiański, towarzyszył on wielu innym ludom. Brał się on prawdopodobnie ze wspomnianego już poglądu o właściwościach apotropaicznych ognia, dlatego przenoszono go do nowej chaty, aby pomógł przegonić czyhające weń złe duchy. Odnawianie ognia miało dodatkowo wzmacniać jego cechy ochronne i dobroczynne. Nowy, silniejszy ogień zastępował swego starszego, nieco już zmęczonego poprzednika.
Powyższe przykłady z czasów bliższych naszej epoce są niewątpliwie zniekształconym odbiciem dawnych praktyk i kultu okazywanego bóstwom wspomnianym przeze mnie na początku odcinka. Moszyński zauważał, że “Kult ognia u Słowian jest niewątpliwie odwieczny. Z bezpośrednich dowodów, któreby to poświadczały, zasługują na szczególną uwagę dane, zawarte w pomnikach cerkiewnego staroruskiego piśmiennictwa (w kazaniach cerkiewnych), względnie w ich odpisach (…). Dane te polegają na jednym jakimś starszym wspólnym źródle i stwierdzają, że na Rusi gdzieś w pierwszych wiekach chrześcijaństwa <modlono się do ognia-Swarożycza>”. Etnograf zauważa w tym miejscu, że niemożliwe jest stuprocentowe wyjaśnienie etymologii tego Swarożyca, tak jak zauważyłem wcześniej może tutaj chodzić o syna Swaroga bądź zdrobnienie jego imienia. Sam Swaróg zaś mógł odpowiadać jednocześnie za ogień, słońce i niebo bądź każde z nich z osobna.
Podsumowując: duża liczba potwierdzeń źródłowych pochodzących tak ze wschodniej jak i zachodniej Słowiańszczyzny każe nam uważać, że dawni Słowianie czcili pod nazwą Swaroga jakieś bóstwo słoneczne bądź ogniowe. Z czasem bóg ów zawarł w sobie zarówno ogień niebieski jak i ziemski, dzięki czemu utożsamiano z nim bądź jego domniemanymi synami zarówno słońce jak i wszelkie odmiany ognia.
W przygotowaniu tego odcinka szczególnie pomocne były następujące książki:
Encyklopedia mitologii ludów indoeuropejskich – Andrzej M. Kempiński
Bogowie dawnych Słowian. Studium onomastyczne – Michał Łuczyński
Mitologia Słowian – Aleksander Gieysztor
Kultura ludowa Słowian. Tom II – Kazimierz Moszyński
Wykorzystano fragmenty kronik Nestora, ibn Rosteha i Thietmara oraz Bohatera o tysiącu twarzy Josepha Campbella.
Recent Comments