Bogowie przetrwali w ikonach

 

Dawne, przedchrześcijańskie wierzenia odeszły w niepamięć, przykryte kurzem i ogólnym wyparciem. Tak było, przynajmniej taka jest wersja oficjalna, w którą wielu chciałoby wierzyć. Religie nie ustępują jednak tak łatwo, nawet jeśli obalimy, porąbiemy, spalimy bądź utopimy posągi ich bogów a na koniec ochrzcimy wszystkich pogan. Dawni bogowie bądź lokalni herosi czy demony trwają nadal zmieniając jedynie dane w paszporcie i garnitur. Jeżeli kiedyś znajdziecie się w Mykenach na Peloponezie zwiedzając ruiny cytadeli legendarnego Agamemnona zwróćcie uwagę na górę rozpościerającą się tuż za wzgórzem, na którym znajdują się pozostałości murów cyklopowych i Lwiej Bramy. Od setek lat aż po dzisiejszy dzień góra ta jest dedykowana prorokowi Eliaszowi jednak nie zawsze tak bywało. W zamierzchłej starożytności na jej wierzchołku oddawano cześć bogu słońca Heliosowi. W greckim imiona Eliasza i Heliosa są niemal nierozróżnialne Ilias – Ilios. Wraz z chrystianizacją dawni bogowie olimpijskiego panteonu zmienili nieznacznie swoją powierzchowność, ale często przetrwali tam gdzie byli, chociaż zamiast ofiar całopalnych muszą zadowolić się zapachem kadzideł. Przypadek Eliasza i Heliosa nie dotyczy jedynie góry obok Myken, podobny szczyt znajdziemy tuż obok Sparty, a i w innych miejscach trafilibyśmy na inne. Miejsca kultu dziewiczej Artemidy ustąpiły Maryi zawsze Dziewicy i tak dalej.

 

Bogowie przetrwali w ikonach

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

W przypadku kultów śródziemnomorskich, znacznie lepiej poświadczonych w źródłach dowodów na zachowanie dawnego kultu w nowej, chrześcijańskiej postaci mamy mnóstwo. Trudności pojawiają się w rejonach takich jak szeroko pojęta Słowiańszczyzna gdzie jak wiemy relacji źródłowych przetrwało niewiele. Pomimo tego ciągle można wyekstrahować pamiątki dawnych wierzeń przeniesiony do nowej, chrześcijańskiej rzeczywistości. Jedną z bardzo mocnych pogańskich naleciałości jakie przetrwały szczególnie we wschodnim chrześcijaństwie jest kult tzw. ikon, obrazów przedstawiających najczęściej świętych kościoła prawosławnego.

Same ikony wywodzą się najprawdopodobniej ze starożytnych obrazów przedstawiających zmarłych sporządzanych często we wschodnim basenie Morza Śródziemnego. Samo słowo ikona wywodzi się z greckiego słowa eikón oznaczającego po prostu obraz. Zwyczaj malowania takich obrazów utrwalających w bardzo realistyczny sposób twarz zmarłego był bardzo rozpowszechniony w świecie hellenistycznym a prawdziwą kopalnią tego typu artefaktów są piaski Egiptu. Jak wiemy podboje Aleksandra Wielkiego w IV stuleciu p.n.e. wciągnęły tę część świata w orbitę wpływów helleńskich a kultura i język grecki zaczęły szybko dominować na tym terenie jednocześnie wchodząc w ciekawe interakcje z miejscowymi tradycjami. Podbój tej części świata przez Rzym niewiele zmienił w tej materii, łacina nigdy nie zdominowała wschodniej części Śródziemnomorza i dopiero ekspansja muzułmanów w VII wieku n.e. przerwała dominację greki w tej części Bliskiego Wschodu. Piaski Egiptu, które kiedyś niczym w tytule książki Anny Świderkówny przemówiły po grecku udały się na błyskawiczny kurs arabskiego.

Ikony przetrwały pomimo licznych geopolitycznych perturbacji stając się nieodłączną częścią kultury bizantyjskiej, z czasem przyczyniając się do poważnych perturbacji polityczno-religijnych znanych pod nazwą ikonoklazmu. Nie będę zajmował się tutaj tym szerokim problemem, powiem tylko że nie każdemu chrześcijaninowi podobało się sporządzanie podobizn Jezusa czy postaci świętych w formie przypominającej ludzi. Zdaniem angielskiej bizantynolog Judith Herrin katalizatorem ruchu tzw. ikonoklastów stały się spektakularne sukcesy wojowniczego islamu, którego wyznawcy unikali tworzenia podobizn proroka nie mówiąc już o ich bogu. To zaszczepiło w chrześcijanach wątpliwości co do zasadności tworzenia tego typu portretów. Klęski w wojnach z Arabami niektórzy widzieli jako boską karę za bluźniercze ikony. Spór ciągnął się przez dekady a jego abstrakcyjność, przynajmniej z naszego punktu widzenia wydaje się tak nieprawdopodobna, że mogłaby posłużyć jako gotowy scenariusz kolejnego skeczu Monty Pythona. Albo całego filmu przypominającego kultowy i jakże kontrowersyjny Żywot Briana. Niestety część panów z tej grupy już nie żyje a pozostali są tak wiekowi, że nie podejmą się tego wyzwania. Młodsi z kolei komicy również nie pójdą w tym kierunku ponieważ w obecnej kulturze wszechobecnego obrażania się na wszystko i wszystkich ktoś mógłby się na nich – no właśnie, obrazić…

Ikony ostatecznie przetrwały wszystkie zawieruchy a po chrzcie Rusi przyjętym z Konstantynopola zawędrowały nad Dniepr. Tutaj prędko przypadły do gustu miejscowym, którzy właśnie dokonywali konwersji do nowej, greckiej religii. Wiele wskazuje że chrześcijańskie ikony na Rusi przejęły funkcję wizerunków dawnych bogów i przodków chroniących gospodarstwa domowe.

Na czym opieram się wysuwając takie daleko idące teorie? Najobszerniejszą pracą poświęconą w pewnej mierze temu zjawisku jest opublikowana w latach 80. książka rosyjskiego filologa Borysa Uspieńskiego, którą wydano u nas pod niezbyt adekwatnym do zawartości tytułem Kult św. Mikołaja na Rusi. Uspieński w swojej pracy zajmuje się głównie przedchrześcijańskim Welesem oraz poszlakami i dowodami na przetrwanie jego kultu pod postacią chrześcijańskich świętych, szczególnie zaś świętego Mikołaja. Książkę Uspieńskiego wydał Katolicki Uniwersytet Lubelski, stąd jak mniemam tytuł musiał być taki a nie inny. W rzeczywistości bardziej adekwatny byłby tytuł Relikty rodzimowierstwa słowiańskiego w kulcie św. Mikołaja. Nie będę drążył, dobrze że to wydali, chwała Redakcji Wydawnictwa KUL za wydanie po polsku tej książki, od 1985 roku nikt inny tego nie zrobił.

Przede wszystkim jak zauważa Uspieński na Rusi kult ikon rozwinął się przybierając charakter zgoła niechrześcijański. Mianowicie bardzo szybko rozwinął się kult prywatnych podobizn świętych przy jednoczesnym, kompletnym lekceważeniu a często wręcz wrogości okazywanej ikonom obcych ludzi. Podobnie w dawnym pogaństwie z czcią odnoszono się jedynie do swoich bogów bądź podobizn przodków tak w nowej, chrześcijańskiej rzeczywistości Rusini modlili się tylko do swoich ikon. Praktyki te zrodziły nawet kilka powiedzeń takich jak: “cudzych bogów szuka, a swoich ma w domu”, “po co innego boga wzywasz, skoro masz swojego?”, “Tam, gdzie mieszkasz, do tych bogów się módl”.

Zwyczaj ten był czymś absolutnie powszechnym i normalnym przez setki lat, jeszcze w XVII wieku spotykamy się z relacjami zagranicznych podróżników, kupców i dyplomatów podkreślających dziwne dla nich zwyczaje ludu ruskiego. Każdy miał wówczas w zwyczaju umieszczać w cerkwi swoje własne ikony i podczas nabożeństw stawiać świece jedynie przed nimi. Do kuriozalnych sytuacji dochodziło gdy właściciel ikony zastawał przed nią kogoś obcego. Podobny proceder był traktowany jako szczególne wykroczenie i osoba, która pozwoliła sobie na palenie świec bądź modlitwy przed podobiznami obcych bogów musiała się wykupić po tym wykroczeniu. Co ciekawe duchowieństwo również podtrzymywało te praktyki, gdy jeden z wiernych na skutek przewinień podlegał wyłączeniu z Kościoła podobny los spotykał również jego ikonę, którą wynoszono z cerkwi a właściciel musiał zabrać ją do siebie. Zwyczaje te zrodziły daleko idące lekceważenie ikon cerkiewnych przed którymi nikt praktycznie się nie modlił. Z czasem wśród wyższych hierarchów Kościoła prawosławnego zrodziła się krytyka tego procederu, w połowie XVII wieku Stefan, arcybiskup Suzdala nazywał zwyczaj oddawania czci tylko swoim obrazom “świńską herezją”.

W 1667 roku synod moskiewski oficjalnie zakazał zwyczaju w uchwale mówiącej co następuje: “Doszła do nas i ta wiadomość, a nawet nam samym zdarzyło się widzieć, że tutaj weszło w zwyczaj nieprzystojny, iż parafianie swoje domowe ikony do cerkwi przynoszą i … gdzie kto chce, tam je stawia, nawet bez uzgodnienia z kapłanem. Z tego powodu waśnie, spory, co więcej, i wrogość często bywa. Ponadto ponieważ świece każdy przed swoją ikoną stawia, pomijane są ikony należące do cerkwi. Z tego powodu, że każdy przed swoją ikoną się modli, ludzie w różne strony się kłaniają … Czasami te święte ikony ludzie do cerkwi przynoszą, czasami zaś wynoszą. (…) Dlatego postanowiliśmy, by od tej pory takie nieuszanowanie nia miało miejsca. Jeśli bowiem ktoś zechce ikonę postawić w cerkwi, niech odda ją cerkwi całkowicie, nie nazywając ją swoją ani nie wynosząc jej nigdzie. (…) Świece najpierw przed ikonami danej świątyni niech będą stawiane, potem zaś przed innymi ikonami”. Ten sam synod wprost przyznawał, że kult ikon nosi znamiona wielobóstwa szczególnie powszechnego wśród ludzi niewykształconych. Przywiązanie do swoich własnych ikon w kontekście dawnych wierzeń pogańskich Słowian wydaje się łatwiejsze do wytłumaczenia jeżeli opuścimy na moment Rosję i przeniesiemy się do Czech. W tamtym kraju powstała początkiem XII wieku Kronika Kosmasa, dzieło będące swego rodzaju czeskim odpowiednikiem Kroniki Polski Galla Anonima. Autor w pewnym miejscu odnosi się do przodków współczesnych mu Czechów, którzy przybyli z daleka do kraju nad Wełtawą niosąc na swych plecach podobizny domowych bożków, którym złożyli dzięki po udanej podróży. Kosmas nazywa je penatami odnosząc się do znanej mu nazwy rzymskich bożków domowych, których podobizny stały w każdym szanującym się rzymskim gospodarstwie domowym. Podobnie sytuacja mogła wyglądać na całej Słowiańszczyźnie, nie tylko w dawnych Czechach. Każde obejście mogło mieć swoje własne domowe duchy przenoszone z miejsca na miejsce, a po chrystianizacji w niektórych rejonach, w tym szczególnie na Rusi ich miejsce zajęły ikony świętych. Związek ikon z kultem duchów domowych wiązał z miejscem w jakim najczęściej je wieszano, mianowicie w rogu izby. Podczas obrzędu zamążpójścia panna młoda miała w zwyczaju zwracać się po błogosławieństwo do zawieszonych w rogu ikon, za którymi miały egzystować duchy zmarłych przodków. Nie bez znaczenia była także specjalna półka pod obrazami świętych, na której pozostawiano im ofiary. Podobny zwyczaj był nieobecny w nauczaniu chrześcijańskim, musiał brać swoją genezę z wierzeń przedchrześcijańskich.

Na Rusi wiara pokładana w ikonach objawiała się również w mowie potocznej, w której obrazy świętych wprost zwano bogami. Spowiednicy w Starej Rusi wprost pytali spowiadających się czy nie pokładają w ikonach większej wiary aniżeli w Bogu, a jeszcze w XVIII wieku pytali czy aby ludzie nie nazywają ikon bogami. W tym miejscu kult ikon zdaniem Uspieńskiego nosił w sobie wyraźny substrat pogański. Jeden z angielskich podróżników odwiedzających Rosję w XVI wieku zanotował, że “W całym kraju nie ma ani jednego nauczyciela, który by pouczał naród, tak że na pytanie: >>Ilu jest bogów?<<, wielu, w tym większość biedoty, odpowiedziałoby: >>Bardzo dużo<<, gdyż oni uważają za boga każdy znajdujący się u nich obraz”.

Obok kultu ikon w dawnej Rosji rozwinął się również wielce ciekawy zwyczaj wymierzania im kary w przypadku gdyby zawiodły oczekiwania swoich właścicieli. Szczególnie liczne przypadki karania spotykały św. Mikołaja. Pewien Włoch zanotował w połowie XVII wieku oryginalne zachowanie carskich posłów, których obserwował w Livorno. Mianowicie mieli oni przybyć razem z popem, który nigdy nie rozstawał się z noszonym na szyi panagiarem, czyli naczyniem do przenoszenia prosfory. Prosfora jest pieczywem wytwarzanym z mąki, wody, soli i zakwasu, używanym w Kościele prawosławnym w obrzędzie przeistoczenia. W panagiarze znajdowały się również ikony Matki Boskiej oraz Mikołaja, do których dyplomaci zwykli się modlić przy świecach. Nie byłoby przy tym nic dziwnego, gdyby nie zwyczaj smagania ikony Mikołaja jakiemu oddawali się Rosjanie gdy ich modlitwy nie znajdowały posłuchu u świętego.

Podobne relacje obcokrajowców bądź wykształconych Rosjan podróżujących po rosyjskiej prowincji przekazują nam, że ikony św. Mikołaja często widziano odwrócone twarzą do ściany co oznaczało ni mniej ni więcej karę jaka spotkała go w zemście za niewysłuchane modlitwy. Ludzie z pospólstwa nigdy nie ukrywali powodów takiego a nie innego traktowania ikon, uważali za coś absolutnie normalnego powieszenie obrazu w odwrotną stronę co świętemu miało dać do zrozumienia, że kiepsko wywiązał się z pokładanych w nim nadziei.

Niemiecki matematyk i geograf Adam Olearius zanotował w swojej XVII-wiecznej relacji jak pewien Rosjanin potraktował ikonę Mikołaja podczas pożaru swoich zabudowań. Mianowicie gdy ogień trawił jego majątek mężczyzna ów trzymał przed ogniem obraz świętego modląc się o pomoc w ugaszeniu pożogi. Gdy po jakimś czasie zauważył, że Mikołaj ani myśli zdusić ognia czy też zesłać nieoczekiwanego deszczu wściekły cisnął bezużyteczną ikonę prosto w płomienie mówiąc: “Jeżeli ty nam nie chcesz pomóc, to pomóż sobie sam i gaś”. Podobną relację zanotował Anglik Collins, który widział innego mężczyznę trzymającego ikonę Mikoły jak pospolicie zwano Mikołaja tuż przed ogniem. Rosjanin wytrzymał do momentu gdy niemal sam zajął się ogniem, wtedy wściekły na nieudolność świętego cisnął jego podobiznę w płomienie złorzecząc mu. Nie do końca wiadomo czy ciskanie ikony w ogień miało na celu ukaranie świętego czy było też ostatnią, rozpaczliwą próbą zmuszenia go do interwencji. Być może Mikole utożsamianemu z Welesem przypisywano cudowne umiejętności przeciwdziałania ogniu roznieconemu przez Peruna, niebiańskiego przeciwnika Welesa. W innych relacjach również wspominano o szczególnej roli ikon Mikołaja, z którymi obchodzono płomienie modląc się o cudowną interwencję.

Jedna z ludowych legend wspominała o biedaku, który pożyczył od bogacza pieniądze przyrzekając oddanie ich na ikonę Mikołaja. Niestety dla wierzyciela wkrótce potem biedak umarł nie zdążywszy zwrócić długu, a wściekły bogacz ukarał ikonę świętego. Historia nie kończy się w tym momencie, bowiem jakiś przechodzień widząc całą sytuację zapytał bogacza dlaczego karze on swego Mikołę, a gdy dowiedział się szczegółów zwrócił dług zmarłego biedaka i wykupił w ten sposób podobiznę świętego, który od tego momentu winny jest mu przysługę. Tutaj ponownie możemy się odwołać do domniemanego utożsamienia Mikołaja z Welesem, który miał być bogiem czuwającym nad przysięgami.

Powyższe wzmianki o karaniu ikon nie spełniających pokładanych w nich nadziei przywodzą na myśl charakterystyczne dla kultów politeistycznych transakcyjne podejście do bogów. Liczne przykłady występujące wśród wielu plemion afrykańskich, amerykańskich czy ludów Eurazji i Oceanii, przytaczał już pod koniec XIX wieku szkocki antropolog i historyk religii James George Frazer w słynnej Złotej Gałęzi. Poganie oczekiwali od bogów wsparcia i wymiany przysług, jeżeli tamci zawodzili spotkała ich kara. Podejście to zmieniły dopiero ekspandujące religie monoteistyczne, które nie akceptowały innych bogów poza tym jedynym. Człowiek nie mógł już go karać ponieważ nie miał żadnej alternatywy. Substrat pogański trwał w najlepsze w chrześcijańskiej Rosji oraz innych krajach, a pospólstwo zastąpiło dawne duchy domowe i bogów kultem świętych w których pokładano nadzieję. Liczni święci stanowili swego rodzaju alternatywę dla Najwyższego Boga, pozwalali ludziom na łudzenie się że jeżeli nie ten święty to może inny zdoła im pomóc. W zasadzie nawet dzisiaj widzimy tę sytuację patrząc na współczesnych wyznawców niektórych odłamów chrześcijaństwa zanoszących modlitwy do różnych świętych albo lokalnych wersji Matek Boskich. Jeśli Matka Boska Bieszczadzka nam nie pomoże to zawsze możemy spróbować sił u jej Beskidzkiej albo Karkonoskiej odpowiedniczki. Święty Antoni nie wysłuchał naszych modlitw? Nie ma problemu, spróbujmy u św. Łucji albo Filipa. I tak w kółko od setek i tysięcy lat, bo jak wiemy nie od dzisiaj, bogowie trwają wiecznie, zmieniają się jedynie ich imiona.

W przygotowaniu odcinka szczególnie pomocna była książka Kult św. Mikołaja na Rusi – autorstwa Borysa Uspieńskiego.