Polecana literatura o wierzeniach dawnych Słowian

 

Dawno, dawno temu zapowiadałem odcinek o polecanych książkach, ale zwlekałem z nim dość długo z prostego powodu. Po prostu dopiero teraz przeczytałem wystarczająco dużą część literatury poświęconej słowiańskim wierzeniom i mitologii aby wreszcie móc coś takiego przygotować. Naturalnie nie jest to przegląd wszystkiego co warto przejrzeć i jeżeli nie wymieniam jakiejś pozycji to nie dlatego, że nie traktuje jej poważnie, po prostu nie zdążyłem się jeszcze z nią zaznajomić. Tworząc podcast staram się opierać na literaturze faktu, unikam wypowiadania się o jakości beletrystyki, nie mam nic przeciwko powieściom wykorzystującym elementy dawnych, pogańskich wierzeń czy nawet fantastyce tworzonej kompletnie w oparciu o światy wykreowane na ich podstawie. jednak pewnym problemem jaki dostrzegam na rynku jest niejednokrotnie problem w odróżnieniu literatury faktu od beletrystyki za co winę często ponoszą sami autorzy, którzy swoje fantazje próbują sprzedać jako pozycje naukowe bądź popularnonaukowe bez zaznaczenia, że nimi nie są.

 

38. Polecana literatura

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

Literaturę możemy z grubsza podzielić na trzy gatunki, pierwszym będzie beletrystyka, czyli wszelkiego rodzaju powieści, opowiadania, nowele, wiersze, słowem fikcję. Do następnej grupy zaliczymy literaturę popularnonaukową, to jest literaturę faktu, ale taką która nie przeszła recenzji naukowej, rzadko używa specjalistycznego nazewnictwa a tzw. aparat naukowy choćby w postaci przypisów jest ograniczony do minimum bądź w ogóle nie występuje. Publikacje naukowe z kolei to takie, które przeszły recenzję naukową a do tego zawierają wspomniany aparat naukowy, tj. przypisy, obszerną bibliografię bądź odnośniki do wykorzystanych źródeł. Będę starał się omawiać poszczególne książki przyporządkowując je do poszczególnych szufladek.

Swoją przygodę z mitologią zaczynałem jak pewnie wielu od Mitologii Słowian Aleksandra Gieysztora co było w pewnym sensie niefortunnym startem. Ciągle jest to prawdopodobnie najlepsza na rynku pozycja na ten temat, ale dla osób początkujących może stanowić poważną barierę ze względu na język oraz ogrom przekazywanych informacji nie zawsze opatrzonych wyjaśnieniem. Nieprzeciętna erudycja Gieysztora nie podlega żadnym dyskusjom, ale przeskakiwanie pomiędzy litaniami bogów hinduskich, rzymskich, hetyckich, celtyckich, bałtyjskich czy od czasu do czasu słowiańskich może skończyć się zamętem. Szczególnie jeżeli wcześniej nie mieliśmy do czynienia z mitologią porównawczą i nie poznaliśmy tych wciąż dość egzotycznych systemów wierzeń. Gieysztor w swojej rekonstrukcji mitologii Słowian stara się podążać szlakiem wyznaczonym przez Mirceę Eliadego i Georgesa Dumezila – to jest porównując ze sobą indoeuropejskie systemy wierzeń wierząc, że praktycznie wszędzie musiały występować podobieństwa pomiędzy ludami pochodzącymi z tej wspólnej grupy. Zabieg jest ciekawy i logiczny, ale rodzi kilka problemów. Po pierwsze nie do końca wiadomo ile elementów wierzeń Celtów, Bałtów czy Hindusów rzeczywiście można przenieść w celu porównania na płaszczyznę słowiańską. Etymologiczne rekonstrukcje nazewnictwa dawnych bogów, które mają pomóc rozszyfrować prawdziwą naturę bogów jak Weles, Perepłut czy Strzybóg prawie nigdy nie mogą dać jednoznacznej, bezdyskusyjnej odpowiedzi na pytania o ich pierwotny charakter. Najczęściej pozostajemy z kilkoma potencjalnymi ścieżkami, które możemy obrać. Kolejny problem dla początkującego czytelnika przy odbiorze książki Gieysztora leży w doborze materiału porównawczego. Autor rzadko brał pod uwagę najbardziej znaną przeciętnemu czytelnikowi mitologię grecką ponieważ Hellenowie byli jednym z tych ludów indoeuropejskich, które dość szybko wyrwały się z wspólnego dla całej grupy wierzeniowego kieratu. Bliskość cywilizacji Mezopotamii, Palestyny czy Egiptu zaowocowała w ich religii mnóstwem zapożyczeń z tamtych regionów zamieszkanych przez ludność nieindoeuropejską. Autor rzadko odwołuje się do powszechnie znanych teonimów greckich jak Dzeus, Hera, Afrodyta czy Atena. Zamiast tego mamy hinduskiego Mitrę i Warunę, bałtyjskiego Perkunasa, rzymskiego Kwirynusa, hetyckiego Teszuba czy celtyckiego Belenosa. Nie da się ukryć, że większość osób, które pragną zacząć przygodę z nową mitologią licząc raczej na doświadczenie podobne do tego jakie niosą ze sobą opowieści dawnych Greków czy Skandynawów łatwo odbija się od Gieysztora niczym od ściany. Mitologię Słowian tego autora jak najbardziej polecam, ale nie jako pierwszą lekturę w temacie. Od czego więc zaczynać?

Charakter słowiańskiej mitologii czyni bardzo trudnym przedsięwzięciem stworzenie przystępnej książki popularnonaukowej zachowującej wysoką wartość merytoryczną. Tak naprawdę do każdej interpretacji można się w jakiś sposób przyczepić, podważyć i wyśmiać. Pomimo tego moim championem w tej kategorii nieodmiennie od kilku lat jest Religia Słowian Andrzeja Szyjewskiego. Książkę często określa się mianem “Gieysztora dla normalnych ludzi” i w pewnym sensie jest to prawda. Autor podpisuje się pod większością teorii Gieysztora jednocześnie rozwijając niektóre. Atutem publikacji jest jednak przystępny styl i pochylenie się nad mniej doświadczonym czytelnikiem. Andrzej Szyjewski niejednokrotnie tłumaczy rzeczy, które autor Mitologii Słowian uważa za pewnik, który każdy jego czytelnik znać powinien. Stąd u obu autorów dowiemy się o kosmologicznym micie wyłowienia, ale to Szyjewski wyjaśni nam łopatologicznie dlaczego do stworzenia świata potrzeba dwóch współpracujących ze sobą istot – wodnej i powietrznej. Co je dzieli? Jakie są ich ograniczenia? Dlaczego Pan Nieba nie stworzył świata sam? Podobnie znacznie łatwiej będzie nam zrozumieć kwestię domniemanego dualizmu czy symboliki wierzeń otaczających śmierć i zaświaty u Słowian z drugiej wymienionej przeze mnie książki. Zawsze polecam Religię Słowian na początek, z poznanych przeze mnie jest w tej kategorii po prostu najlepsza. Tym bardziej dziwi mnie brak wznowień tej pozycji pomimo upływu dwudziestu lat od pierwszego wydania i licznych pozytywnych recenzji. Zwłaszcza że tak jak wspomniałem na rynku wyraźnie brakuje przystępnych publikacji popularnonaukowych wyjaśniających tę tematykę na wysokim poziomie merytorycznym. W tej chwili książkę Szyjewskiego znacznie łatwiej znaleźć w jakiejś miejskiej bibliotece aniżeli kupić w antykwariacie czy na allegro.

Zanim przejdziemy do cięższej literatury chciałbym się nieco zatrzymać przy lżejszych publikacjach. Kilka lat temu ukazała się na rynku Mitologia słowiańska Jakuba Bobrowskiego i Mateusza Wrony, która szczególnie dzięki wersji audio stała się bardzo popularna a dla wielu osób była pierwszym punktem kontaktu z tą tematyką. Książkę słuchałem jako audiobook, całkiem przyjemna lektura jeżeli nastawimy się na opowiadanie w nurcie fantasy. Autorzy podkreślają, że ich książka nie ma charakteru naukowego, ale jest oparta na szczegółowych badaniach materiału etnograficznego i lingwistycznego, który starali się dopracować w takiej formie, aby można było stworzyć na nowo nieistniejące mity słowiańskie takimi jakimi mogły być. Sukces jest moim zdaniem połowiczny w najlepszym wypadku. Niejednokrotnie w treści natrafiałem na ślady literatury naukowej z której korzystali autorzy. Ciągle jest to jednak beletrystyka i w tej kategorii publikacja powinna być reklamowana, natomiast nie sprawdza się to jako podręcznik czy wprowadzenie do mitologii słowiańskiej. Opowiadania są lekkie, barwne w wersji audio ze świetnym lektorem słuchanie ich to sama przyjemność, ale to fantazja.

Niejednokrotnie dostaję zapytania o książki kilku innych panów, pierwszym jest Tomasz Kosiński znany z licznych publikacji dotykających rodowodu, religii, wierzeń, historii a ostatnio nawet erotyki Słowian. Zainteresowany dużą ilością komentarzy określających jego publikacje jako, delikatnie mówiąc kontrowersyjne nabyłem w antykwariacie i przeczytałem jedną z nich pt. Rodowód Słowian. Pozostałe książki o wierzeniach i religii jedynie przejrzałem. Wydatek 11 zł na Rodowód Słowian poniesiony w internetowym antykwariacie nie uważam za stracony, zabawa była przednia. Z publikacji tego pana dowiedziałem się m.in. że starożytni Spartanie pochodzili od Lechitów ponieważ antyczna nazwa ich kraju to przecież Lakonia a to zniekształcona Lachonia czyli kraina Lachów. Żeby uniknąć oskarżeń o bezpodstawny hejt zacytuję fragment ze str. 242 Rodowodu Słowian: “Spartanie to też prasłowiańscy bohaterowie, którzy pochodzą od naddunajskich Dorów. Sparta dawniej była Lachonią a więc krajem Lachów”. Tak, to jest autentyczny fragment. Dalej, na stronie 252. dowiemy się, że hebrajskie Betlejem, w którym na świat miał przyjść Jezus to Bet Lehem, czyli dom chleba, ale w nowohebrajskim to już Bet Lechem, a to oznacza “dom boga, Lecha”. Brnąc dalej na str. 204 dowiedziałem się, że leżący pomiędzy Austrią i Szwajcarią mały kraj Liechtenstein to tak naprawdę być może lechicki kamień. Oczywiście na przekór dość oczywistej, powszechnie uznanej etymologii, która wywodzi nazwę tego niemieckojęzycznego państwa z uwaga, uwaga – języka niemieckiego tłumacząc ją jako “świecący kamień” – Liechtenstein. Z kolei nazwa Norwegii i Norwegów (str. 178) wzięła się od “noszących rogi” Skandynawów. Cytuję: “Inną, według mnie równie wiarygodną etymologią słowa ‘noregi’ jest teza, że jest to zrost no(si)+rogi, czyli noszący rogi (hełmy z rogami), co by pasowało do wizerunku skandynawskich wikingów”. Cóż mogę rzec, nawet twórcy hollywodzkich blockbusterów parę dekad temu skończyli z rogatymi wikingami zdając sobie sprawę że ten anachronizm kłuje w oczy nawet niedzielnych pasjonatów wczesnośredniowiecznych Skandynawów. Poza tym dzięki lekturze Rodowodu Słowian dostąpiłem wątpliwego szczęścia zapoznania się z przeglądem teorii o pozaziemskiej genezie ludzi oraz o pochodzeniu niemal wszystkich antycznych cywilizacji europejskich od a jakżeby inaczej Słowian itp. itd. Takich przykładów mógłbym wymienić dziesiątki. Książki tego autora stawiam na jednej półce z publikacjami Janusza Bieszka, którego a jakżeby inaczej Tomasz Kosiński wymienia w bibliografii Rodowodu Słowian. Obaj panowie mają swoich zatwardziałych zwolenników jak i zaprzysięgłych hejterów negatywnie oceniających wszystkie ich książki czasem nawet bez czytania. Nie należę ani do pierwszych ani do drugich, przeczytałem po jednej od każdego z nich, nie zachęcają mnie w żadnym stopniu do sięgania po kolejne, wręcz zniechęcają. Prace te charakteryzują się przede wszystkim brakiem oparcia w materiałach poważnych badaczy, szczególnie w kwestiach lingwistycznych. Modus operandi obu tych panów opiera się często na założeniu, że do udowodnienia ich teorii o istnieniu jakiegoś pansłowiańskiego, pralechickiego imperium należy wziąć jakikolwiek wyraz obcojęzyczny a potem poprzez skojarzenie z wyrazem polskim udowodnić jego prapolską albo chociaż prasłowiańską genezę. Stąd właśnie spartańska Lakonia to lechicka Lachonia, Liechtenstein to Lechicki Kamień itp. Stąd już tylko krok do ogłoszenia światu, że Prasłowianie byli wszędzie a naukowy mainstream ukrywa ten fakt z nikczemnych pobudek. Bo przecież w Słowiańskich królach Lechii dowiemy się, że Słowianami byli Scytowie, Hunowie, Goci. Na poparcie tych teorii służą źródła z Internetu. Na moje oko około 40% bibliografii w wyżej wymienionej książce odsyła nas do czeluści Internetu, wikipedii czy YouTube. Nawet bez podawania linków, chociaż w kilka lat po wydaniu książki i tak większość z nich dawno by już zniknęła. Żyjemy w czasach charakteryzujących się natłokiem informacji więc odradzanie wątpliwej jakości źródeł do czerpania wiedzy jest moim zdaniem równie ważne jak polecanie dobrych. Szanujmy swój czas. Osoby interesujące się etymologią odsyłam do jakże licznych słowników etymologicznych w tym słownika Aleksandra Brücknera dostępnego w Internecie za darmo. Autor zmarł w 1939 więc w przypadku jego twórczości autorskie prawa majątkowe wygasły lata temu. Słownik etymologiczny języka polskiego tego pana można jednak nabyć w wersji używanej na allegro, często za kilkanaście złotych a wewnątrz znajdziemy etymologie kilkunastu tysięcy słów. Naturalnie możemy również zaopatrzyć się w coś nowszego, chociażby Wielki słownik etymologiczno-historyczny języka polskiego Krystyny Długosz-Kurczabowej wydany przez PWN w 2008 roku.

Czasami dostaję pytania o książki Czesława Białczyńskiego, szczególnie Księgę Tura i Ruty. Nie czytałem żadnej książki tego autora więc nie wypowiem się odnośnie ich jakości. Jedną z książek pana Białczyńskiego Stworze i Zdusze czyli Starosłowiańskie boginki i demony podsumował kiedyś krótko historyk-mediewista prof. Jerzy Strzelczyk, słowami: “od początku do końca fikcja literacka, tu i ówdzie odżywiająca się odległymi, niezobowiązującymi reminiscencjami, refleksami rzeczywistych świadectw dziejowych i dociekań naukowych, Książka, z czego wobec oczywistego zamysłu autorskiego nie czynimy jej zarzutu, wolna od jakiegokolwiek związku z dostępną poznaniu naukowemu rzeczywistością, od jakichkolwiek rygorów postępowania naukowego…”. Reasumując nie daję tutaj żadnej oceny ww. książkom tego autora, ale wiem że nie jest to literatura naukowa lecz beletrystyka, fikcja literacka. Być może świetna, oceńcie sami. W końcu Tolkien też pisał wspaniałe książki inspirowane dawnymi mitologiami, ale były one fikcją literacką, nie poznamy mitologii pogańskich Anglosasów z Silmarilliona.

Cytowana przeze mnie opinia Jerzego Strzelczyka znajduje się we wstępie do jego książki wydanej w formie słownika pt. Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian wydanego po raz pierwszy pod koniec lat 90. poprzedniego stulecia. To z kolei jest bardzo interesująca i przystępna lektura, ale dość trudno dostępna. Nie wznowiono jej od kilkunastu lat. Zawiera stan wiedzy aktualny na koniec XX wieku, chociaż od tego czasu niewiele się w temacie zmieniło. Od pozostałych publikacji odróżnia ją wspomniany słownikowy charakter co nawet ułatwia odnalezienie poszczególnych interesujących haseł. Podobny styl mają słowniki Andrzeja Kempińskiego z których czasem korzystam. Autor wydał w latach 90. Słownik mitologii ludów indoeuropejskich, który do dzisiaj można upolować na allegro za 20-30 zł. Książa została wznowiona kilkanaście lat później tym razem jako Encyklopedia mitologii ludów indoeuropejskich, tym razem w eleganckiej oprawie, z indeksami i nieco poszerzoną bazą haseł, ale zmian jest tak niewiele, że ciągle można zostać przy Słowniku… Zwłaszcza że jest to praca unikalna nie tylko w skali Polski, podobne publikacje skupiające się jedynie na mitologii ludów indoeuropejskich pojawiają się rzadko również za granicą. Oczywiście ktoś mógłby się w tym momencie zapytać po co kupować jakiś słownik skoro mamy wikipedię i w ogóle internet. Odpowiedź jest prosta – po pierwsze internet ciągle nie jest zbyt wiarygodnym źródłem wiedzy o czym świadczy kariera choćby słynnej Wielkiej Lechii, która ma się bardzo dobrze gromadząc pod swoimi sztandarami tysiące fanatycznych akolitów. To po pierwsze, ale jest jeszcze drugi powód, dla którego papierowy słownik mitologii pozostawia w tyle wszystkie wikipedie. Chodzi o objaśnienia mitologicznego znaczenia nazw pospolitych. Tzn. jeżeli czytamy o posągu rugijskiego Rujewita i dowiemy się, że miał on gniazdo jaskółek pod nosem to korzystając ze źródeł internetowych ciężko nam będzie dowiedzieć się jakież to znaczenie mogły nieść ze sobą owe ptaki w takim miejscu? Natomiast Słownik mitologii Kempińskiego prędko wyjaśni nam, że w indoeuropejskich systemach wierzeń jaskółka była zwierzęciem związanym z miłością, wiosną a czasem także życiem i piękną pogodą. Podobnie możemy doszukać się odpowiedzi na znaczenie w indoeuropejskich systemach wierzeń także innych zwierząt, roślin lub przedmiotów.

Szukając ziarna prawdy w dawnych przekazach źródłowych o wierzeniach Słowian bez ustanku musimy posiłkować się pracami lingwistów analizujących zachowane do naszych czasów teonimy. W swoich odcinkach często odwołuję się do ich ustaleń, sam bowiem nie posiadam wystarczającej wiedzy aby grzebać w etymologii. Przynajmniej nie staram się wam wmówić, że grecka Lakonia to lechicka Lachonia. Każda poważniejsza publikacja o mitologii czy demonologii Słowian posiada jakąś część poświęconą etymologii nazw własnych bogów lub demonów. Przodowały w tym książki Aleksandra Brucknera, głównie Mitologia Słowiańska i Mitologia polska, które ukazały się tuż po pierwszej wojnie światowej. Do Brucknera prędzej czy później odwoła się każdy autor pracujący w tym temacie, ale czy warto zaglądać do tych stuletnich książek? Jedynie z ciekawości. Sam czytałem obie, ale uważam je za ciekawostkę. Bruckner był wybitnym filologiem więc do dzisiaj korzysta się z jego pracy, ale w czasach w których pisał praktycznie nie istniała archeologia czy religioznawstwo porównawcze. Do tego chaotyczność i wszędobylski hiperkrytycyzm tego autora dzisiaj mocno podważają wartość jego prac. Był jednak jednym z pierwszych, którzy wzięli się za obalanie tzw. Panteonu Długosza. W drugiej połowie XX wieku na rynku pojawiła się znacznie nowsza książka Stanisława Urbańczyka Dawni Słowianie. Wiara i kult, która stanowi swoiste podsumowanie poglądów tego autora na tematykę mitologii i demonologii Słowian. W nowszym wydaniu z początku lat 90. znajdziemy tam również analizę etymologicznych nazw poszczególnych bóstw. W tworzeniu podcastu szukając analiz etymologicznych najczęściej posiłkuję się książką Bogowie dawnych Słowian. Analiza onomastyczna Michała Łuczyńskiego, która zawiera analizy większości teonimów ruskich, połabskich, pomorskich a nawet czeskich. Książka nie ma charakteru popularnonaukowego więc zdecydowanie nie polecam jej komuś kto pragnie poczytać o charakterze religii bądź szuka jakichś mitów czy opisów zwyczajów. To naukowa publikacja wymagająca pewnej znajomości fachowej terminologii.

Podcast wystartował jako zbiór luźnych opowiadań o dawnych słowiańskich demonach. Pierwszą książką o tej tematyce jaka wpadła w moje ręce bodajże w 2013 roku był Bestiariusz słowiański Pawła Zycha i Witolda Vargasa. Od tamtego czasu skompletowałem chyba większość publikacji wydawanych w serii zapoczątkowanej Bestiariuszem. Naturalnie są to książki wydawane w formie lekko przyswajalnych albumów z pięknymi ilustracjami. To beletrystyka w bardzo udanej formie, w sam raz dla najmłodszych, albo dla starszych czytelników, w jednych i drugich może zaszczepić zainteresowanie słowiańską demonologią i mitologią. Pomimo beletrystycznego charakteru trzeba zauważyć, że seria opiera się na pracach znanych etnografów – Baranowskiego, Kolberga, Moszyńskiego czy Pełki o czym świadczy zresztą bibliografia każdego tomu. Bestiariusze są pięknie wydane, ale trzeba mieć na uwadze, że większość tych tzw. demonów to bohaterowie różnych, często lokalnych legend zaczerpniętych z przeróżnych epok. Niektóre z bestii i demonów pochodzą z podań bałtyjskich, inne z kolei mają genezę w XIX-wiecznym folklorze jak np. niejaki Zagacz, którego spotykamy w drugim tomie Bestiariusza, który genezę swą bierze bodajże z książki Bohdana Baranowskiego. Zagacz miał być jakimś lokalnym wielkopolskim rzezimieszkiem a miejscowa tradycja stworzyła z niego demona, ale raczej takiego do straszenia dzieci. Stąd wertując Bestiariusze musimy mieć na uwadze, że zaledwie znikoma część z tej licznej menażerii zaludniającej ich karty naprawdę jest rdzennie słowiańska. Większość to zapożyczenia z ościennych kultur, z chrześcijaństwa bądź liczne lokalne odmiany jednego demona – zmory, południcy czy boginki. Prywatnie najlepiej z całej serii oceniam część zatytułowaną Święci i biesy ponieważ zawiera bodajże najwięcej tekstu i skupia się na dość wąskiej tematyce chrześcijańskich świętych oraz ich relacji z przeróżnymi biesami.

Osobom pragnącym wejść głębiej w tematykę demonologii polecam prace Bohdana Baranowskiego, Leonarda Pełki i Kazimierza Moszyńskiego. Z tej trójki najprzystępniejszy będzie Baranowski posiadający talent gawędziarski czego niestety nie sposób powiedzieć o Leonardzie Pełce, który stworzył ważną książkę jaką jest Polska demonologia ludowa, ale jej styl jest naukowy a sam materiał rozrzucony w sposób dość chaotyczny. Zamieszanie dodatkowo pogłębia brak spisu treści o którym zapomniano w nowym wydaniu a i w starym był bardzo fragmentaryczny. Niemniej jeżeli ktoś bardzo chce poznać u źródła te wszystkie liczne biesy, czarty i demony jakie zaludniają karty wspomnianych wcześniej książek wydawnictwa Bosz to Pełka, Baranowski i Moszyński będą niezbędni.

Ważnym elementem w rekonstruowaniu dawnych wierzeń były prace terenowe prowadzone przez etnografów, głównie w XIX i na początku XX wieku. Wspomniani wcześniej trzej panowie (Pełka, Baranowski i Moszyński) zdobywali swoją wiedzę właśnie w ten sposób, ale trzeba mieć na uwadze, że pracowali wśród ludzi, którzy byli już od setek lat przynajmniej powierzchownie schrystianizowani a nie bez znaczenia w ich przesądach i legendach były również naleciałości z ościennych kultur, głównie niemieckiej. Najlepszą pracą starającą się zachować kulturę materialną i duchową dawnej, ludowej Słowiańszczyzny jest Kultura ludowa Słowian autorstwa Kazimierza Moszyńskiego. Trzytomowe dzieło często tłumaczone i wydawane za granicą, w którym autor zdołał swoistym rzutem na taśmę zachować przed zagładą dawne tradycje i zwyczaje. Twórczość Moszyńskiego to opasłe tomiska, jeżeli ktoś chciałby znaleźć jakąś krótszą alternatywę to z pewnością godną polecenia pozycją jest Drzewo życia. Ludowa wizja świata i człowieka Ryszarda i Joanny Tomickich. Krótka, zgrabna książeczka przybliżająca sposób myślenia jaki zachował się wśród prostego ludu, a który zdaniem autorów niósł w sobie spore ilości tradycji przedchrześcijańskiej. Wydaje mi się i nie jestem w tym odosobniony, że autorzy dość daleko idą w swoich interpretacjach oraz wnioskach wysuwanych odnośnie istniejącego w dawnych wierzeniach antagonizmu między smokami a żmijami. Pomimo tego książkę świetnie się czyta chociaż nieco trudniej ją dostać gdyż nie była wznawiana od pierwszego wydania w 1975 roku.

Słyszałem kiedyś, że przeciętny człowiek uważa się za eksperta w jakiejkolwiek dziedzinie jeżeli przeczyta jedną bądź wszystkie książki jakie w jej obrębie wydano. Szukanie informacji o wierzeniach dawnych Słowian uświadcza mnie w przekonaniu, że jest bardzo dużo prawdy w tym twierdzeniu. Jak już wspominałem zaczynałem swoją przygodę z mitologią słowiańską od Mitologii Słowian Gieysztora idąc dalej publikacjami tworzonymi głównie przez jego następców. Tym większym zaskoczeniem była dla mnie Religia Słowian i jej upadek Henryka Łowmiańskiego, wydana jakieś trzy lata przed książką Gieysztora. Do Henryka Łowmiańskiego odwołuję się często, zwłaszcza przygotowuję jakieś odcinki zahaczające o historię ponieważ był jednym z najwybitniejszych polskich mediewistów XX wieku i nawet pomimo częściowej dezaktualizacji licznych jego teorii jak autochtonizmu Słowian jego książki ciągle są pełne bardzo wartościowych informacji. Nie inaczej jest z Religią Słowian, która jest równie ciężką lekturą jak praca Gieysztora ale stoi po przeciwnej stronie barykady. Łowmiański wychodzi z założenia, że nie jesteśmy w stanie odtworzyć tej religii z braku źródeł, zwraca uwagę na liczne naleciałości chrześcijańskie już w kultach połabskich a niejednokrotnie temperuje hurraoptymizm ludzi wierzących bezgranicznie w metodę Gieysztora zakładającą wyciąganie wniosków na zasadzie porównywania religii. Prywatnie bardziej skłaniam się ku czemuś co nazwałbym szkołą Gieysztora, ale poglądy Łowmiańskiego są nie tyle alternatywą co przeciwwagą unaoczniającą słabe strony teorii tego pierwszego. Jak z wszystkimi dziedzinami wiedzy, warto zerknąć czasem na argumenty obu stron. Obecnie poglądy Łowmiańskiego są raczej odosobnione a w podobnym tonie do niego wyraża się Dariusz Sikorski w Religii dawnych Słowian.

Bardzo dużo wartościowych publikacji o Słowiańszczyźnie z okresu wczesnego średniowiecza publikuje wydawnictwo Triglav, które wydało między innymi Słowiańskie zaświaty Pawła Szczepanika oraz Mity, kult i rytuał Kamila Kajkowskiego. Ten drugi autor opublikował również z pomocą innego wydawnictwa inną książkę o przedchrześcijańskiej religii Pomorzan pt. Obrzędowość religijna Pomorzan we wczesnym średniowieczu. Obie jego prace są oparte głównie na interpretacji materiału archeologicznego, polecam je jak najbardziej, wykorzystywałem je w tworzeniu kilku odcinków.

Godny uwagi jest również Kult św. Mikołaja na Rusi autorstwa Borysa Uspieńskiego, który wykorzystałem przy tworzeniu dwóch odcinków a w przyszłości powstanie jeszcze co najmniej jeden oparty na tej książce. Tytuł może wydawać się nie na miejscu, ale w rzeczywistości jest to książka o Welesie prezentująca teorię, jakoby ten przedchrześcijański bóg zachował się na Rusi w kulcie św. Mikołaja. Przy okazji poznajemy mnóstwo różnych, często bardzo archaicznych wierzeń jakie miały towarzyszyć temu bogu.

Dla osób zainteresowanych kwestiami kultu materialnego a szczególnie świątyń i miejsc świętych szczególnie ciekawą pozycją będzie Slavonic pagan sanctuaries Leszka Pawła Słupeckiego. Autor jest bardziej znany z książek o mitologii dawnych Skandynawów, ale napisał również tę wyśmienitą książkę o słowiańskich świątyniach a także inną traktującą o wilkołactwie. Slavonic pagan sanctuaries została wydana po angielsku w 1994 roku i od tego czasu nie była wznawiana, ale kilka lat temu przy okazji kolejnego wydania innej książki tego autora o wyroczniach i wróżbach pogańskich Skandynawów pojawiła się informacja, że i ta publikacja ma zostać wznowiona i to po raz pierwszy po polsku. To było kilka lat temu, czy tak będzie – nie mam pojęcia. Byłoby warto ponieważ książka wyróżnia się bardzo pozytywnie na tle innych pozycji, mianowicie napisał ją historyk i archeolog, ale tak jak w przypadku innych publikacji tego pana jest ona bardzo przystępna, przynajmniej moim zdaniem. Coś jak Religia Słowian Andrzeja Szyjewskiego tylko z większym naciskiem na materiał archeologiczny no i po angielsku. Odcinek o Radogoszczy niemal w całości oparłem na tej książce.

Problemów z dobrą literaturą jest kilka, po pierwsze wiele tytułów jest trudno dostępna a na wznowienia można czekać i czekać. Po drugie większość pozycji jest publikowana przez naukowców z myślą o innych naukowcach, po części ta sama sytuacja występuje w tematyce etnogenezy Słowian bądź przedchrześcijańskich dziejów ziemi Polski. Przeciętnemu czytelnikowi trudno jest trafić na przystępną książkę, która stałaby jednocześnie na wysokim poziomie merytorycznym. Tę lukę wykorzystują różni mitomani i fantaści. Kolejnym problemem bywa czasem częściowa dezaktualizacja dawnych publikacji, które może i dałoby się wznowić, ale aktualizacja do obecnego stanu badań często kosztowałaby więcej czasu i pracy aniżeli napisanie książki od nowa. Jakiś czas temu po miesiącach poszukiwań zdobyłem wreszcie swój egzemplarz mało znanej książki o słowiańskiej Rugii Wyspa słowiańskich bogów Janisława Osięgłowskiego. Wydana równo pięćdziesiąt lat temu w 1971 roku,  popularnonaukowa pozycja, w wielu szczegółach ciągle bezkonkurencyjna ponieważ o słowiańskiej, średniowiecznej Rugii pisze się u nas niewiele, chyba że w kontekście upadku Arkony w 1168 roku. Pomimo tego całe rozdziały, szczególnie ten o etnogenezie Słowian oparty na stanie wiedzy z lat 60. nadawałyby się do napisania od nowa. Chyba ostatnim, czwartym problemem jest wydawanie i sprzedawanie beletrystyki bądź czystej fantastyki jako literatury popularnonaukowej. Pomimo wyżej wymienionych problemów jestem optymistą, tematyka poruszana w tym podcaście przeżywa obecnie renesans, pisze i publikuje się dużo więcej aniżeli kiedyś, nie zawsze jakość nadąża za ilością, ale jest w czym wybierać.

Podsumowując ten odcinek, szczególnie polecam klasyczną książkę Andrzeja Szyjewskiego, idealną dla początkujących, dla których Gieysztor jest zbyt twardym orzechem do zgryzienia. Zagadnienia etnograficzne ciekawie podejmują Tomiccy w Drzewie życia, w temacie demonologii zaś ciągle najlepsze wydają się książki Bohdana Baranowskiego i Leonarda Pełki. O świątyniach z kolei najwięcej pisał Leszek Paweł Słupecki w Slavonic pagan sanctuaries.

Odradzam wszystkie książki gdzie autorzy zbyt często odwołują się do Lechii nieważne jak Wielka by nie była. Jeżeli czytacie książkę, w której głównym zarzutem wobec oponentów, najczęściej reprezentowanych przez zepsuty świat nauki jest filogermanizm, turbogermanizm bądź sprzedanie się za niemieckie granty to znak, że tracicie czas i prawdopodobnie pieniądze o ile nie korzystacie z bezpłatnych zasobów biblioteki. Podobnie jeżeli autor książki po którą chcecie sięgnąć mieni się być “poszukiwaczem prawdy o otwartym umyśle”. Moje doświadczenia przekonują mnie, że większość autorów, którzy określają się w ten sposób to tylko kolejne, mniej udane klony Ericha von Dänikena, z tym że słynny Szwajcar przynajmniej miał lekkie pióro i ogólnie fajnie się go czytało w gimnazjum czy liceum, pomimo tych wszystkich wierutnych bzdur jakie starał się sprzedawać. Jako nastolatek przeczytałem siedem książek von Dänikena, które były dla mnie pewnego rodzaju startem do zainteresowania się archeologią. Naturalnie z jego teorii wyleczyłem się w dość młodym wieku.

W ogóle książki pretendujące do bycia literaturą faktu, nie ważne czy akademicką czy popularnonaukową powinny być jak filmy Stanleya Kubricka. Jeżeli widzieliście na przykład Barry’ego Lyndona albo Odyseję Kosmiczna 2001 – pozbawione emocji, uniesień, nienawiści i epatowania tanimi skandalami oraz spiskami. Duża część literatury tzw. turbosłowiańskiej, chociaż trzeba przyznać że jest to szerokie i nadużywane pojęcie stara się stworzyć niczym nieuzasadnioną wizję dziejów czy religii dawnych Słowian w oderwaniu od rzeczywistości. Do tego ich autorzy tworzą coś na kształt mitologii pokrzywdzonych hodując sobie grupę wyznawców wierzących, że ktoś najczęściej to Watykan, ewentualnie Niemcy bądź jacyś Semici ukradli im historię. Nie idźmy tą drogą.

Mam nadzieję, że ten odcinek tak odmienny od poprzednich będzie w jakikolwiek sposób przydatny dla kogokolwiek z was.