Świątynie, posągi, kapłani

 

Jak wyglądały posągi bóstw? Czy dawni Słowianie gromadzili się w świątyniach? Czy bogów wyobrażano sobie w postaci posągów? Jeżeli tak to jakich? Te oraz inne pytania są jednymi z najczęściej zadawanych przez pasjonatów interesujących się rekonstrukcją wierzeń dawnych Słowian. W poprzednich odcinkach niejednokrotnie mówiłem o świątyniach, posągach czy kulcie otaczającym poszczególne bóstwa którym poświęciłem osobne epizody. W tym odcinku podsumuję to co wiemy oraz to czego nie wiemy o codziennym kulcie pogańskich Słowian.

 

40. Świątynie, posągi, kapłani

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

Skupmy się najpierw na świątyniach oraz miejscach kultu. Skromne relacje źródłowe i często jeszcze biedniejsze znaleziska archeologiczne pozostawiają pole do popisu dla pracowitej wyobraźni, szczególnie tych którzy pragną widzieć religię dawnych Słowian w postaci spektakularnej, zorganizowanej, nie ustępującej rozmachem i skomplikowaniem innym religiom jej współczesnym. Wielu chciałoby widzieć liczne świątynie rozsiane po całej dawnej Słowiańszczyźnie, przynajmniej jedną w każdej znaczniejszej osadzie a czasem może i na wioskach. Wewnątrz miałby stać posąg boga lub całej gromady nadprzyrodzonych istot czuwających nad codziennością swoich wyznawców. Nad wszystkim tym pieczę mieliby sprawować specjalnie do tego celu oddelegowani kapłani, profesjonalni odpowiednicy chrześcijańskiego duchowieństwa. Wizje takie wynikają z oczekiwań ukształtowanych często informacjami o codzienności innych przedchrześcijańskich religii, szczególnie ludów starożytnego Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu. Niestety oczekiwania takie są nieuzasadnione. Wiele wskazuje na to, że rzeczywistość była znacznie skromniejsza.

Nic nie wskazuje na istnienie świątyń wśród Słowian w okresie gdy wkraczali do spisanej historii na przełomie starożytności i średniowiecza, w czasach gdy zachodnie połacie Imperium Romanum uległy dezintegracji w obliczu najazdów tzw. barbarzyńców. Przede wszystkim jak zauważył językoznawca i profesor nauk humanistycznych Stanisław Urbańczyk wśród ludów słowiańskich nie ma wspólnych, endogennych  określeń ani dla miejsc kultu ani dla przedstawień bóstw. W odrębnych słowiańskich językach spotykamy inne określenia dla miejsc, w których oddawano bądź ciągle oddaje się cześć siłom nadprzyrodzonym. Polski wyraz świątynia jest zapożyczeniem z języka czeskiego pojawiającym się w naszym języku dopiero w XV stuleciu. W samym języku naszych południowych sąsiadów świątynia była wówczas językowym nowotworem. Wyraz chram określający budowlę sakralną w polskim jest z kolei zapożyczeniem znacznie nowszym, bo datującym się na XIX wiek pochodzącym z języka starocerkiewnego. Pierwotnym znaczeniem chramu była zwyczajna chłopska chata. Sporadycznie spotykamy się z określeniem kącina upowszechnionym w literaturze szczególnie przez biografów Ottona z Bambergu, który w Szczecinie miał spotkać kult zorganizowany w continach jak te budowle opisali niemieccy duchowni posługujący się na co dzień łaciną. Sama kącina jest mocno spokrewniona ze słowem kąt a to plasuje ją podobnie jak wspomniany wcześniej chram wśród określeń pospolitych budynków mieszkalnych, chat i domów. Zniekształconą wersją tego słowa jest gontyna, nowotwór powstały najwcześniej gdzieś w XIX wieku.

Co w takim razie zrobić z pojawiającymi się w średniowiecznych relacjach miejscami kultu? Misjonarze niejednokrotnie wspominali przecież, że było ich całkiem sporo. Thietmar pisał przecież o kraju Redarów, że “Ile okręgów w tym kraju, tyle znajduje się świątyń i tyleż wizerunków bożków doznaje czci od niewiernych”. Słów Thietmara nie da się łatwo podważyć, nie jest to zresztą moim celem. Problem leży gdzie indziej. Merseburski biskup pisał na początku XI wieku a pogański kult będący czasami przedmiotem jego wycieczek literackich od co najmniej dwustu lat egzystował w bezpośrednim sąsiedztwie z chrześcijaństwem. Nie można również pomijać wpływów skandynawskich chociaż akurat te nie mogły być równie inspirujące ponieważ najzwyczajniej w świecie pogańscy Skandynawowie nie słynęli ze zbyt licznych i okazałych miejsc kultu.

Jeżeli przejrzymy źródła literackie spostrzeżemy, że najwięcej informacji zawierających opis praktyk kultowych mamy dla Połabia, Pomorza i Rusi. Wszystkie one bez wyjątku pochodzą z okresu X – XII wieku. relacja Prokopiusza z Cezarei opowiadająca o Słowianach naddunajskich jest czterysta lat starsza, powstała w pierwszej połowie VI wieku, ale nie ma tam żadnej wzmianki o świątyniach. Jego zdaniem Słowianie czcili jednego boga, pana błyskawicy, poza nim zaś oddawali honory “rzekom, nimfom i innym jakimś duchom”. Składali im co prawda ofiary, ale nie dowiadujemy się żadnych konkretnych szczegółów. Nie mam tutaj zamiaru zaprzeczania istnieniu świątyń u Słowian w ogóle, niewiele mamy jednak dowodów na ich istnienie we wczesnych stadiach rozwoju tego etnosu.

Istnieje tendencja do interpretowania wszelkich większych budynków odkrytych przez archeologów w bezpośredniej bliskości ofiarnych palenisk jako świątyń. Ot po prostu odkrywamy jakieś autentyczne miejsce kultu zawierające wiele warstw spalenizny z fragmentami kości zwierząt ofiarnych znajdujące się poza obrębem dawnych zabudowań. Tuż obok paleniska natrafiamy na ślady jakiegoś większego budynku i od razu mamy świątynię. A jak są dwa budynki to jeden może być domem kapłana a drugi, a czemuż by nie, stajnią świętego ogiera! Dokładnie na taką interpretację natrafiłem czytając niedawno w pewnej książce o słowiańskiej wierze i kulcie w rozdziale poświęconym znaleziskom w bydgoskim Wyszogrodzie. A ponieważ obok miejsca kultu odkryto jakieś ludzkie ciało od razu dostajemy potwierdzenie ofiar z ludzi. Problem w tym, że ślady dwóch niewielkich budynków mogą być po prostu jakimiś magazynami albo schronieniem dla ofiarników. Jeżeli miejsce kultu znajdowało się na terenie otwartym to jest zupełnie możliwym, że wierni budowali takie prowizoryczne budowle. Jeszcze w XIX i XX wieku spotykano podobne konstrukcje u nadwołżańskich Czeremisów. Znalezienie ciała człowieka obok miejsca kultowego również nie oznacza z automatu bycia przezeń ofiarą rytualnego mordu, denat mógł bowiem zginąć z zupełnie innych, bardziej prozaicznych powodów jako ofiara zabójstwa pozbawionego motywacji wyznaniowych.

Słowianie jak wiemy są ludem indoeuropejskim a przedstawiciele tego ludu o ile nam wiadomo nie stawiali z początku ani świątyń ani posągów dla swoich bogów a przynajmniej nie mamy na to żadnych pewnych znalezisk. Na zmianę nastawienia wpływ mogły mieć ich kontakty z ludami południowymi i wschodnimi. Co prawda archeolodzy pracujący na Wielkim Stepie od lat odkrywają pozostałości tzw. bab kamiennych oraz figur takich jak Idol Kernosowski pochodzący z trzeciego tysiąclecia p.n.e., ale są to pomniki stawiane ku pamięci zmarłych nie zaś figury reprezentujące bogów. Samo określenie baba wywodzi się najprawdopodobniej z tureckiego balbal oznaczającego przodka.

Zdaniem Stanisława Urbańczyka poszukiwania wspólnego wszystkim Słowianom archaicznego określenia na przedstawienia bogów są równie beznadziejne jak w przypadku poszukiwań jego odpowiednika dla miejsc kultu. Polski wyraz posąg jest co prawda bardzo stary, ale w obecnym znaczeniu zanotowano go dopiero w XVIII wieku, nie wiemy co znaczył wcześniej a jest to bardzo istotne gdyż wyrazy mogą diametralnie zmieniać znaczenie na przestrzeni wieków. Polski wyraz bałwan oraz ruski kumir są zapożyczeniami z innych języków zaś czeska socha i modła powstały w czasach nam bliższych, z całą pewnością nie w odległej starożytności. Z biegiem czasu sytuacja ulegała zmianie, już w czasach Włodzimierza Wielkiego, Thietmara a później także Saxo Gramatyka i Helmolda posągi były czymś normalnym, według dwóch ostatnich kronikarzy nawet dość powszechnym. Nie zmienia to faktu, że nie znamy ani jednego posągu bądź podobizny bóstwa, które z pewnością można przypisać Słowianom przed IX wiekiem. Łączna zaś liczba idoli i podobizn, najczęściej niewielkich rozmiarów jakie można interpretować jako podobizny bogów nie przekracza dwudziestu. Jeszcze do niedawna jako słowiańskie interpretowano kamienne idole trzymające rogi do picia z naddniestrzańskiego Kalusa, Stawczan oraz Iwankowców. Dzisiaj kwestionuje się takie interpretacje widząc w nich raczej dzieła Scytów albo innego ludu koczowniczego. Jest to o tyle istotne, że te kamienne, antropomorficzne posągi znajdowano niedaleko miejsca odkrycia słynnego Światowida ze Zbrucza co dawało niejako kontekst samej rzeźbie zbruczańskiej o której opowiem za chwilę. Dzisiaj kamienne posągi znajdowane w pochodzących z późnej starożytności osadach kultury czerniachowskiej nie uważa się już za artefakty wczesnosłowiańskie. Nawet radzieccy badacze, którzy odnaleźli je w latach 50. przyznawali, że mogły znaleźć się w nich znacznie później. W efekcie praktycznie nie mamy idoli z lokalizacji innych aniżeli Słowiańszczyzna zachodnia.

Chrześcijańscy misjonarze niszczyli pozostałości dawnego kultu z takim ferworem, że do naszych czasów dochowały się jedynie same drzazgi. Nieliczne zachowane podobizny bóstw bądź istot nadprzyrodzonych jak np. bliźniaki z Fischerinsel są ewenementami. Tak one jak i inne wspominane przez kronikarzy posągi były zawsze wykonywane z drewna. Tylko u saskiego kronikarza Widukinda z Korbei pojawia się wzmianka o jakimś brązowym posągu Saturna zdobytym przez Sasów w jednym z ośrodków miejskich słowiańskiej Wagrii, ale mógł to być artefakt antyczny, który znalazł się w tym grodzie na drodze handlu bądź jako łup wojenny. Poza tym wszystkie posągi są drewniane, nawet tzw. panteon Włodzimierza składał się z sześciu drewnianych posągów, z których jedynie ten przedstawiający Peruna miał mieć jakieś zdobienia. Co ciekawe bogowie ci stali pod gołym niebem, fakt ten jest kolejną poszlaką przeczącą popularności i powszechności świątyń na słowiańskiej Rusi we wczesnym średniowieczu. Posągi niejednokrotnie pokrywano smołą co chroniło je przed wilgocią oraz insektami, przypuszcza się że właśnie smołowaniu zawdzięcza swoją nazwę rugijski Tjarnaglofi, najczęściej tłumaczony na Czarnogłowa.

Skoro jednak posągi były drewniane to co z bodaj najsłynniejszym z nich, słynnym Światowidem ze Zbrucza? W końcu ten najbardziej bodaj kojarzony ze słowiańską mitologią i wierzeniami artefakt powstał z wapienia. Światowid rodzi wiele pytań, po części wywołanych kiepską dokumentacją miejsca jego odkrycia. Nigdy nie ustalono dokładnie miejsca, w którym z nurtów ukraińskiego Zbrucza wyłowiono posąg co od początku rodziło przypuszczenia o sfabrykowanie całego posągu. Jakiś czas po przewiezieniu Światowida do Krakowa podczas prac konserwacyjnych usunięto bezpowrotnie zacieki powstałe na powierzchni figury, które gdyby zachowane mogłyby dzisiaj pomóc nam w ustaleniu jak wiele lat artefakt przeleżał w nurcie zbruczańskim. Co jakiś czas pojawiają się co prawda głosy poddające w wątpliwość jego autentyczność, to jest pochodzenie sięgające średniowiecza, ale są to głosy odosobnione, Światowida powszechnie uważa się za autentyczny posąg przedstawiający bóstwo lub bóstwa. Problem leży z potwierdzeniem domyślnie słowiańskiego charakteru jego autorów. Jeżeli spojrzymy choćby na szablę zdobiącą jedną ze stron figury to prędko uświadomimy sobie, że bliżej jej do broni koczowników Wielkiego Stepu aniżeli uzbrojenia słowiańskich wojów. W tym miejscu świat nauki daleki jest od zgody i pomimo że większość badaczy widzi w nim ten upragniony, najefektowniejszy z zachowanych artefaktów słowiańskich pogan to zdarzają się również stanowiska mówiące, że to artefakt pozostawiony przez ludy tureckie, irańskie, Traków bądź nawet Celtów. Tak jak w wielu pozostałych aspektach, tak i tutaj wypracowanie wspólnego, niepodważalnego stanowiska w przyszłości nie wydaje się być prawdopodobne. Światowid ze Zbrucza pozostanie symbolem słowiańskiego kultu, ale będzie to symbol dyskusyjny, skażony niepewnością.

Niewiele lepiej wygląda sytuacja ze specjalistami odpowiedzialnymi za kult, których dzisiaj określilibyśmy mianem kapłanów. W przypadku Słowian nie mamy praktycznie żadnych wzmianek o istnieniu przedstawicieli tego typu specjalizacji przed X stuleciem n.e. Milczy o nich Prokopiusz z Cezarei w swojej i tak bardzo oszczędnej wzmiance o zwyczajach najeźdźców znad Dunaju.

Ofiary na poziomie pojedynczego gospodarstwa z dużym prawdopodobieństwem składał sam gospodarz. Echo jego roli przetrwa zresztą setki lat i jeszcze w XX wieku Kazimierz Moszyński będzie dostrzegał wiodącą rolę gospodarza w prostych rytuałach niosących ze sobą nutkę dawnego pogaństwa, szczególnie tych związanych z ogniem. Obrzędy na poziomie osady mógł sprawować w intencji wszystkich jej mieszkańców jakiś wybrany ofiarnik, z tym że jest wysoce mało prawdopodobne aby było to jego zajęcie pełnoetatowe, przynajmniej nie w niewielkich osadach. Ogół mieszkańców najprawdopodobniej wybierał spośród swojego grona kogoś wyróżniającego się wiekiem, szacunkiem i elokwencją. Kapłani w postaci odrębnej kasty pojawiają się dopiero na Pomorzu, ale i tam ich pozycja nie wydaje się przypominać tej jaką dzierżył konkurencyjny wobec niej kler chrześcijański. Jak zauważył Dariusz Sikorski w swojej książce “Kościół w Polsce za czasów Mieszka I i Bolesława Chrobrego” świątynią w Radogoszczy według Thietmara mieli się zajmować specjalni opiekuni, których kronikarz określa łacińskim terminem ministri podczas gdy dla kapłanów znacznie właściwsze byłyby określenia flamines bądź sacerdotes. Dopiero Saxo Gramatyk określi opiekunów świątyń, szczególnie rugijskich terminem flamines. Tytuł ten wywodzi się od antycznych rzymskich kapłanów, tzw. flaminów, którzy byli członkami jednego z najstarszych kolegiów kapłańskich w mieście nad Tybrem. Źródła wskazują na wykształcenie się elity kapłańskiej jedynie na Pomorzu i Połabiu i to dopiero w okresie intensywnych zmagań z chrystianizującymi te obszary Sasami, Polakami i Duńczykami. Jak pamiętamy z relacji Saxo Gramatyka czy biografów Ottona z Bambergu kapłani owi opiekowali się przybytkami swoich bogów, sprzątali je przed uroczystościami, odprawiali wróżby często z użyciem świętych zwierząt, boskich rumaków. Byli również jedynymi uprawnionymi do dosiadania tych zwierząt. Wiemy również, że odróżniali się oni od ogółu mieszkańców swoimi długimi, białymi szatami oraz długim zarostem. Czy byli pogańską odpowiedzią na chrześcijaństwo czy też rezultatem niczym niezakłóconej ewolucji nie wiadomo z całą pewnością. Prywatnie sądzę jednak, że wpływ chrześcijańskich sąsiadów oraz ich monoteistycznej religii był bardzo silny w kształtowaniu się kasty kapłańskiej na Połabiu. Bogowie Redarów, Szczecinian czy Ranów byli wyjątkowo zmilitaryzowani a walka zbrojna jawiła się jako główna sfera ich zainteresowań oraz patronatu. Musiał to być efekt niemal bezustannych konfliktów zbrojnych oraz dekad życia w stanie ciągłego zagrożenia ze strony coraz silniejszych i stabilniejszych chrześcijańskich sąsiadów. Plemiona połabskie walczyły o utrzymanie niezależności a nic nie podkreślało ich odrębności od saskich czy duńskich najeźdźców tak mocno jak właśnie ich religia. Stąd pomiędzy X a XII wiekiem mogło dojść do istotnego wzmocnienia znaczenia ofiarników, którzy gdzieniegdzie mogli nawet zyskać autorytet większy od lokalnych książąt. Na tych ostatnich często spoglądano podejrzliwie z racji licznych powiązań łączących ich z chrześcijańskimi elitami. Ofiarnicy byli więc bardziej wiarygodni w swoim oporze wobec tego co nowe, w końcu od utrzymania status quo zależała ich pozycja. W chrześcijańskiej rzeczywistości nie było miejsca dla żadnych flamines poza tymi służącymi Jezusowi. Upadek kapłanów np. Świętowita musiał być bardzo na rękę lokalnym elitom, które wolały oprzeć się na potężnym, ale bardziej przewidywalnym kościele katolickim.

Na obszarze Polski, Czech czy Słowacji nie ma jak wiemy nawet śladu wzmianek o kapłanach a i na Rusi jest niewiele lepiej. Arabski kronikarz Ibn Rosteh wspominał o jakichś lekarzach, którzy mieli duży udział w losowaniu ludzi i zwierząt przeznaczanych na ofiary a w sferze nadprzyrodzonej mieli władzę przekraczającą nawet tę zarezerwowaną dla książąt. W latopisach często pojawiają się tzw. wołchwowie, którzy mogą być co prawda odpowiednikami połabskich ministri i późniejszych flamines z Rugii, ale wcale nie muszą. Wołchw wydaje się mieć więcej wspólnego z wróżbiarstwem i szeroko pojętą magią aniżeli zorganizowanym kultem. W stronniczym źródle jakim jest Powieść minionych lat spotykamy kilkukrotnie wołchwów jako wichrzycieli i awanturników przewracających do góry nogami krzepnący powoli chrześcijański ład i porządek. Przeciwko nim ramię w ramię występują lokalni książęta oraz członkowie ortodoksyjnego duchowieństwa. Wspomniani wołchwowie nie przypominają jednak współczesnym im odpowiedników z Połabia i Pomorza, którzy opiekują się jakąś świątynią i rumakiem boga. Wołchwowie są bardziej mobilni, krążą w społeczeństwie nie przywiązani do żadnego konkretnego miejsca. Nie zawsze z ich zachowania da się nawet wywnioskować czy reprezentują jakiegoś konkretnego boga czy też po prostu są reprezentantami innego systemu wierzeń opartego na magii. 

Stanisław Urbańczyk wyliczył trzy terminy łączące się z ofiarą. Pierwszym jest trzeba, czyli coś powinnego, należnego, albo inaczej dań. Słowo to ma potwierdzenia już w VIII wieku stąd może być najstarszym z trzech. Kolejnym jest obiata oznaczająca coś obiecanego, ślubowanego. Ostatnim jest żertwa, w dawnych czasach będąca pochwałą, uwielbieniem a być może również zaproszeniem do ofiary. W staropolskim spotykano obiatę oraz żyrzca z tym, że ten drugi nie był ofiarnikiem lecz starostą weselnym. Naturalnie dawny termin oznaczający osobę zajmującą się żertwą mógł z czasem przenieść się na starostę, ale nie mamy w tej materii stuprocentowej pewności i zapewne nigdy mieć nie będziemy. Aleksander Bruckner podkreślał, że w zasadzie obiata i żertwa są zapewne jedynymi pozostałościami polskiego pogaństwa. Obiata funkcjonowała w języku staropolskim do XV wieku kiedy to zastąpiła ją importowana z Czech ofiara, wyraz przyniesiony przez chrześcijaństwo.

Jak widzimy nigdy nie ma lekko z wierzeniami dawnych Słowian. Nie ma póki co dowodów na występowanie rozwiniętej, odrębnej klasy kapłańskiej wśród Słowian przed X wiekiem n.e. Nie oznacza to, że nigdzie wśród ludów słowiańskich taka warstwa społeczna nie występowała, po prostu nie ma na to żadnych potwierdzeń, więc jest to mało prawdopodobne. Podobnie sytuacja wygląda ze świątyniami oraz posągami bóstw. Najwięcej relacji źródłowych oraz znalezisk archeologicznych pochodzi z Połabia i Pomorza z IX-XII wieku, czego najlepszym przykładem jest kącina z Groß Raden bądź opisywane przez kronikarzy świątynie w Arkonie, Gardźcu bądź Radogoszczy. W pozostałej części Słowiańszczyzny świątynie musiały być niezmiernie rzadkie, kult odprawiano więc głównie pod gołym niebem. Nie da się wykluczyć dużego wpływu świata chrześcijańskiego na przyspieszenie rozwoju pogańskich świątyń oraz kultu. Nie sądzę, aby chrześcijaństwo było jedyną inspiracją dla rozwoju budownictwa sakralnego, ale niewątpliwie jego bliska obecność i liczne przykłady chrześcijańskich świątyń wpłynęły na tego typu przedsięwzięcia wśród pogańskich Słowian. Podobnie rozwój elity kapłańskiej na Połabiu i Pomorzu był zapewne związany z ciągłą sytuacją zagrożenia i nacisku ze strony ekspansywnych państw chrześcijańskich. Słowiański opór zaczął się w efekcie gromadzić wokół kapłanów Swarożyca w Radogoszczy lub Świętowita w Arkonie. Ze wspomnianego okresu X-XII wieku pochodzą praktycznie wszystkie wzmianki o posągach lub figurach przedstawiających bóstwa, zarówno na Połabiu i Pomorzu jak i na Rusi. O ile idole z zachodniej Słowiańszczyzny czasami stawiano w kącinach o tyle te na wschodzie znajdowały się zazwyczaj pod gołym niebem. Przyszłość z całą pewnością przyniesie więcej odkryć, które pozwolą nam na obszerniejsze odtworzenie kultu słowiańskiego.