Zagadki świątyni w Radogoszczy

 

Arkona jest prawdopodobnie pierwszym miejscem, które przychodzi większości z nas do głowy gdy myślimy o czymś, co można by nazwać świątynią przedchrześcijańskich Słowian. Szczególnie tych żyjących w rejonie Połabia. Warto jednak wziąć pod uwagę, że złote lata, a raczej złote stulecie świątyni rugijskich Ranów rozpoczęło się dopiero w drugiej połowie XI wieku. Wcześniej serca i umysły lokalnych pogan kierowały się raczej ku tajemniczej Radogoszczy, zagubionej gdzieś w puszczach kraju Redarów, jednego z plemion Związku Wieleckiego. Zagadka jaką była Radogoszcz od setek lat czeka na swojego odkrywcę, gdyż w przeciwieństwie do rugijskiej Arkony lokalizacji metropolii Redarów nigdy nie zidentyfikowano z całą pewnością co jest o tyle dziwne, że nie była ona zwykła, lokalną kąciną. Niemiecki kronikarz Adam z Bremy określał ją terminem metropolia, który w świecie chrześcijan zarezerwowany był jedynie dla siedzib arcybiskupów. W dzisiejszym odcinku udamy się na poszukiwanie zaginionej świątyni w Radogoszczy.

 

Zagadki świątyni w Radogoszczy

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

W drugiej połowie X wieku wydawało się, że niezależność walecznych plemion wieleckich została ostatecznie złamana przez saskich najeźdźców i razem z pozostałymi plemionami słowiańskimi zostaną one wchłonięte przez rozrastające się Święte Cesarstwo Rzymskie, znane potocznie jako Pierwsza Rzesza zdominowana przez plemiona saskie. Zwycięstwo Sasów w bitwie pod Raksą w 955 roku zakończone dekapitacją obodryckiego księcia Stoigniewa oraz wymordowaniem dzień po bitwie 700 słowiańskich jeńców nie złamało oporu niewygodnych przeciwników Rzeszy. Jej margrabowie co kilka lat musieli ponawiać wyprawy na wschód, pacyfikując ziemie Wieletów i Łużyczan. W trakcie jednej z takich kampanii na Łużycach ciężko ranny został słynny Geron, saski margrabia znany choćby ze zorganizowania uczty, na której skrytobójczo wymordował kilkudziesięciu słowiańskich wodzów zaproszonych jako goście. Geron stracił w walkach z bitnymi Łużyczanami bratanka, któremu pragnął przekazać ziemie. Splot tych nieszczęść skłonił go do usunięcia się z życia publicznego i ofiarowania swej broni bogu. Na placu boju pozostali inni sascy możnowładcy, którzy po ustąpieniu Gerona sami kontynuowali Drang nach Osten, łamiąc wreszcie w latach 60. X wieku wszelki zorganizowany opór słowiański na Połabiu.

Zwycięzcy byli tak pewni swego, że ustanowili na zdobytych ziemiach biskupstwa, których celem była ewangelizacja plemion wieleckich. Podbój oznaczał nie tylko ucisk militarny i religijny, ale również fiskalny. Słowianie zostali obciążeni chociażby nieznaną sobie wcześniej dziesięciną, pobieraną nadzwyczaj skrupulatnie. Te oraz inne powinności materialne wzbudziły nienawiść wśród Słowian, o których wyzysku wspominał nawet zazwyczaj nieprzychylny im Thietmar. Podobnie późniejszy kronikarz Helmold widział przyczyny konfliktów w zachłanności saskich możnowładców, bardziej zainteresowanych korzyściami materialnymi aniżeli nawracaniem pogan.

Stopniowa chrystianizacja i germanizacja ziem Wieletów postępowała aż do niespodziewanej katastrofy jaką dla Sasów stanowiło powstanie z roku 983. 29 czerwca tego roku wojownicy plemion wieleckich nieoczekiwanie spadli na niczego niespodziewających się mieszkańców i załogę Hawelbergu a w trzy dni później na oddaloną o 50 kilometrów Brennę, dzisiejszy Brandenburg. W obu grodach wymordowano saskie załogi, duchownych i ludzi znanych ze sprzyjania Niemcom. Zdobyciu miast towarzyszyły liczne okrucieństwa a Wieleci nie mogąc pochwycić lokalnego biskupa, który przytomnie umknął ze strefy zagrożenia wyładowali swoją wściekłość na zwłokach jego poprzednika, od trzech lat leżącego w trumnie.

Zaskoczenie było tak wielkie, że praktycznie żaden kronikarz nie wspomina o jakimś zorganizowanym oporze, w Brennie doszło wręcz do rejterady miejscowego margrabiego Teodoryka razem z jego oddziałem. Powstanie z 983 roku powstrzymało i opóźniło ostateczną aneksję Połabia na ponad sto lat. W latach 80. prawdopodobnie nikt w Rzeszy nie spodziewał się, że ten zryw będzie miał tak daleko idące konsekwencje.

Zatrzymanie niemieckiej ekspansji w 983 roku nie było jedynym efektem udanego powstania. Zryw niebagatelnie podniósł prestiż organizujących go plemion wieleckich oraz przewodzących im kapłanom. Od tego czasu rośnie również znaczenie świątyni Swarożyca-Radogosta w Radogoszczy leżącej w krainie Redarów, jednego z plemion stanowiących skład organizacji znanej jako Związek Wielecki.

Związek ów składał się z czterech sąsiadujących ze sobą plemion – Redarów, Chyżan, Czrezpienian i Tolężan. Informacje o ustroju, kulturze czy religii tych ludów jakimi dysponujemy są szczątkowe, a większość pochodzi dopiero z przełomu X i XI wieku oraz czasów późniejszych. Z całą pewnością związek czterech plemion był dość luźny, nie posiadały one silnej władzy zwierzchniej a najważniejsze kwestie rozwiązywano na wiecach. Była to typowa demokracja plemienna, w ówczesnej Europie rządzonej głównie przez dziedzicznych monarchów bądź książąt stanowiąca wyjątkowy anachronizm. Po powstaniu z 983 roku w źródłach przestaje się używać terminu Wieleci, zamiast którego pojawiają się Lucice, stąd też w ten właśnie sposób będę tytułował wszystkie cztery plemiona o ile nie będę mówił o którymś z nich w szczególności. Być może na skutek powstania książęta wieleccy utracili swe dotychczasowe znaczenie zastąpieni przez kapłańską teokrację, która zainicjowała przemianowanie dotychczasowej nazwy Związku? Możemy jedynie snuć przypuszczenia na ten temat.

Najobszerniejszy opis Radogoszczy i kraju Redarów zawdzięczamy bezcennej relacji Thietmara z Merseburga. Swoje dzieło pisał on już na początku XI wieku, więc przedstawiało ono sytuację po zwycięskim powstaniu z 983 roku. Kronikarz niechętnie pisze o poganach, którymi wyraźnie gardzi, ale jak zapewnia robi to, aby uzmysłowić drogiemu czytelnikowi jak zabobonny i ohydny jest ich kult. Thietmar w VI księdze swojej kroniki pisze: “Jest w kraju Redarów pewien gród o trójkątnym kształcie i trzech bramach doń wiodących, zwany Radogoszcz, który otacza zewsząd wielka puszcza, ręką tubylców nietknięta i jako świętość czczona. Dwie bramy tego grodu stoją otworem dla wszystkich wchodzących, trzecia, od strony wschodniej, jest najmniejsza i wychodzi na ścieżkę, która prowadzi do położonego obok i strasznie wyglądającego jeziora. W grodzie znajduje się tylko jedna świątynia, zbudowana misternie z drzewa i spoczywająca na fundamencie z kości dzikich zwierząt. Jej ściany zewnętrzne zdobią różne wizerunki bogów i bogiń – jak można zauważyć, patrząc z bliska – w przedziwny rzeźbione sposób; wewnątrz zaś stoją bogowie zrobieni ludzką ręką, w straszliwych hełmach i pancerzach, każdy z wyrytym u spodu imieniem. Pierwszy pośród nich nazywa się Swarożyc i szczególnej doznaje czci u wszystkich pogan. Znajdują się tam również sztandary, których nigdzie stąd nie zabierają, chyba że są potrzebne na wyprawę wojenną, i wówczas niosą je piesi wojownicy.

Dla strzeżenia tego wszystkiego, z należytą pieczołowitością, ustanowili tubylcy osobnych kapłanów. Kiedy zbierają się tutaj, by składać bożkom ofiary lub gniew ich przebłagać, kapłani jedynie mają prawo siedzieć, podczas gdy inni stoją. Szepcząc sobie wzajemnie tajemnicze wyrazy kopią z drżeniem ziemię, ażeby na podstawie wyrzuconych losów zbadać sedno spraw wątpliwych. Po zakończeniu tych wróżb przykrywają losy zieloną darniną i wbiwszy w ziemię na krzyż dwa groty od włóczni, przeprowadzają przez nie z gestami pokory konia, którego uważają za coś największego i czczą jako świętość. Rzuciwszy następnie losy, przy których pomocy już przedtem badali sprawę, podejmują na nowo wróżbę przez to niejako boskie zwierzę. Jeżeli z obu tych wróżb jednaki znak wypadnie, wówczas owe plemiona idą za nim w swym działaniu, jeżeli nie, rezygnują ze smutkiem całkowicie z przedsięwzięcia. Ze starożytności, którą fałszowano przy pomocy różnych błędnych opowieści, pochodzi świadectwo, że ilekroć grożą im srogie przykrości długiej wojny domowej, wychodzi ze wspomnianego wyżej jeziora wielki odyniec i pianą połyskującą na białych kłach i na oczach wszystkich tarza się z upodobaniem w kałuży wśród straszliwych wstrząsów.

Ile okręgów w tym kraju, tyle znajduje się świątyń i tyleż wizerunków bożków doznaje czci od niewiernych, między nimi jednak wspomniany wyżej gród posiada pierwszeństwo. Gdy na wojnę ruszają, zawsze go pozdrawiają; gdy szczęśliwie z niej powracają, czczą go należnymi darami i przez losy oraz przez konia, jak wyżej powiedziano, pilnie badają, jaką ofiarę stosowną winni kapłani złożyć bogom. Niemy gniew bogów łagodzą ofiary z ludzi i z bydła”.

Ten długi fragment ma dla nas nieocenioną wartość, gdyż zawiera mnóstwo informacji. Dowiadujemy się z niego, że Redarowie, na których ziemiach stała świątynia w Radogoszczy czcili w niej wielu bogów i bogiń, ale to Swarożyc wysuwał się na prowadzenie pod kątem znaczenia. Imion pozostałych bogów i bogiń kronikarz niestety nie przekazał a może ich w ogóle nie znał. Jest to klasyczny przykład tzw. henoteizmu, systemu wierzeń pomiędzy politeizmem a monoteizmem gdzie ciągle mamy wielu bogów, ale jeden zaczyna dominować nad całym towarzystwem. Podobną sytuację obserwowaliśmy na Rugii, gdzie każda miejscowość miała swoją kącinę z jakimś lokalnym bożkiem lub herosem z dawnych czasów, ale to Świętowit był tym, którego uważano za patrona całej wyspy.

Świątynia według opisu Thietmara była drewniana i misternie rzeźbiona co również odpowiada wzmiankom o innych tego typu przybytkach, jak chociażby pięknej kąciny w Gützkow, którą podczas swej misji spalił Otton z Bambergu. Zbudowanie świątyni na fundamencie z rogów dzikich zwierząt jest najczęściej interpretowane jako wzmianka o ofiarach zakładzinowych. Świątynia miała swoją własną obsługę, chociaż nie wiemy czy byli to pełnoetatowi kapłani czy tylko osoby doraźnie sprawujące posługę w przybytku. Opis całego grodu sugeruje, że był on niewielki i prawdopodobnie poza kąciną oraz jakimiś budynkami gospodarczymi dla jej personelu i wartowników nie zawierał budynków mieszkalnych. W sumie całkiem podobna sytuacja miała miejsce w rugijskich grodach Arkonie i Gardźcu. W pierwszej jak wiemy dwa wały broniły kąciny i nielicznych budynków gospodarczych oraz mieszkalnych, zaś w drugim grodzie poza kącinami trzech bogów pierwotnie nie było w ogóle budynków mieszkalnych. Grody takie pełniły często funkcję refugialną, tzn. obronną, pozwalając ludności okolicznych osad na ukrycie się za ich wałami w razie zagrożenia. Poza tym zbierano się w nich tak jak w Arkonie raz do roku na jakieś większe obchody ku czci lokalnego boga.

Thietmar pisał o Radogoszczy w czasach gdy Lucice stali się, ku przerażeniu kronikarza pełnoprawnymi sojusznikami cesarza niemieckiego. Było to spowodowane spektakularnym wzrostem znaczenia polskiego księcia Bolesława zwanego później Chrobrym bądź u Galla Anonima Wielkim. Ten drugi tytuł nie zyskał jednak większej popularności i finalnie przypadł w udziale jedynie późniejszemu o blisko trzysta lat Kazimierzowi, temu który zastał Polskę drewnianą a zostawił murowaną. Zagrożenie ze strony ambitnego Bolesława rzuciło Luciców w saskie objęcia co nie pozostało bez uszczypliwych komentarzy ze strony wspomnianego Thietmara czy Brunona z Kwerfurtu, który otwarcie krytykował sojusz św. Maurycego z krwiożerczym Swarożycem, pod którego sztandarami zabijano chrześcijan. Słowianie Połabscy często popełniali karygodne błędy dyplomatyczne, ale w tej sytuacji raczej nie można im zarzucić lekkomyślności gdyż polski Bolesław był dla ich niezależności zagrożeniem pewnie nawet większym aniżeli niemiecki cesarz Henryk II. Jeden i drugi pragnęli ich wchłonąć w granice swoich państw a następnie poddać jak najszybszej chrystianizacji połączonej ze zniszczeniem wszelkich pamiątek po religiach i zwyczajach ich przodków.

Sojusz Luciców i Sasów miał charakter szorstkiego małżeństwa z rozsądku, niby razem ale namiętności ani śladu. Podczas jednej z wspólnych wypraw przeciwko Polakom w 1017 roku jeden z Sasów złośliwie cisnął kamieniem w sztandar, tzw. stanicę poświęconą jednej z najważniejszych bogiń Luciców. Kamień uszkodził tkaninę co wywołało wściekłość Słowian oraz ich gorące protesty u samego cesarza. Ten ostatni aby uniknąć porzucenia przez nich sojuszu musiał wypłacić im wysoką rekompensatę w srebrze. Pomimo tego bogini chyba nie zadowoliła się tak trywialnym prezentem jak dwanaście talentów srebra. Niedługo po uszkodzeniu jej sztandaru wyprawę spotkało kolejne tym razem poważniejsze nieszczęście. Podczas przeprawy przez wezbraną rzekę Muldę nurt porwał ludzi niosących sztandar a widząc to doborowy oddział pięćdziesięciu Luciców odpowiedzialnych za jego ochronę rzucił się do wody aby ratować świętą stanicę. Według relacji wszyscy utonęli, prawdopodobnie obciążeni uzbrojeniem, którego nie mieli czasu zdjąć. Powyższe wydarzenia skłoniły szeregowych Słowian do wiary w złą wróżbę i dopiero usilne nalegania elit skłoniły pospólstwo do wspierania cesarza w jego wyprawie, która jak wiemy zakończyła się niepowodzeniem.

Jerzy Strzelczyk zauważył, że to właśnie elitom Luciców zależało najbardziej na ciągłym konflikcie z Bolesławem gdyż umacniało to ich władzę nad rodakami oraz zapewniało łupy wojenne. W tym momencie polski książę był dla nich nawet większym zagrożeniem od cesarza, gdyż ten drugi przesunął ciężar swojego zainteresowania na Italię gdzie stykały się interesy jego cesarstwa, papieży, Saracenów oraz Bizantyjczyków. Połabie było póki co poza sferą bezpośredniego zainteresowania niemieckich monarchów i mogło cieszyć się chwilową ciszą przed nadciągającą burzą.

Śmierć Bolesława Chrobrego i następująca wkrótce po niej dezintegracja monarchii Piastów atakowanej ze wszystkich stron oddaliła zagrożenie z Polski. W efekcie więzy egzotycznego sojuszu Luciców i Sasów rozplątały się i z czasem obie strony wróciły do naturalnego antagonizmu. Już w 1030 roku Lucice ruszyli na wspólną z Polakami wyprawę w odwecie za najazd Konrada II jakiego dokonał na Polskę w roku poprzednim w zemście za zaczynający tę nową wymianę ciosów najazd Polaków z 1028 roku.

Od lat trzydziestych XI wieku Lucice pozostaną w defensywie wobec cesarstwa ale uda się im jeszcze zaznać kilku wzlotów. Największym z nich była bez wątpienia bitwa pod zamkiem Przecława na Połabiu w 1056 roku, w której udało się im otoczyć i unicestwić całą saską armię ekspedycyjną. Zwycięstwo było olbrzymie i często przyrównuje się je do polskiego triumfu pod Grunwaldem. Podobieństw jest więcej, bowiem tak jak w przypadku batalii z Zakonem Krzyżackim tak i wiktoria Przecławska nie została należycie wykorzystana. Właściwie to została kompletnie i bezmyślnie zmarnowana przez samych zwycięzców, którzy najprawdopodobniej zaczęli się kłócić o łupy i wpływy.

Szczegóły wydarzeń znamy dzięki Adamowi z Bremy oraz Helmoldowi z Bozowa, którzy informują nas, że w rok po zwycięstwie nad Sasami dwa z czterech plemion wchodzących w skład Związku Lucickiego, mianowicie Chyżanie i Czrezpienianie odłączyli się od Redarów i Tolężan prawdopodobnie nie chcąc znosić dłuższej dominacji tych ostatnich plemion. Redarowie i Tolężanie uważali się za ważniejszych opierając swoje przekonanie na posiadaniu świątyni w Radogoszczy, siedziby Swarożyca-Radogosta, którego wsparciem tłumaczyli powodzenie wypraw wojennych. Doszło do wyniszczającej wojny domowej w której Czrezpienianie i Chyżanie trzykrotnie pobili Redarów i Tolężan. Pokonani nie mogąc pogodzić się z wynikiem starć wpadli na skrajnie nieodpowiedzialny by nie powiedzieć idiotyczny pomysł i do konfliktu zaprosili trzech władców chrześcijańskich – króla Danii, księcia saskiego oraz księcia Obodrytów Gotszalka. Taki sojusz wzmocniony pogańskimi Redarami i Tolężanami bez problemu rozbija w proch buntowników. Pokonani nie dość, że zapłacili chrześcijanom olbrzymi trybut to zostali również wcieleni do państwa Obodrytów rządzonych przez chrześcijańską dynastię. Związek Luciców nie przestał istnieć, jego duchowe serce nadal biło w Radogoszczy a sprawujący nad nią kontrolę Redarowie ciągle wspominali jak jeszcze niedawno rozbijali całą saską armię. Niestety po odpadnięciu dwóch plemion z północy siła militarna organizacji znacznie zmalała a dowieść tego miały wydarzenia następnych lat.

W 1066 roku skrytobójcy zamordowali chrześcijańskiego księcia Obodrytów Gotszalka a Połabie znowu stanęło w ogniu. Przez ziemie Obodrytów przelała się fala pogańskich buntów, których ofiarami padli głównie chrześcijanie związani z pokonaną władzą. Książę Gotszalk był solą w oku nie tylko pogańskim Lucicom, ale także saskim wielmożom stąd można zakładać, że jedni i drudzy mogli maczać palce w jego zabójstwie. Powstanie przyniosło pewne początkowe sukcesy poganom ale żaden z nich nie przyniósł im propagandowej sławy. Ze szczególną zgrozą odebrano mord szkockiego biskupa Jana pojmanego w Mechlinburgu. Po kilkumiesięcznej męce, torturach i poniżeniach starca doprowadzono do Radogoszczy gdzie Redarowie zabili i rozczłonkowali biskupa a jego głowę ofiarowali w darze Swarożycowi. Oburzeni Sasi nie pozostali dłużni i prędko podjęli wyprawy odwetowe. W trakcie jednej z nich, wzmiankowanej w Annales Augustiani pod rokiem 1068 zdołali zimą dotrzeć do Radogoszczy zwanej w źródle Redą i zniszczyć ją doszczętnie. Nie wiemy czy była to błyskawiczna akcja zorganizowana przez niewielki oddział, który nie bacząc na zagrożenie wniknął w głąb kraju Redarów czy też element większej kampanii, źródła są tutaj zbyt enigmatyczne. Wiemy jedynie, że w akcji brał udział biskup Burchard z Halberstadt, który zdobytą Radogoszcz miał opuścić jadąc na grzbiecie konia Swarożyca. Koń słowiańskiego boga służył mu jako wierzchowiec podczas powrotu do Saksonii co było niesłychanym upokorzeniem dla pokonanych pogan, gdyż jak wiemy rumaka nie mógł dosiadać żaden śmiertelnik, a szczególnie chrześcijański duchowny.

Z tego samego okresu pochodzi drugi znany nam opis Radogoszczy pióra Adama z Bremy. Autor używa dla określenia przybytku nazwy Rethra, stąd mamy już Radogoszcz, Redę i Rethrę. Według Adama z Bremy sanktuarium bardzo różniło się od tego wzmiankowanego kilkadziesiąt lat wcześniej przez Thietmara, zamiast trzech bram miało mieć ich dziewięć, zamiast na brzegu jeziora miało być w całości otoczone jego wodami. Dostęp do świątyni ułatwiał drewniany most, wewnątrz budynku zaś miał znajdować się złoty posąg Radogosta przykryty purpurowym baldachimem.

Ten krótki opis siedziby pogaństwa jak zwie Rethrę Adam z Bremy powstał prawdopodobnie po roku 1075, czyli kilka lat po jej zdobyciu przez biskupa Burcharda. Jego niezgodność z opisem Thietmara od lat jest powodem dyskusji i dociekań. Dlaczego obaj kronikarze tak bardzo różnili się w opisie kąciny? Pewną wskazówką jest jedno zdanie Adama z Bremy, który dziewięć bram grodu otaczającego sanktuarium przyrównuje do dziewięciu kręgów w jakich wił się legendarny Styks okrążający krainę umarłych. Możliwe że duchowny chciał tutaj zabłysnąć erudycją i połączyć piekielną rzekę broniącą dostępu do domen Hadesa ze znaną mu pogańską świątynią gdzie potępione dusze miały służyć bożkom. Jest to jedno wytłumaczenie, które ma jednak pewne słabości. Niektórzy badacze wysunęli inną teorię sugerując, że Adam pisał o nowej, odbudowanej świątyni. Jeżeli biskup Burchardt puścił Rethrę z dymem zimą 1068 to możliwe, że Słowianie nauczeni tym doświadczeniem odbudowali sanktuarium w miejscu mniej podatnym na kolejny atak. Zamiast na brzegu jeziora przenieśli je na wyspę w jego centrum. Ta teoria nie jest pozbawiona logiki, problem leży w innych źródłach, a raczej w ich braku. Mianowicie poza relacją Adama z Bremy nikt nie wspomina o sanktuarium w Radogoszczy po jego zniszczeniu w 1068 roku. Krążymy więc w sferze domysłów i odmiennych interpretacji, możliwe że Rethrę odbudowano tuż obok w nieco innym stylu, przykładając większą uwagę do obronności, a możliwe że już nie podniosła się ze zgliszczy a opis Adama z Bremy zawiera w sobie więcej symboliki aniżeli faktów. Szczególnie te dziewięć bram wzmiankowanych przez duchownego sugerują konfabulację. Bramy były zawsze najsłabszymi elementami obwarowań dawnych grodów i zamków stąd nigdy nie przesadzano z budowaniem ich w liczbie większej aniżeli było to konieczne. Oczywiście gród mógł mieć kilka bram, ale dziewięć miałoby sens tylko w bardzo rozległej warowni zajmującej wiele hektarów. W przypadku małego grodu broniącego jedynie kąciny i kilku budynków gospodarczych, do tego ulokowanego na wyspie oblanej wodami jeziora budowanie dziewięciu bram byłoby zabiegiem oderwanym od rzeczywistości.

Zagadką Radogoszczy są nie tylko dwa wydawałoby się sprzeczne ze sobą opisy jej wyglądu pióra XI-wiecznych kronikarzy. Sama lokalizacja sanktuarium do dzisiaj nie została odkryta. Nic nie wskazuje aby jakiekolwiek źródła pisane pomogły nam rozwiązać tę zagadkę, z pomocą przyjść może jedynie tzw. świadectwo łopaty czyli archeologia. 

Istotną pomocą w próbach lokalizowania Radogoszczy była relacja Adama z Bremy, który notował że Rethra leżała cztery dni drogi od Hamburga na wschód. Ponieważ podróż z Hamburga do Wolina trwała zazwyczaj siedem dni przyjmowano że sanktuarium musiało leżeć również trzy dni marszu na zachód od słynnego grodu nad Zalewem Szczecińskim. Poszukiwania zaginionego grodu Redarów prowadzone były od późnego średniowiecza, bowiem już w 1378 roku Ernst von Kirchberg podejmował próby połączenia jej z dzisiejszym Demminem. W późniejszych stuleciach takich prób było jeszcze więcej, niemiecki autor Eckhard Unger naliczył w 1958 roku łącznie trzydzieści potencjalnych lokacji z jakimi łączono zaginioną Rethrę od czasów von Kirchberga aż do lat 50. XX wieku. Niemal wszystkie znajdują się w obecnej Meklemburgii – Pomorzu Przednim, ale zdarzały się nawet sugestie wybiegające poza ten region, jak Szczecin i Stargard Szczeciński. Zdecydowanie bardziej prawdopodobną lokalizacją jest niewielka wyspa Fischerinsel położona w południowej części jeziora Tollensee. Liczne badania archeologiczne przeprowadzone na jej powierzchni zaowocowały odkryciem pozostałości słowiańskiej osady z XI-XII wieku oraz słynnej rzeźby tzw. Bliźniaków z Fischerinsel przedstawiającej zrośnięte ze sobą postaci o bliżej nieustalonej tożsamości. Czasami można się spotkać z interpretowaniem ich jako pary mitycznych bliźniaków Lela i Polela, ale naturalnie jest to bardzo umowna teoria. Fischerinsel leży w sercu dawnego związku Luciców, pośrodku jeziora które mogło być tym wzmiankowanym przez Thietmara oraz Adama z Bremy. Problemem jest brak przekonujących pozostałości budynku, który mógłby być jednoznacznie zinterpretowany jako miejsce kultu. 

Obecnie większość badaczy podejrzewa, że Radogoszcz leżała gdzieś nad jeziorem Tollensee a oprócz wyspy Fischerinsel w grę wchodzą miejscowości takie jak Rese, Wustrow, Lenzen, Nemerow, Broda, czy Prillwitz. Na dawnym Połabiu zachowało się bardzo mało toponimów które można by połączyć z nazwami sanktuarium przekazywanymi przez kroniki czyli Redą, Rethrą lub Radogoszczą. Stąd prawdopodobnie próbowano z dawną Rethrą łączyć malutką niemiecką miejscowość Rieth leżącą tuż przy polskiej granicy nad Jeziorem Nowowarpieńskim połączonym z Zalewem Szczecińskim. Nazwa nosi pewne podobieństwa do zaginionego grodu a na wspomnianym jeziorze, niedaleko od stałego lądu znajduje się również niewielka wyspa. Problem w tym, że ziemie te leżałyby daleko od centrum terenów zamieszkanych przez Redarów i Tołężan, którzy według ustaleń Volkera Schimdta zamieszkiwali tereny okalające jeziora Tollensee oraz Lieps, czyli siedemdziesiąt kilometrów od wspomnianej Riethy. Na jeziorze Lieps przylegającym od południa do jeziora Tollensee również znajduje się niewielka wyspa Hanfwerder, na której znaleziono ślady słowiańskiego osadnictwa, z tym że podobnie jak w poprzednich wypadkach są to jedynie fundamenty niewielkich budynków o powierzchni nieprzekraczającej dwudziestu metrów kwadratowych, które mogły być zwykłymi chatami. Czaszki turów i konia znalezione pod jednym z tych budynków mogą być łączone z relacją Thietmara, który wspominał o rogach zwierząt pod Radogoszczą, ale z drugiej strony podobne ofiary zakładzinowe składano pod budynkami o różnym przeznaczeniu. W rejonie jeziora Lieps, tuż naprzeciw wyspy Hanfwerder w miejscowości Usadel znaleziono pozostałości znacznie większej budowli o nieregularnej powierzchni około dwustu dwudziestu metrów kwadratowych położonej pośrodku dawnej nekropolii. Charakter kultowy znaleziska jest jedynie przypuszczalny i mocno dyskusyjny więc nie można go uznać za zaginioną Rethrę.

Na przestrzeni lat próbowano jeszcze odnaleźć sanktuarium w miejscowości Rehna nad rzeką Radegast niedaleko Lubeki bądź połączyć z nią słowiańską osadę w Gross-Raden. Rehnę od Tollensee dzieli jednak sto czterdzieści kilometrów a Gross-Raden około dziewięćdziesiąt, stąd obie teorie są mocno naciągane. Najprawdopodobniej zgodnie z ustaleniami Volkera Schmidta oraz zdecydowanej większości archeologów Rethra leżała gdzieś nad Tollensee bądź jeziorem Lieps. Póki co wspomniana wcześniej wyspa Fischerinsel wydaje się być najbardziej prawdopodobną lokalizacją sanktuarium.

Radogoszcz ciągle czeka na swojego odkrywcę, skoro legendarna, homerycka Troja doczekała się swojego Schliemanna to może i zagadka położenia zaginionej metropolii Redarów również znajdzie wreszcie zadowalającą odpowiedź. Rozwój archeologii oraz towarzyszących jej metod poszukiwania śladów dawnych kultur daje jeszcze szansę na odkrycie Radogoszczy bądź dodatkowe poparcie jednej z już proponowanych lokalizacji.

 

W przygotowaniu tego odcinka szczególnie pomocny były:

Slavonic pagan sanctuaries, Leszek Paweł Słupecki

Po tamtej stronie Odry, Jerzy Strzelczyk

Kroniki Thietmara z Merseburga oraz Adama z Bremy