28. Świętowit, Arkona i Ranowie

 

W 2018 roku w Niemczech pojawiła się książka podsumowująca wieloletnie badania archeologiczne prowadzone na samym końcu bodajże najsłynniejszego przylądka na Rugii, największej i prawdopodobnie najpiękniejszej wyspie Niemiec. Publikacja autorstwa prowadzącego wykopaliska Freda Ruchhöfta jak już wspomniałem podsumowała prawdopodobnie całą wiedzę jaką zdołali dotychczas wycisnąć z tego skrawka ziemi archeolodzy prowadzący tam liczne badania już od XIX wieku. Ostatnie prace przebiegały pod naciskiem potężnej i nieubłaganej siły niezależnej od człowieka jaką jest Morze Bałtyckie. Przylądek Arkona jest otoczony ponad trzydziestometrowymi wapiennymi klifami, które wcinają się w morze, dzięki czemu lokalizacja przybiera majestatyczny i bardzo malowniczy wygląd. Jest jednak druga strona medalu, bowiem fale Morza Bałtyckiego albo Ostsee (Morza Wschodniego) jak zwą go Niemcy nieustannie wgryzają się w ląd i co roku pobierają swoją daninę, centymetr za centymetrem i metr za metrem porywając kolejne, najbardziej wysunięte partie przylądka do swoich głębin.

 

Świętowit, Arkona i Ranowie

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

W tym roku postanowiłem spędzić kilka lipcowych dni właśnie na niemieckiej Rugii a odwiedziny na Arkonie były naturalnie najważniejszym punktem podróży, no może poza wycieczką do Parku Narodowego Jasmund, gdzie można podziwiać ciągnące się przez kilka kilometrów, wysokie na czterdzieści metrów kredowe klify do których można dostać się przez bujny, niezamieszkany las. Odwiedzając Arkonę zrozumiałem jeszcze lepiej pośpiech niemieckich archeologów, na miejscu przekonałem się, że ostatnie elementy wewnętrznego wału już dawno runęły do morza, chociaż jeszcze kilka lat temu trzymały się całkiem dzielnie odwlekając nieuchronny los. Obecnie ze względów bezpieczeństwa nie można już nawet wspinać się na zewnętrzny wał, ale resztki grodu można oglądać z pobliskiej latarni morskiej zamienionej w punkt widokowy.

Losy Arkony i dzieje słowiańskiej Rugii najlepiej podsumowuje tytuł wspomnianej przeze mnie książki Ruchhöfta – Arkona. Glaube, Macht und Krieg im Ostseeraum czyli Arkona. Wiara, Władza i Wojna na Bałtyku. Historia ostatniego bastionu pogańskich Słowian nie tylko na Rugii ale w ogóle w tej części Europy jest na tyle fascynująca, że doczekała się kilku innych książek, zarówno naukowych jak beletrystycznych. Jest nawet rosyjski zespół muzyczny z gatunku folk-pagan metal, który przyjął nazwę Arkona jako swoją własną. W dzisiejszym odcinku, pierwszym z serii dwóch lub trzech poświęconych Rugii postaram się przybliżyć dzieje pogańskiej Arkony i kultu Świętowita, zwłaszcza w schyłkowym okresie niezależności grodu gdy Ranowie toczyli beznadziejną jak się okazało walkę przeciwko Duńczykom i Sasom jednocześnie.

Rugia jest jak już wspomniałem największą wyspą dzisiejszych Niemiec, jej najbardziej skrajne wybrzeża dzieli niemal 30 kilometrów a powierzchnia wynosi około 970 km2. Od stałego lądu odcina ją wąska cieśnina zwana w przeszłości ze względu na swój kształt Strela co w języku Słowian znaczyło strzałę. Po dodaniu niemieckiej końcówki sund oznaczającej cieśninę uzyskaliśmy Strelasund, nazwę taką przybrało też leżące nad tą cieśniną miasto znane dzisiaj jako Stralsund, dawniejszy Strzałów. Dogodne położenie na przecięciu szlaków handlowych prowadzących z Danii i Szwecji do wschodniego basenu Morza Bałtyckiego przyczyniło się do rozwoju handlu oraz piractwa na samej Rugii. Ranowie, bo tak najczęściej nazywa się słowiańskich mieszkańców tej wyspy żyli z rolnictwa, rybołówstwa, handlu i napadania na sąsiadów bądź kupców korzystających z morskich szlaków handlowych np. między Wolinem a Hedeby bądź innymi emporiami bałtyckimi.

Sama nazwa wyspy budzi od dekad liczne kontrowersje, w tym dotąd niewyjaśniony spór o jej pochodzenie. W źródłach wczesnośredniowiecznych spotykamy się z określeniami Rujana, Rana, Roja, Ruja, Roye i inne, samych zaś Rugian zwie się Ruanami bądź Rugianami. W języku polskim przyjęło się określenie Ranowie, z którego będę tutaj korzystał najczęściej. Generalnie interesująca nas wyspa leżała na pograniczu pomiędzy żywiołem słowiańskim oraz germańskim przez co do dzisiaj naukowcy spierają się czy jej nazwa ma związek ze starożytnym germańskim plemieniem Rugiów czy też może tropu należałoby szukać w językach słowiańskich z których mogłyby wywodzić się wspomniane Ruja, Roja czy też Roye. Niektórzy idą jeszcze dalej odrzucając zarówno słowiańską jak i germańską etymologię skłaniając się do praindoeuropejskiego pochodzenia słowa Rana, co oznaczałoby że nazwa wyspy wywodziłaby się z języków dawniejszych nawet od tych jakimi posługiwali się Germanie i Słowianie. Nie jestem w stanie powiedzieć na ten temat nic więcej, ale nie czuję się z tego powodu jakoś szczególnie głupio ponieważ wśród bardzo zacnego grona lingwistów, historyków i wszelakich specjalistów od rzeczy minionych również nie wypracowano póki co jedynej przekonującej wersji. W przypadku wczesnego średniowiecza nie jest to zresztą niczym nowym.

Podobna mgła tajemnicy spowija pochodzenie nazwy najsławniejszego grodu na wyspie – Arkony. Arkun i Arcona pojawiające się w zapiskach nie mają w sumie żadnych odpowiedników w nazewnictwie na północ od Alp i Karpat, nie da się ich także wyjaśnić na bazie języków słowiańskich i germańskich. Podobne nazewnictwo znajduje się niejednokrotnie na południu Europy w nazwach takich jak Ankona, Salona, Verona, nazwa grodu ma więc brzmienie najbliższe łacinie bądź co może się wydawać fantastyką dawno wymarłemu językowi etruskiemu, w którym pojawiały się terminy arcuna i arcna na co zwracali uwagę już w latach 60. autorzy Słownika starożytności słowiańskich.

Pojawienie się Słowian na Rugii również okrywają mroki tajemnicy, wyspę spowija mgła niczym arturiański Avalon, z tym że na Rugii próżno oczekiwać Pani Jeziora i Rycerzy Okrągłego Stołu. Niektórzy badacze sugerują, że Słowianie pojawili się na niej już w VI wieku, ale znaleziska archeologiczne nie potwierdzają tych optymistycznych teorii przesuwając zasiedlenie Rugii przez żywioł słowiański dopiero na VIII wiek. Naturalnie jest to akademicka dyskusja, która wraz ze stałym przypływem znalezisk dzięki nieustannym wykopaliskom z czasem przyniesie na pewno precyzyjniejsze wnioski. Wniosek o wczesnym osadnictwie słowiańskim promował niegdyś Henryk Łowmiański powołując się na liczne w rejonie nazwy pochodzenia słowiańskiego znajdujące się także na przeciwległych wyspach duńskich. Istnienie tych toponimów już w dawnych, wczesnośredniowiecznych przekazach skłaniało go w kierunku poglądu, że Słowianie musieli pojawić się tam wcześnie skoro ich nazewnictwo przyjęło się tak powszechnie.

Ranowie zamieszkiwali nie tylko wyspę, ich osadnictwo szybko rozlało się na okoliczne wybrzeża dzisiejszych północnych Niemiec sięgając niejednokrotnie nawet 30 km od wybrzeża w głąb lądu. Ufni w swą siłę zaczęli również kolonizować leżące dalej na północ wyspy Lolland, Falster i Moen, które w późniejszych latach znajdą się pod panowaniem duńskim i tak zostanie aż do dnia dzisiejszego. Ekspansywność Ranów przyczyniła się do licznych konfliktów z sąsiadami, nie tylko Sasami i Duńczykami, ale przede wszystkim żyjącymi na kontynencie Słowianami skupionymi w związku Wieleckim. Ranowie regularnie wiązali się sojuszami z Sasami aby przeciwważyć swoich wieleckich sąsiadów, których często napadali i rabowali, z wzajemnością zresztą. Myliłby się ten, kto uważał Słowian Połabskich do których można zaliczać również Ranów za ludzi tworzących jakąś poważniejszą, ponadplemienną wspólnotę. Jednoczyli się ze sobą jedynie w przypadku wspólnego zagrożenia, poza tymi wyjątkowymi sytuacjami zaś toczyli ze sobą okrutne, długotrwałe i wyniszczające wojny. Przykładem takiej polityki był sojusz Ranów z Sasami przeciwko Wieletom i Obodrytom, którego kulminacją była bitwa nad rzeką Reknicą w 955 roku. Sasowie pod dowództwem Ottona I i margrabiego Gerona (tego samego, który zamordował kilkudziesięciu słowiańskich wodzów zaproszonych przez niego na ucztę jakiś czas wcześniej) wsparci przez najemników z Rugii pokonali wojska słowiańskich Wieletów i Obodrytów dowodzonych przez księcia Stoigniewa. Dla spotęgowania szoku wśród pokonanych dzień po bitwie wymordowano 700 wziętych do niewoli jeńców z armii Stoigniewa, on sam zginął podczas walki. Klęska Wieletów i Obodrytów umożliwiła Sasom podporządkowanie tych plemion na niemal trzydzieści lat, aż do wielkiego powstania jakie wybuchło w 983 roku. Jak widzimy na tym przykładzie, Ranowie zawsze prowadzili swoją własną, niezależną politykę nastawioną na maksymalne wykorzystanie możliwości nadarzających się ich plemieniu. Nie widać ani u nich ani wśród żadnych z ich słowiańskich sąsiadów istotniejszych śladów myślenia o stworzeniu jakiejś większej, ponadplemiennej wspólnoty opartej na czymś innym aniżeli plądrowaniu i wyzyskiwaniu sąsiadów. Może niektórzy książęta Obodrytów wykazywali się świadomością nieuchronności historycznej, ale najczęściej ginęli oni w zamachach organizowanych przez własnych współplemieńców lub inicjowanych z zewnątrz. Co prawda w X i XI wieku w siłę rośnie Związek Wielecki składający się z kilku lokalnych plemion, także ta organizacja nie wybije się nigdy na stworzenie nowoczesnego według średniowiecznych standardów państwa, które mogłoby zjednoczyć wokół siebie powoli tracące niezależność plemiona Słowian Połabskich. W ogóle sytuacja na Połabiu we wczesnym średniowieczu przypomina nieco stosunki panujące między greckimi miastami państwami w okresie klasycznym. Poleis potrafiły się zjednoczyć przeciwko wspólnemu zagrożeniu ze strony Persji, chociaż też nie wszystkie, bo niejedno greckie poleis, jak na przykład Teby szło ramię w ramię z wojskami króla królów. Już po zniknięciu bezpośredniego zagrożenia ze strony azjatyckiego imperium Grecy wesoło rzucili się sobie do gardeł walcząc niczym żaby w przepełnionej po brzegi kałuży nie dostrzegając innych zagrożeń. Podobnie było na Połabiu, z tym że tutaj nikt nie doczekał się Arystotelesa czy Ksenofonta, a i drewnianym kącinom w Gross-Raden czy Arkonie daleko do splendoru roztaczanego nawet dzisiaj przez zrujnowane resztki Partenonu.

Problemem całego Połabia a w tym także i Rugii było niemiłosierne rozdrobnienie plemienne, dzięki czemu siły zewnętrzne takie jak rosnące Cesarstwo Niemieckie czy Królestwo Danii były w stanie po kolei rozprawiać się z tymi wszystkimi Wagrami, Obodrzycami, Wkrzanami, Czrezpienianami, Chyżanami, Tolężanami, Redarami, Morzycami, Rzeczanami, Hawelanami i wieloma innymi. Co gorsza sami Ranowie jeszcze w XII wieku kontynuowali zwyczaj rozdrobnienia plemiennego nawet na własnej wyspie albo raczej archipelagu wysp, bowiem na przykład dzisiejszy półwysep Wittow na którym znajduje się przylądek Arkona w średniowieczu był wyspą oddzieloną od reszty Rugii wąską cieśniną. O samym ustroju Ranów nie wiadomo wiele poza tym co zawdzięczamy relacjom Saxo Gramatyka czy Helmolda. Szczególnie ten pierwszy okazał się bardzo pomocny w przedstawieniu relacji wewnątrz plemiennych i polityki Ranów u schyłku ich niezależności, tj. w XII wieku. Rugia jest wyspą o postrzępionych wybrzeżach, pełna zatok, pomniejszych wysepek i półwyspów. Do tego zalesienie i liczne morenowe wzgórza potęgowały problemy komunikacyjne na tym bądź co bądź niezbyt rozległym terytorium. W efekcie na wyspie w średniowieczu nie powstał żaden duży ośrodek miejski a życie skupiało się wokół kilku mniejszych grodów w Arkonie, Górze, Gardźcu czy Zagardzie. O kontrolę nad całym plemieniem w późnym okresie opisanym przez chrześcijańskich kronikarzy konkurowali ze sobą lokalni książęta oraz kapłani wszystkich bogów wyspy, z których do największego znaczenia w XII wieku doszedł czczony w Arkonie Świętowit. W innych miejscowościach znajdowały się sanktuaria poświęcone innych bóstwom, na przykład w Gardźcu Saxo Gramatyk wspomniał o kulcie Rujewita, Porenuta i Porewita, których kąciny i posągi zniszczono zaraz po zdobyciu Arkony. Opowiem o nich w jednym z kolejnych odcinków, dzisiaj zaś skupię się na arkońskim Świętowicie.

Najlepszym przewodnikiem w naszej podróży śladami Świętowita będzie duński kronikarz Saxo Gramatyk, o którym wiemy niemal tyle co nic. To znaczy żył w XII wieku a pracował w kancelarii ówczesnego biskupa Roskilde Absalona, później mianowanego arcybiskupem Lundu, głównego inicjatora podboju Rugii w latach 60. XII wieku. We wszystkich odcinkach będę nazywał Absalona biskupem ponieważ arcybiskupstwo otrzymał dopiero po interesujących nas wydarzeniach. To na polecenie swojego przełożonego Saxo stworzył to monumentalne dzieło opisujące w szesnastu księgach całą znaną wówczas historię Duńczyków od okresu legendarnego pełnego heroicznych wyczynów aż po koniec XII wieku. Z naszego punktu widzenia najbardziej istotna jest księga czternasta zawierająca relacje nie tylko z duńskich kampanii na Rugii ale również opis wydarzeń bezpośrednio je poprzedzających oraz następujących po zwycięskich bojach. Dzieło Saxa jest o tyle wyróżniające się na tle innych tego typu kronik średniowiecznych, że zostało napisane żywym językiem, do tego pełnym barwnych opisów zwyczajów, świątyń czy choćby posągów pogańskich bóstw. Do tego nie wszyscy bohaterowie kroniki Saxa są postaciami jednowymiarowymi, nawet sam duński król Waldemar postać w oczach kronikarza zdecydowanie pozytywna chwilami jest człowiekiem omylnym, ulegającym nastrojom, niejednokrotnie odrzucającym dobre rady z niskich pobudek.

O Arkonie Saxo pisze: “Miasto to leży na szczycie wysokiego klifu i jest od wschodu, południa i północy silnie umocnione, nie sztucznie, lecz przez naturę, jako że strome krawędzie klifu niczym mury wznosiły się tak wysoko, że żadna strzała nie mogła dosięgnąć szczytu. Z tych trzech stron osłaniane jest też morzem, lecz od strony zachodniej otoczone jest wałem wysokim na pięćdziesiąt łokci, którego dolna część zbudowana była z ziemi, podczas gdy górna miała konstrukcję drewnianą, wypełnioną torfem. Po północnej stronie znajduje się źródło, do którego mieszkańcy przychodzili ubezpieczoną ścieżką, którą Erik Emune swego czasu zablokował im, tak że pokonał ich on przy oblężeniu zarówno brakiem wody, jak i siłą zbrojną”. W tym miejscu Saxo odnosi się do odwetowego najazdu duńskiego króla Erika Emune, czyli Eryka Pamiętliwego w 1136 roku, który zakończył się poddaniem Arkony Duńczykom. Król duński odciął grodzianom zaopatrzenie w wodę i pragnieniem wymusił na nich uległość. Ranowie zgodzili się uznać zwierzchnictwo Danii, wspomagać ją militarnie oraz przyjąć chrześcijańskiego biskupa i misjonarzy. Prędko jednak korzystając ze śmierci króla Eryka zrzucili zależność od skandynawskiego królestwa a biskupa i duchownych czym prędzej wygnali powracając do pogaństwa, choć może trafniej byłoby powiedzieć, że w ogóle go nie porzucili. Korzystając z wieloletniej wojny domowej w Danii przeszli nawet do ofensywy bez litości paląc i grabiąc duńskie wyspy.

Wróćmy jednak do opisu Arkony jaki pozostawił nam Saxo: “W środku miasta był tam otwarty plac, na którym stała nadzwyczaj misternie wykonana świątynia z drewna, której okazywano wielką cześć, nie tylko ze względu na jej wspaniałość, lecz także dlatego, że znajdował się tam w niej posąg bóstwa. Z zewnątrz świątynia przyciągała wzrok różnymi starannie wyrzeźbionymi obrazami wspaniałej roboty, które jednakowoż były prymitywnie i niedbale pomalowane. Było tam tylko jedno wejście, lecz sama świątynia podzielona była na dwie przestrzenie, z których zewnętrzna biegła wzdłuż ścian i miała czerwony sufit, podczas gdy wewnętrzna opierała się na czterech filarach i zamiast ścian miała zasłony i nic wspólnego z zewnętrzną poza sufitem i pojedynczymi belkami. W świątyni stał wspomniany posąg w nadludzkich rozmiarach. Miał on cztery głowy i tyle samo szyj, z których dwie zwrócone były do przodu, a dwie do tyłu; tak samo z tych dwu głów zwróconych do przodu, jak i tych dwu zwróconych do tyłu, jedna patrzyła w prawo, a druga w lewo. Ogolona broda i przystrzyżone włosy wskazywały, że artysta, który wyrzeźbił posąg, miał na względzie zwyczaj, jaki panował pomiędzy Rugianami. W prawym ręku posąg trzymał róg, zrobiony z różnych metali; ten wypełniał doświadczony kapłan raz w roku winem, i z zachowania napoju wróżył, jaki będzie przyszłoroczny plon. Lewą rękę miał posąg zgiętą i wspartą na boku. Tunika sięgała goleni, zrobionych z różnych gatunków drewna, które były tak dyskretnie połączone z kolanami, że jedynie uważnie się przyglądając można było zauważyć złączenia. Stopy były całkiem przy podłodze, lecz to, na czym stał, ukryte było w ziemi. Obok widać było uprząż i siodło oraz inne jego insygnia, z których szczególnie zadziwiający był nadzwyczaj wielki miecz, którego pochwa i uchwyt były ze srebra i ozdobione przepysznie wspaniałą robotą”.

Tutaj należałoby się kilka słów wytłumaczenia tego co przed chwilą usłyszeliśmy. Opis duńskiego kronikarza jest tak szczegółowy i barwny, że musiał pochodzić z relacji kogoś kto widział posąg Świętowita na własne oczy. Być może sam Saxo, w końcu pracujący bezpośrednio pod zwierzchnictwem biskupa Absalona sam widział sanktuarium i posąg bóstwa po ostatecznym upadku Arkony w czerwcu 1168 roku? W opisie budynku Saxo używa łacińskiego słowa fanum, którego nie sposób przetłumaczyć jednoznacznie, oznacza ono bowiem miejsce kultu, sanktuarium, czy też po prostu kącinę, z całą pewnością jednak duński kronikarz nie patrzył na arkońskie fanum jako odpowiednik katedr czy murowanych kościołów. To nie ta liga. Sam opis również każe nam sądzić, że przybytek Świętowita był niewielką drewnianą budowlą. Sam Fred Ruchhöft prowadzący wykopaliska w Arkonie zwraca uwagę, że większość obecnych rekonstrukcji tego sanktuarium jest bardzo swobodna i przypomina tzw. “klepkowe” kościoły skandynawskie bądź inne budowle, generalnie robi się z przybytku jakąś majestatyczną budowlę, podczas gdy rzeczywistość była znacznie skromniejsza. Dalszy opis kultu, który przytoczę za chwilę oraz opis niszczenia figury jaki przytoczę w całości w kolejnym odcinku wyraźnie potwierdzają to co zauważył Ruchhöft, że posąg musiał być nieznacznie większy od człowieka, a całe sanktuarium determinowane przez jego wielkość również było niewielkie. Przynajmniej jeśli postawimy je obok fantazji licznych autorów. Kapłan był w stanie opróżnić cały róg jednym haustem, był także w stanie do niego sięgnąć, przez co możemy założyć, że posąg miał mniej niż trzy metry wysokości, gdyż człowiek mierzący 1,6-1,7m co było w tamtych czasach normą nie byłby w stanie bez korzystania z podwyższenia, o którym nikt nie wspomina sięgnąć wiele powyżej dwóch metrów. W opisie zniszczenia grodu Saxo wyraźnie zauważył, że posąg przełamano w okolicach jego kostek i w ten sposób runął on na zewnętrzną ścianę sanktuarium. Znając przybliżoną wielkość posągu i fakt, że padając zniszczył on ścianę możemy już łatwo wyobrazić sobie wielkość całego przybytku. Nie była to typowa hala jakie spotykano w Skandynawii czy wybrzeżach Bałtyku lecz raczej zwykłe zadaszenie dla bóstwa, kapliczka w stylu skandynawskich hoegr. Całość miała pewnie wymiary około 6x7 metrów, co dawałoby powierzchnię nieznacznie przekraczającą 40 m2. Jeżeli ktoś z was narzeka na swój los mieszkając w ciasnym mieszkaniu to weźcie pod uwagę, że 850 lat temu nawet potężni bogowie nie mieli lekko.

Saxo ma dla nas dalszy opis kultu: “Kult boga sprawowano w następujący sposób: raz w roku, gdy żniwa zbliżały się ku końcowi, zbierał się cały lud wyspy przed świątynią, składano bydło w ofierze i spożywano uroczysty posiłek ku chwale bogów. Kapłan, który w odróżnieniu od tego co było raczej obyczajem mieszkańców kraju, miał długie włosy i brodę, zwykle na dzień przed świętym obrządkiem szedł do świątyni, której próg jedynie on miał prawo przekroczyć, i sprzątał i porządkował starannie, przy czym musiał uważać by wstrzymywać oddech, tak że za każdym razem gdy potrzebował zaczerpnąć powietrza, musiał śpieszyć do drzwi by bóg nie został skażony tym, że jakiś człowiek oddychał w jego bliskości. Dzień później, gdy lud rozłożył się obozem przed drzwiami świątyni, brał kapłan róg z ręki figury i sprawdzał dokładnie, czy napój w nim znikał, co uważano za ostrzeżenie, że będzie nieurodzaj w roku następnym, w związku z czym zobowiązywał on lud do oszczędzania aktualnych plonów, by zachować coś z nich na rok następny. Jeżeli napój nie znikał, wróżyło to pomyślny rok; w zależności od tego, co róg przepowiadał, nakazywał on więc ludziom albo oszczędzać aktualne zbiory, albo korzystać z nich do syta. Następnie wylewał on wino jako ofiarę u stóp posągu, napełniał róg na nowo i udawał, jakby pił na jego cześć, jednocześnie wzniosłymi słowami prosił on o powodzenie dla siebie i ludności kraju, o bogactwo i o zwycięstwo, po czym przykładał róg do ust i pił to szybko jednym haustem, po czym ponownie napełniał go i wkładał ponownie w prawą rękę posągu. Było tam też ofiarowane ciasto miodowe owalnego kształtu, które było prawie na wysokość człowieka. To ustawiał kapłan między sobą a ludem, i pytał następnie, czy go widzieli; gdy odpowiadali oni, że tak, wypowiadał on życzenie, by nie zobaczyli go w następnym roku, przy czym sens tego nie był, że życzył on sobie lub ludowi śmierci, lecz żeby rok był pomyślny [a ciasto większe]. Następnie błogosławił on lud w imieniu boga, pouczał ich, by okazywali mu swój szacunek częstymi ofiarami, których oczekiwał jako słusznej zapłaty za zwycięstwa na lądzie i morzu. A gdy to zostało dokonane, spędzali resztę dnia na wielkiej uczcie, gdzie objadali się do syta darami ofiarnymi, tek że to, co zostało poświęcone bogu, pożerali oni sami. Na tej uczcie uważano za czyn miły bogu upić się, a za grzech pozostawać trzeźwym. Na potrzeby kultu musiał każdy mężczyzna i kobieta rocznie płacić jedną monetę, a bóg ponadto otrzymywał jedną trzecią łupów, jakie zdobyli, bowiem uważali, że powinni dziękować mu za jego pomoc. Było też przydzielonych mu trzysta koni i tyluż wojowników, którzy walczyli dla niego, i którzy musieli przez to oddawać kapłanowi całe łupy, które zdobyli, czy to było wzięte z bronią w ręku, czy ukradzione; za te pieniądze, które wpływały tam z tego tytułu, polecał on przygotowywać wszelkie szlachetne precjoza i różne ozdoby do świątyni, które przechowywał w zamkniętych skrzyniach, w których też oprócz mnóstwa pieniędzy przechowywano liczne sztuki purpury, które były całkiem zniszczone upływem czasu, jak i liczne dary, częściowo od ludu, a częściowo od indywidualnych osób, które były dane im jako dary ofiarne dla pozyskania szczęścia i powodzenia. Cała słowiańszczyzna okazywała temu bóstwu swą cześć opłacając się jemu, a nawet sąsiedni królowie składali dary, nie patrząc na popełniane przez nich świętokradztwo; pomiędzy innymi król Danii Svend Grathe podarował wspaniale wykonany puchar, aby zdobyć jego przychylność, za które to świętokradztwo przyszło mu później zapłacić nieszczęsną śmiercią”. Saxo ma tutaj na myśli dar złożony w latach 50. XII wieku przez Svenda, jednego z pretendentów do duńskiego tronu, o który walczył z dwoma innymi konkurentami – Kanutem i Waldemarem. Trzej przeciwnicy to łączyli się w sojuszach, to wojowali ze sobą próbując jednocześnie wciągnąć do konfliktu po swojej stronie ościenne siły. Przykładem takich podchodów mógł być drogocenny dar przekazany przez Svenda sanktuarium Świętowita. Jak wiemy z historii Svend co prawda zdołał skrytobójczo zabić Kanuta, ale sam poległ niedługo później w walce z Waldemarem, który stał się jedynym panem Danii i przyszłym przekleństwem Ranów.

Wróćmy jeszcze do opisu Saxa: “Ten bożek miał ponadto również inne świątynie w różnych miejscach, które nie cieszyły się tak wielkim uznaniem, jak ta w Arkonie. Miał on także swego własnego białego konia; uważano za świętokradztwo wyrwanie włosa z jego grzywy lub ogona, i nikomu poza kapłanem nie wolno było go karmić, ani jeździć na nim, żeby to boskie zwierzę nie utraciło dostojnego wyglądu, gdyby było często używane. Rugianie uważali, że na tym koniu Svantovit – tak zwano bożka – jeździł, gdy walczył przeciw wrogom swej świętości, i dowód na to widzieli zwłaszcza w tym, że pomimo, iż w nocy pozostawał w stajni, najczęściej z rana był mokry i spocony, tak jakby wrócił prosto z walki i biegł długą drogę. Także odczytywano ostrzeżenia z zachowania konia w następujący sposób: gdy zamierzano prowadzić wojnę z jednym czy drugim krajem, miała w zwyczaju służba świątynna ustawiać sześć włóczni, po dwie na krzyż, w równych odstępach od siebie i z ostrzem wbitym w ziemię. Gdy wyprawa miała ruszyć, wiódł kapłan konia, po tym jak odmówił uroczystą modlitwę, w uprzęży z przedsionka i prowadził tak, by ten skakał nad włóczniami; jeżeli ten podniósł prawą nogę przed lewą, uważano to za przepowiednię, że wojna będzie miała korzystny wynik, lecz jeżeli uniósł ten choćby jeden raz lewą nogę jako pierwszą, rezygnowano z zamyślonego ataku, a nawet decydowano o podniesieniu kotwic nie wcześniej, niż gdy zobaczyli go trzy razy pod rząd skaczącego przez włócznie tak, jak przyjmowali za dobrą wróżbę”. Jak widać zwierzęciem poświęconym Świętowitowi był koń, z poprzednich odcinków na pewno pamiętamy, że również szczeciński Trzygłów i czczony w Radogoszczy Swarożyc/Radogost również mieli swoje konie. Wierzchowiec Trzygłowa był jednak czarny, ale na tym różnice się kończą, wykorzystywano go do wróżb przeprowadzanych w bardzo podobny sposób jak te z Arkony. Konia z Radogoszczy z kolei dosiadł finalnie saski biskup Burchard z Halberstadt po zdobyciu Radogoszczy w 1068 roku, co miało szczególnie dotknąć pokonanych Redarów. Jest to dla nas poszlaką sugerującą, że na tamtym koniu również nie mogli jeździć nieuprawnieni do tego ludzie, czyli prawdopodobnie wszyscy poza kapłanami. Dodam tylko, że upadek sanktuarium w Radogoszczy bardzo podniósł prestiż Arkony, która od tego czasu była dokładnie przez kolejne sto lat uznawana za najważniejsze pogańskie miejsce kultu na Połabiu.

Wróżby z konia nie były jedynymi jakie zanotował kronikarz: “Także gdy mieli wyruszyć w innych sprawach, przyjmowali wróżbę z pierwszego, napotkanego zwierzęcia. Gdy wróżba była dobra, jechali dalej zadowoleni, była ona zła, to spieszyli do domu z powrotem. Nie było im też nieznane rzucanie losów, rzucali oni mianowicie na swój podołek trzy kawałki drewna jako losy, były one białe z jednej strony, a czarne po drugiej, i białe przepowiadało szczęście, czarne nieszczęście. Nawet kobiety nie stroniły od oddawania się takim praktykom. Gdy siedziały przy palenisku, czasami robiły przypadkowe kreski w popiele i liczyły je razem, jeżeli liczba była parzysta, wierzyły one, że wróżyło to szczęście, gdy była nieparzysta, brały to za zły znak”. W wierzeniach indoeuropejskich motyw prawy-lewy nagminnie pojawia się nie tylko we wróżbach, ale i mitologiach, gdzie prawy zawsze jest kojarzony z powodzeniem, szczęściem, uczciwością zaś lewy z przeciwieństwami.

Kim był sam tajemniczy Świętowit i jak w ogóle powinniśmy zapisywać i wymawiać jego imię? Źródła łacińskie wymieniają go pod imionami Suantevit, Szuentevit, Zuantevith, Suantouitus i tym podobne. Są to nieco zniekształcone zapisy słowiańskiego teonimu, który obecnie jest niemal zawsze interpretowany jako Svętowit bądź Svątowit, gdzie “svąt” znaczy “silny” zaś “vit” to “pan”. Znany w polszczyźnie Świętowit byłby więc “Silnym Panem” albo “Panem Świętej Mocy”, chociaż zdarzają się czasem próby wytłumaczenia jego nazwy jako “świętego pana”. Większość badaczy, w tym Aleksander Gieysztor czy Stanisław Urbańczyk widziało w tym teonimie jedynie przydomek pod jakim skrywało się inne bóstwo, najprawdopodobniej Perun. Czasami, tu i ówdzie spotykamy się jeszcze ze starą, nieprawidłową interpretacją popularną w XIX wieku, gdy Svantevita odczytywano jako Światowida, stąd do dzisiaj mamy Światowida ze Zbrucza odkrytego w XIX stuleciu czy kino Światowid w Katowicach. Naturalnie takie błędne etymologie są niczym w porównaniu ze średniowiecznymi próbami odczytania imienia Svantevit, które chrześcijańscy kronikarze niemal bez wyjątku tłumaczyli jako formę pochodną od chrześcijańskiego świętego Wita. W średniowieczu jeżeli ktoś brał się za etymologię to były to zabiegi na poziomie dzisiejszych turbosłowian wszędzie widzących pozostałości dawnych prasłowiańskich nazw. Do tego dochodziły również interesy poszczególnych biskupstw i drobne fałszerstwa takie jak to spreparowane przez mnichów z opactwa świętego Wita w niemieckiej Korbei. Średniowiecze było okresem niezliczonych fałszerstw dokumentów, i tak benedyktyni z opactwa korbejskiego prawdopodobnie w drugiej połowie XI wieku spreparowali dokument mający pochodzić rzekomo z 844 roku, w którym ówczesny cesarz przekazywał im w zarząd terytorium wyspy Rugii. Kult Świętowita tłumaczyli oni powołując się na ten dokument oraz następujący po nim efekt pracy misyjnej mnichów z ich opactwa, którzy rzekomo zaszczepili kult chrześcijańskiego świętego na wyspie, ale ludność niechętna nakładanym na nią ciężarom finansowym wypędziła później duchownych, a św. Wita przerobiła na swojego bożka Svantewita. Dlaczego mnisi bawili się w takie grubymi nićmi szyte intrygi? Dla władzy i wpływów. Potęgę i wpływy biskupstw czy klasztorów mierzyło się podlegającymi im ziemiami, stąd Rugia leżąca pomiędzy domenami Sasów i Duńczyków stała się łakomym kąskiem w walce pomiędzy biskupami i arcybiskupami Bremy, Hamburga, Roskilde czy Lundu. Preparowano fałszywe nadania sprzed setek lat, wpisy w kronikach czy listy cesarzy i biskupów. Opactwo w Korbei jeszcze przez długie lata wykazywało w swoich inwentarzach Rugię jako jedną ze swoich posiadłości, nawet gdy zarządzali nią arcybiskupi z należącego wówczas do Danii a obecnie leżącego w szwedzkiej Skanii miasta Lund. Co zabawniejsze ten spór o własność wyspy uniemożliwił przeprowadzenie na niej misji chrystianizacyjnej w 1128 roku jaką planował Otton z Bambergu. Po prostu skłóceni hierarchowie nie doszli do porozumienia i żaden nie chciał pozwolić przeciwnikom na chrystianizację a co za tym idzie wciągnięcie w swoją strefę wpływów tak istotnej ziemi jaką była Rugia.

Świętowit bez wątpienia był bóstwem sprawującym pieczę nad płodnością o czym świadczy trzymany przezeń róg, z drugiej strony miecz był symbolem wojowniczości i zwierzchności, koń o białej maści był zwierzęciem charakterystycznym dla Gromowładcy, Pana Niebios co nasuwa dalsze skojarzenia z Perunem. O konotacjach z płodnością mogły świadczyć długie włosy i zarost kapłanów boga, tak wyjątkowe na Rugii której mieszkańcy według Saxa Gramatyka nosili przecież krótkie włosy i golili zarosty.

Zapis kultu, wyglądu kapłanów i kąciny z opisu Saxa jest bezcennym źródłem, praktycznie jedynym, na podstawie którego możemy w ogóle odtworzyć w istotnym stopniu jakikolwiek obrzęd przedchrześcijańskich Słowian. Sama kącina nie zachowała się do naszych czasów, chociaż jeszcze w pierwszej połowie XX wieku uważano, że natrafiono na jej pozostałości. Odkryty budynek nie przystawał jednak do opisu Saxa, z czasem przyjęto, że mógł to być romański kościółek zbudowany po upadku miasta w 1168 roku. Sanktuarium Świętowita runęło dawno temu do Bałtyku i nie ma żadnych szans na jego precyzyjną rekonstrukcję dzięki dalszym wykopaliskom. To czego nie zniszczyli Duńczycy pod wodzą wojowniczego biskupa Absalona dokonało za nich morze.

W kolejnym odcinku, który postaram się wypuścić jak najszybciej opowiem bardziej szczegółowo o dziejach walk Ranów z sąsiadami szczególnie skupiając się na kampaniach duńskich, które doprowadziły do ostatecznego upadku Arkony, rządzącej nią kasty kapłanów oraz utraty niezależności wyspy na rzecz Danii.

W przygotowaniu odcinka szczególnie pomocne były następujące książki:

Słowianie Połabscy – praca zbiorowa pod redakcją Łukasza Kaczmarka i Pawła Szczepanika, a szczególnie znajdujący się tam artykuł Arkona – święte miejsce Słowian zachodnich Freda Ruchhöfta

Bogowie dawnych Słowian. Studium onomastyczne – Michał Łuczyński

Słownik starożytności słowiańskich. Tom I i IV

Encyklopedia mitologii ludów indoeuropejskich – Andrzej Kempiński

W audycji wykorzystano liczne fragmenty księgi czternastej Gesta Danorum Saxo Gramatyka, mojego najważniejszego źródła.