Rujewit, Porowit, Porenut i upadek Rugii

 

Zgliszcza wałów obronnych Arkony jeszcze dymiły gdy duńska armia ekspedycyjna przygotowywała się do wyegzekwowania twardych warunków traktatu pokojowego, szczególnie zniszczenia posągu i kąciny Świętowita, przekazania skarbów świątynnych oraz zakładników. Duńczycy zgodzili się aby część jeńców obok zwyczajowych w takich wypadkach niepełnoletnich stanowili także dorośli pragnący towarzyszyć swoim dzieciom w miejscu, do którego miały trafić. Przekazywanie zakładników kontrolować miał nie kto inny lecz biskup Absalon, który dwoił się i troił podczas wszystkich wypraw na Rugię, albo przynajmniej w ten sposób udział tego duchownego przedstawił po latach kronikarz Saxo. W każdym razie dzień po poddaniu miasta Absalon kładł się do snu w swoim namiocie, gdy niespodziewanie wybudził go jego tłumacz Gotszalk. O rozmowę z wpływowym biskupem nalegał bowiem niejaki Granza, syn Littoga, pochodzący z rodu książęcego, spokrewniony z księciem Ciesławem. Był jednym ze Słowian pojmanych w Arkonie. Granza (którego imię można tłumaczyć jako Grąża) przedstawił się jako mieszkaniec rugijskiego grodu Charenza, jednego z najważniejszych na wyspie, w Arkonie pojawił się z posiłkami, nie z własnej woli, w czasie bojów o wały zaś odniósł ciężką ranę wykluczającą go z dalszej walki. Granza zaoferował Absalonowi siebie w roli wysłannika do głównych sił słowiańskich skupionych wokół słowiańskich książąt w Charenzy mających pod swoimi rozkazami rzekomo sześć tysięcy mężczyzn gotowych walczyć z Duńczykami. Słowianin miał swój dom we wspomnianym grodzie i za wszelką cenę chciał uniknąć jego zagłady, pragnął poinformować jego mieszkańców o losie Arkony i zaoferować im jak najlżejsze warunki poddania się duńskiej władzy.

 

Rujewit, Porowit, Porenut i upadek Rugii

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

Absalon szybko uzmysłowił sobie, że ranny Słowianin nie stanowi żadnego zagrożenia więc wypuszczenie go nie może być uznane za wzmacnianie przeciwnika. Postanowił więc przystać na prośbę Granzy a jego decyzję dodatkowo zatwierdził król Waldemar. Słowianina wysłano do Charenzy z misją zebrania miejscowych książąt i sprowadzenia ich na wskazaną plażę celem dokończenia rozmów pokojowych. Duńczycy odrzucili prośbę o trzy dni rozejmu obawiając się podstępu Ranów, Granza otrzymał jeden dzień na realizację poselstwa i przekonanie swoich krewnych, w przeciwnym razie wszystkim grozić miała zagłada.

Arkonę od Charenzy, dzisiejszego Garz na południowej Rugii w prostej linii dzieli ponad 40 kilometrów, przy podróży lądowej lub morskiej jaką musiał odbyć Granza było to jeszcze więcej. Jeżeli otrzymał od Duńczyków jedynie jeden dzień musiał popłynąć do swoich łodzią gdyż lądem zwyczajnie nie byłby w stanie pokonać takiej odległości tak szybko. Cały dzień który wysłannik poświęcił na swoją misję pod Arkoną upłynął na przyjmowaniu zakładników, okupu oraz paleniu kąciny i posągu Świętowita, o czym wspominałem w poprzednim odcinku. Zadowoleni z siebie Duńczycy, po pracowitym dniu przypomnieli Absalonowi, że powinien sprawdzić obietnice Granzy, który zobowiązał się zebrać najwyższych dostojników z Charenzy na jednej z tamtejszych plaż celem podjęcia negocjacji. Biskup Roskilde popłynął na umówione miejsce razem z trzydziestoma łodziami pełnymi ludzi zaś król Waldemar miał wyruszyć o świcie.

Na miejscu okazało się, że mieszkańcy Charenzy bardzo poważnie podeszli do możliwości polubownego rozwiązania konfliktu, Saxo Gramatyk donosi, że wieść o wzięciu Arkony napełniła mieszkańców Charenzy takim strachem, że pojawili się w wyznaczonym miejscu znacznie przed umówionym czasem. Oprócz wysłanego z misją Granzy na plaży pojawili się książęta Ciesław i Jaromir oraz najdostojniejsza szlachta rugiańska. Absalon przyjął ich na pokład swojej łodzi gdzie zaakceptowali warunki poddania się. Po jakimś czasie na wybrzeżu pojawiły się statki z królem duńskim, który zaakceptował porozumienie osiągnięte przez biskupa z miejscowymi możnymi. Następnie Absalon razem z księciem Jaromirem oraz biskupem Svendem z Arhus udali się do słowiańskiego grodu. W międzyczasie brat Absalona Esbern Snare, ten sam który nadzorował niszczenie posągu Świętowita ugościł pozostałych możnych nie pozwalając im jednocześnie opuścić łodzi dopóki Absalon nie wróci ze swojej wyprawy. W rzeczywistości stali się więc zakładnikami gwarantującymi bezpieczeństwo biskupa Roskilde, który w swoim stylu wyruszył do słowiańskiego grodu z niewielką drużyną, liczącą według kronikarza zaledwie trzydziestu zbrojnych, z których część odesłał jeszcze przed pojawieniem się w Charenzy aby nie prowokować bójek.

Saxo opisuje Charenzę następującymi słowami: “Charenza jest ze wszystkich stron otoczona mokradłami i bagnami, i dostęp do niej jest tam tylko jedną drogą poprzez bród, który też jest bagnisty i trudny, a jeżeli ktoś nieostrożnie zejdzie na którąś ze stron, nieuchronnie tonie w nim. Gdy człowiek już przebył to grzęzawisko, wchodziło się na ścieżkę, która pomiędzy bagnem i wałem prowadziła do bramy. By nadać teraz swej kapitulacji uroczysty charakter, mieszkańcy Charenzy, w ilości sześciu tysięcy, wyszli uzbrojeni przez bramę i ustawili się ostrzami włóczni wbitymi w ziemię po obu stronach tej drogi, którą mieli przybyć Duńczycy. Biskup Svend zadziwił się na ten widok i spytał, co miało to oznaczać, że wróg wyszedł tak, na co Absalon odpowiedział, że nie powinien on się obawiać, było to jedynie dla okazania swego poddaństwa; gdyby ich zamiarem było uczynić im szkody, mogliby tego łatwiej dokonać w mieście. Jak wielką odwagą musiał być obdarzony ten człowiek, skoro bez dalszego rozważania wątpliwości zawierzał swe życie woli uzbrojonego wroga! Wojownicy z nabraną jego przykładem odwagą, bez drgnienia powieki czy nerwowego ruchu, poszli za nim równie stanowczo co on, bowiem przy Absalonie czuli się bardziej bezpiecznie, niż żywili obaw wobec ilości wroga. Gdy Duńczycy przebyli grzęzawisko i wyszli na drogę, która wiodła wzdłuż wałów, Rugianie którzy wszędzie stali oddziałami, padli na twarz, jakby chcieli okazać cześć istotom wyższym, a po tym jak powstali ponownie, szli przyjaźnie za nimi, tak że wjazd Absalona odbył się z wielką przyjemnością dla mieszkańców, którzy pragnęli wyjść jemu naprzeciw. Został przez nich przyjęty nie jak ten, co przybywał dla wykonania specjalnego zadania, lecz jako ten co niósł pokój całemu krajowi”.

Prywatnie nieco sceptycznie podchodzę do domniemanej euforii z jaką Ranowie mieli witać Absalona chociaż możliwe, że po latach wojen i zagładzie wielu osad na wyspie byli tak wyczerpani i przerażeni możliwością zagłady ich grodu, że przyjęli pokój z ulgą, nawet taki zakładający ciężkie warunki. Sam gród nie był zaludniony w czasach opisywanych przez Saxa, pozostałości jego wałów przetrwały do dzisiaj na obrzeżach niemieckiej miejscowości Garz, w obrębie wałów było zbyt mało miejsca aby pomieścić tam kogoś więcej aniżeli kapłanów, obsługę świątyń i być może jakichś strażników. Z całą pewnością nie mogło tam mieszkać sześć tysięcy uzbrojonych mężczyzn z rodzinami i książętami. Ta armia zebrała się na obrzeżach grodu i oczekiwała wymarszu w kierunku Arkony, wymarszu który nigdy nie miał nastąpić. Część populacji tymczasowo zamieszkała w obrębie wałów o czym dowiemy się za chwilę, ale nie było tam dla nich zbyt dużo miejsca. Nas najbardziej będzie interesował opis trzech świątyń jakie istniały w Charenzy.

“Miasto to było znane z trzech wielce szanownych świątyń, które były wyposażone z wielkim kunsztem i przepychem. Ten szczególny szacunek, jakim darzeni byli ich bogowie, sprawił, że stali się obiektem czci nie mniejszej, niż cześć okazywana wspólnemu bogowi kraju w Arkonie. W czasie pokoju miasto było raczej puste, lecz teraz wypełnione było ludźmi, którzy pobudowali sobie domy co miały po trzy piętra, tak że to najniższe dźwigało piętro środkowe i najwyższe. Stały one tak blisko siebie, że nie było tam ani kawałka ziemi, na który mógłby upaść kamień w wypadku, gdyby miasto było ostrzeliwane z katapult. Lecz domy z powodu brudu, jaki tam panował, były tak pełne smrodu, że ten męczył ciała w takim samym stopniu jak lęk męczył dusze, tak że dla Duńczyków stało się jasne, że mieszkańcy nie byliby w stanie wytrzymać oblężenia. Nie dziwili się więc też dłużej, że ci tak szybko poddali się, gdy widać było wyraźnie, w jak nieszczęsnej sytuacji tamci się znaleźli.

Największa ze świątyń miała swe najświętsze miejsce w samym środku, i tak ono jak i sama świątynia miała zasłony zamiast ścian; sufit opierał się tylko na kolumnach. Ludzie Absalona potrzebowali dlatego jedynie zerwać zasłony wokół przedsionka, by się zabrać za te wokół najświętszego miejsca. Gdy zostały one ściągnięte, ukazał się tam posąg z drewna dębowego, przedstawiający boga, którego zwano Rugiewitem, i który ze wszech miar przedstawiał sobą wstrętny i ośmieszający wygląd. Mianowicie jaskółki pod jego twarzą zbudowały gniazda i w wielkich ilościach zrzucały odchody na jego piersi. Tak, ten bóg zasłużył niewątpliwie, by jego posąg został tak wstrętnie zapaskudzony przez ptaki. Miał on siedem ludzkich twarzy, zebranych pod wspólnym szczytem głowy; artysta dał mu siedem różnych mieczy, które wisiały w pochwach na jednym pasie, ósmy trzymał on wyciągnięty w prawym ręku; był on tak trwale umocowany żelaznym nitem, że nie szło tego wydostać bez odrąbania ręki, co też i się stało. Był on ponadnaturalnej grubości, i tak wysoki, że Absalon, stojąc na palcach, ledwie mógł dotknąć brody małym toporem, jaki miał zwyczaj trzymać w dłoni.  Bóg ten, jak wierzyli, miał moc jak Mars i utrzymywali, że rządził wojną. Nie było nic w tym posągu, na co można by patrzeć z przyjemnością, bowiem był on niezgrabny i brzydki. 

Duńczycy poczęli teraz, ku wielkiemu przerażeniu całego miasta, rąbać swymi toporami z całych sił jego nogi, a gdy zostały one przerąbane, upadł korpus na ziemię z wielkim hukiem. Gdy mieszkańcy miasta zobaczyli to, wzgardzili oni bezsilnością ich boga, i swą cześć zamienili w pogardę. Wojowie z drużyny, którzy nie zadowolili się jedynie obaleniem go, z jeszcze większym zapałem wzięli się za posąg Porevita, którego czczono w następnej świątyni. Ten miał pięć głów, lecz żadnej broni. Gdy ten był już porąbany, udali się do świątyni Porenuta. Ten bożek miał cztery twarze i jedną dodatkową, która umieszczona była na piersiach; lewą ręką trzymał on ją za czoło, a prawą podtrzymywał jej brodę. Ten padł także pod ciosami toporów służby Absalona. Absalon polecił teraz mieszkańcom spalić te posągi, lecz ci prosili go, by zwolnił on ich od tego, i by miał zmiłowanie nad przepełnionym miastem i nie narażał ich na śmierć w pożarze, tak jak oszczędził ich od śmierci od miecza; bowiem jeżeli ogień rozszerzył by się i zająłby się jakiś dom, bez wątpienia całe miasto zamieniłoby się w popiół, jako że domy stały tak blisko siebie. Polecił on więc im wyciągnąć go z miasta, lecz ci długo byli niechętni i usprawiedliwiali oni swą niechęć przesądem, jako że obawiali się oni, że bóg będzie chciał ich pokarać niemocą ich członków, których użyliby do wykonania takiego polecenia. Lecz gdy na koniec Absalon wytłumaczył im, że moc boga była w istocie niewielka, skoro nie mógł pomóc sam sobie, nabrali nadziei, że uda im się uniknąć kary, i pospieszyli wykonać jego rozkaz. Faktycznie było to dziwne, że bali się oni mocy tych bogów, gdy myśleli oni, jak często byli karani przez nich za swą rozwiązłość; mianowicie gdy mężczyźni byli w mieście z kobietami, zdarzało im się jak psom, że nie mogli się ponownie rozłączyć, i spotykało się ich czasami zawieszonych na drągu, ku pośmiewisku innych ludzi. Ze względu na ten odrażający znak, który w rzeczywistości jest sprawką szatana, czcili oni te nędzne posągi i wierzyli, że był to objaw ich mocy. By jeszcze lepiej pokazać, jak godne pogardy były te posągi, stanął biskup Svend na jednym z nich, gdy mieszkańcy wyciągali go z miasta, czym nie tylko dodał im ciężaru, lecz także powiększył pohańbienie, nie tylko dał ludziom więcej do ciągnięcia, lecz także więcej do zawstydzenia, gdy obcy kapłan deptał stopami bogów ich przodków. Podczas gdy Svend podjął się tego, poświęcił Absalon trzy cmentarze na polach miejskich i powrócił dopiero wieczorem do Charenzy. Gdy posągi były już spalone, wyruszył on razem z Jaromirem i dotarł do floty późno w nocy, gdzie nakłonił go do spożycia wieczerzy. Absalon nie spał już trzy noce z rzędu i całe to czuwanie odbiło się na jego oczach, że prawie nic nie widział”.

W ten sposób Saxo Gramatyk opisał upadek kolejnych trzech bóstw słowiańskich czczonych na Rugii, ale Gesta Danorum nie jest jedynym źródłem pisanym z tamtego okresu opisującym podbój Rugii. Skromne wzmianki zachowały się w islandzkiej Knytlingasadze. Jej autor informuje nas, że następnego ranka po zdobyciu Arkony “(…) król wyruszył do miasta Karenc, kazał zniszczyć wizerunki trzech bogów. Byli to: Rinvit, Turupit i Puruvit. Ci bogowie dokonywali tak wielkich cudów, że jeśli ktoś leżał z kobietą w zamku i spółkował, oboje nie mogli się rozdzielić, chyba że dopiero po wyjściu z zamku. W dniu, w którym spalono tych bogów ochrzczono dziewięciuset ludzi i poświęcono jedenaście cmentarzy. Odebrano bożkom bogate dary: złoto, srebro, jedwab, aksamit, szkarłat, hełmy, miecze, zbroje i inną broń.

Kolejnym bożkiem był Pizamar. Ten był w Asund i też został spalony. Innym był Tjarnaglofi, był bogiem zwycięstwa i zabierano go na wojenne wyprawy. Miał srebrne wąsy, trzymał się najdłużej, ale w końcu, po trzech latach, został schwytany. Idąc przez kraj Duńczycy ochrzcili pięć tysięcy ludzi. Potem król Waldemar i biskup Absalon wrócili z całym wojskiem do domu”.

O Tjarnaglofim mówiłem w odcinku poświęconym Trzygłowowi. Knytlingasaga podaje nieco inne nazwy bogów spalonych w Charenzy dorzucając jeszcze tajemniczego Pizamara z Asundu, czyli najprawdopodobniej Zagardu w okolicach Czarnego Jeziora.

W przypadku tego źródła nie dowiadujemy się, czy podobnie jak w przypadku Świętowita mamy tutaj do czynienia z wielotwarzowymi bądź wielogłowymi bogami, ale sądząc po szczegółowych opisach Saxa Gramatyka odnośnie trzech pierwszych, nie zdziwiłbym się gdyby enigmatyczny Pizamar czy Tjarnaglofi również cechowali się polikefalizmem czyli wieloma głowami bądź chociaż wieloma twarzami. Trzyletni pościg za Tjarnaglofim może sugerować, że posągi bogów ukrywano przed duńskimi najeźdźcami, co nie wydaje się dziwne jeśli weźmiemy pod uwagę historię złotego posążka pomorskiego Trzygłowa daremnie ukrywanego przed misjonarzami Ottona z Bambergu.

Analiza nazw i właściwości samych bogów nastręczała od lat licznych problemów i kontrowersji. Najpewniej wygląda Rugiewit, który mógłby być odczytywany także jako Rujewit. W pierwszej wersji byłby Panem Rugii, natomiast w drugiej jak zauważył Andrzej Kempiński byłby Panem Ruji czyli okresu godowego. Ta groteskowa interpretacja nabiera jednak większego prawdopodobieństwa jeżeli weźmiemy pod uwagę, że obie relacje zakładały, jakoby bóg ten karząco interweniował w stosunku do ludzi odbywających w jego bliskości stosunki seksualne. Groteskowy przypadek złączenia kochanków po stosunku najprawdopodobniej nie był wymysłem Saxa, gdyż medycyna zna taką dolegliwość pod łacińską nazwą penis captivus będącą efektem nagłego i mimowolnego skurczu mięśni pochwy uniemożliwiającego wyciągnięcie członka podczas stosunku. Nie jest to w żadnym wypadku sprawka szatana jak chciałby Saxo bądź kara bogów wyspy jak podejrzewali mieszkańcy Charenzy. Przypadłość ta zdarza się wśród różnych gatunków ssaków, w tym człowieka i jest traktowana jako rzadki ale naturalny stan towarzyszący stosunkowi seksualnemu. Rugiewit/Rujewit mógł łączyć atrybuty wojenne z kultem płodności. Jaskółki gnieżdżące się pod jego nosem, tak wyśmiewane przez Duńczyków mogły być poświęconymi mu ptakami. 

Porewit jest jeszcze bardziej enigmatyczny, jego imię zaś interpretuje się jako Borowit (Pan Boru), Borzywit (Pan Boju) albo Porowit (Pan Siły). Wszystkie wersje są bardzo dyskusyjne, w przypadku Borzywita wjaśnię tylko, że powstała z połączenia wit oznaczającego pana oraz archaicznego, staropolskiego czasownika borzyć (pisane przez rz), obecnie nie spotykanego w języku polskim, który oznaczał walczyć, bić się.

Porenut jest równie ciekawy co zagadkowy, jego nazwę interpretowano jako Piorunica, Pioruńca czyli syna Peruna bądź też spieszczoną formę imienia boga błyskawic. Pojawiająca się w Knytlingasadze wersja Turupit interpretowana była jako Toropiec. Bóg taki mógł czymś potrząsać lub trzepać (od trepatitrzepać, trząść).

W przypadku Pizamara często uważa się, że nie był nawet bogiem tylko jakimś miejscowym nobilem, sławnym przodkiem któremu ktoś wystawił pomnik. Badania nad interpretacjami tego wątpliwego teonimu dały nam następujące propozycje: Wyszomir, Bezmiar, Bezmir. 

Badacze tacy jak Aleksander Gieysztor czy Stanisław Urbańczyk widzieli w nazwach bóstw połabskich takich jak Świętowit, Rujewit, Porenut czy innych jedynie przydomki, które z czasem usunęły w cień i skazały na zapomnienie właściwe imiona bóstwa. Aleksander Gieysztor uważał wręcz Świętowita i Rujewita za nazwy synonimiczne oznaczające tego samego boga. Bóstwa Połabia sprawiają wiele problemów interpretacyjnych właśnie ze względu na szczególnie rozwiniętą w tym rejonie skłonność do tworzenia nowych epitetów przymiotnikowych bóstw, która nigdzie indziej w starosłowiańskiej teonimice nie była tak rozwinięta jak tutaj.

Kąciny trzech bogów również wydają się przypominać przybytek postawiony dla arkońskiego Świętowita, były niewielkie, dachy opierały się na słupach, ściany zastąpiono zasłonami z drogich tkanin.

Dzień po zniszczeniu posągów trzech bóstw Duńczycy ochrzcili lud całego nowo zdobytego kraju a w miejscach ruin po spalonych kącinach wzniesiono wkrótce świątynie. Ranowie dostarczyli królowi Waldemarowi ostatnich zakładników i siedem skrzyń ze złotem ofiarowanym ich bogom. Koniec kampanii rugijskiej spowodował również złamanie sojuszu Duńczyków z książętami pomorskimi, którzy liczyli na objęcie wyspy we władanie po dotychczasowym władcy jakim był książę Ciesław. Waldemar nie zdetronizował księcia Ranów czym wzbudził gniew Pomorzan. Opuścili oni obóz króla za jego zgodą jako przyjaciele, ale już wkrótce mieli uwikłać się w długotrwałą wojnę z Danią, której zarzewiem miały być właśnie niespełnione nadzieje przejęcia władzy nad wyspą w charakterze lenników króla duńskiego.

Jak donosi Saxo Absalon już po powrocie do Danii wysłał na Rugię więcej duchownych, zaopatrzonych nie tylko w szaty liturgiczne ale także prowiant i wszelkie zapasy istotne w ich działalności misyjnej tak aby nie obciążać niepotrzebnie wyczerpanej wojną i daninami ludności wyspy. Na zakończenie relacji z Rugii kronikarz raczy nas licznymi opowieściami o cudach jakich mieli rzekomo dokonać duńscy kapłani pośród swej nowej owczarni. Wielu słabowitych i schorowanych zostało uleczonych, zaś na odstępców spadać miały rzekomo liczne plagi i choroby. Sztandarową bajeczką Saxa jaką przekazuje on swoim czytelnikom aby udowodnić zwycięstwo wiary chrystusowej jest opowieść o małżonce niesłusznie oskarżonej przez męża o cudzołóstwo. Delikwentka miała dla udowodnienia swojej niewinności poddać się popularnej w średniowieczu próbie żelaza polegającej na podniesieniu nagimi dłońmi kawałka rozżarzonego do czerwoności metalu. Jeżeli żelazo nie zostawiłoby żadnych widocznych obrażeń bądź zagoiły by się one bez śladów do trzech dni po próbie to oskarżona uznana byłaby za niewinną. Przebieg próby musiał być niemałym zaskoczeniem, gdyż żelazo podobno samo starało się uniknąć dotknięcia niewinnej istoty i uniosło się przed nią w powietrze idąc za nią w oddaleniu. Gdy kobieta zbliżyła się do ołtarza, na który miała przenieść kawałek metalu ten sam przyleciał na to miejsce i dobrowolnie padł tam gdzie miał się znaleźć. Cóż, bogowie z gniazdami jaskółek pod nosem karzący cudzołożników zakleszczeniem genitaliów zamienili się miejscami z takimi, którzy nosili rozżarzone żelazo za oskarżonymi ku pokrzepieniu serc duchownych i gawiedzi. Nie widać tu żadnego postępu, może poza tym, że świątynie były od teraz okazalsze.

Pomimo podboju wyspy ataki pirackie na Danię wcale nie ustały, więc Duńczycy byli zmuszeni do wydzielenia jednej czwartej swojej floty celem patrolowania wód okalających królestwo. Łodzie obsadzono młodymi, nie żonatymi mężczyznami, którzy nie mieli wiele do stracenia a tym chętniej zapuszczali się w brawurowe wypady na wioski podejrzewane o sprzyjanie piratom. Pod wodzą niestrudzonego Absalona młodzieńcy ci niejednokrotnie najeżdżali wybrzeża Rugii oraz ziemie Wieletów. Jak donoszą późniejsze relacje chrystianizacja Rugii szła opornie a żywioł słowiański dominował jeszcze przez kilkaset lat, stopniowo ustępując migracji z kontynentu, głównie saskiej. Duńczycy chociaż osiedlali się na wyspie nigdy nie stanowili bardzo istotnej liczebnie części populacji. Niezależność Rugii odeszła w niepamięć razem z kultami dawnych bogów.

W audycji wykorzystano liczne fragmenty księgi czternastej Gesta Danorum Saxo Gramatyka, oraz Knytlingasagi nieznanego autora.

Poza tym w przygotowaniu odcinka pewną pomocą był Słownik starożytności słowiańskich oraz Bogowie dawnych Słowian Michała Łuczyńskiego i Encyklopedia mitologii ludów indoeuropejskich Andrzeja Kempińskiego.