Mokosz i kult ziemi

 

Witajcie w dwudziestym już odcinku mojego podcastu. W planach miałem publikację drugiego odcinka o Perunie, ale ponieważ zupełnie niespodziewanie na  horyzoncie pojawił się Dzień Kobiet więc zrobimy przerwę w opowiadaniu o Perunie i dzisiaj skupimy się na żeńskim bóstwie, Mokoszy oraz kulcie Matki-Ziemi.

 

Mokosz i kult ziemi

by Michał Kuźniar | Słowiańskie Demony

 

W międzyczasie zapraszam do oceniania podcastu na Apple Podcasts, komentowania na YouTube oraz wspierania mojej inicjatywy na Patronite (link w opisie), a przede wszystkim serdecznie dziękuję wszystkim Patronom.

Nasza dzisiejsza bohaterka jest jednym z nielicznych żeńskich bóstw jakie przetrwały wszystkie historyczne zawieruchy i szczęśliwie dotrwały do naszych czasów. Naturalnie, tak jak z wszystkimi pozostałymi teonimami także Mokosz budzi liczne kontrowersje, które zbadam za chwilę.

Mówiąc o Welesie wspomniałem, że radzieccy badacze Ivanow i Toporow widzieli główną oś dawnej ruskiej mitologii w kosmicznym konflikcie Gromowładcy i pradawnego węża bądź smoka. Głównym przedmiotem konfliktu miało być bydło rogate, ówcześnie symbol statusu i bogactwa. Niektórzy rosyjscy badacze, w tym Borys Rybakow widzieli Mokosz jako kluczowy powód konfliktu pomiędzy Welesem a Perunem. Wysuwano nawet hipotezę, że obaj byli jej małżonkami co niewątpliwie musiało stanowić bardzo konfliktogenną sytuację. W takim wypadku u podłoża całej wschodniosłowiańskiej mitologii leżałby miłosny trójkąt oraz konflikt o kobietę. Teoria bardzo barwna i pociągająca, niestety nie mająca póki co silnych podstaw.

Samo słowo Mokosz i jego synonimy zachowały się głównie w źródłach staroruskich takich jak Powieść minionych lat (a jakże! Cóż byśmy zdziałali bez tej pozycji), Słowo Grzegorza o idolach oraz Słowa pewnego Chrystolubca. To nie wszystko, Mokosz zachowała się także w gwarach zwłaszcza północnorosyjskich w okolicach Nowogrodu, Permu czy rejonu ołonieckiego. Daje nam to podstawę do przypuszczeń, że Mokosz była całkiem popularna a jej kult nie ograniczał się do jednego regionu. Już w odcinku o Perunie spotkaliśmy ją jako członka tak zwanego Panteonu Włodzimierzowego, czyli grupki bóstw czczonych na polecenie Włodzimierza I na jednym wzgórzu w Kijowie w latach 80. X wieku. Od Mokoszy mogą pochodzić nazwy geograficzne na wschodniej Słowiańszczyźnie takie jak Mokszany, Moksza, Moksze, Mokuszów, Mokszy Błoto czy Mokos’ pod Pskowem.

Co do etymologii samego imienia bogini najbardziej wyczerpującą analizę w łatwo dostępnej literaturze przedstawił Michał Łuczyński w swojej książce Bogowie dawnych Słowian. Analiza onomastyczna, z której często korzystam i niejednokrotnie będę ją polecał, gdyż wypełnia ona pewną lukę na rynku, jest pozycją naukową a więc trudną w odbiorze, ale bardzo wartościową, o co obecnie nie tak łatwo. Generalnie dzisiaj książkę wydać może każdy i widać to szczególnie po intensywnym zalewie tzw. turbolechickich publikacji pisanych chyba tylko ku pokrzepieniu serc, w których domorośli etymolodzy udowadniają, że nawet Etruskowie pochodzą od Słowian.

Wróćmy jednak do tematu tego odcinka, to jest do naszej Mokoszy i jej imienia, którego strukturalne znaczenie część lingwistów łączy z wilgocią, czymś mokrym, dosłownie byłoby to „coś, co jest mokre” lub „ktoś, kto jest mokry”. Nazwa mogła pierwotnie odnosić się do rejonów o specyficznej charakterystyce, obszarów podmokłych, nazw wodnych. Bóstwo określane jako Mokosz mogło być pierwotnie zarówno bywalcem podmokłych, wilgotnych miejsc, czyli moków a później nosicielem wilgoci, niezbędnej w życiu społeczeństw uzależnionych od rolnictwa. Michał Łuczyński zwraca w swojej publikacji uwagę, że imię Mokosz mogło być jedynie imieniem zastępczym pod którym kryło się nie znane nam już z imienia, tajemnicze żeńskie bóstwo. Jest to jedynie teoria, ale brzmi bardzo ciekawie. Należy koniecznie wspomnieć, że lingwiści niejednokrotnie imię bóstwa wywodzili z ugro-fińskiego obszaru kulturowego traktując ją jako zapożyczenie od sąsiadów z Północy.

W folklorze ludowym Mokosz często pojawia się jako istota związana z narodzinami, pomagająca przy połogu, zajmująca się zajęciami kobiecymi bądź jako demon opiekuńczy domostwa. I tutaj właśnie natrafiamy na ciekawe pytanie – czy Mokosz była boginią czy jedynie jakimś demonem, bóstwem niższego rzędu? Aby odpowiedzieć na to pytanie pozwolę sobie na dłuższą dygresję. Wszyscy jeszcze z dzieciństwa mamy wyryty w głowach obraz mitologii na wzór greckiej lub rzymskiej z licznymi bóstwami wyższego rzędu, barwnymi mitami pełnymi potworów, heroicznych wyczynów, zdrad, romansów i przemocy. W ostatnich latach zauważam wysyp literatury i publikacji próbujących stworzyć, dosłownie stworzyć od zera nie zaś zrekonstruować wierzenia dawnych Słowian w podobnym kierunku. Takie zabiegi najczęściej kończą się stworzeniem panteonu zawierającego kilka – kilkanaście bóstw posklecanych z różnych rejonów Słowiańszczyzny, niejednokrotnie nie mających ze sobą nic wspólnego a czasem nawet nie mających nawet poważnych potwierdzeń źródłowych.

Znany polski mediewista Henryk Łowmiański, autor książki Religia Słowian i jej upadek zauważył, że w przypadku większości Słowian możemy mówić o polidoksji nie zaś politeizmie. Polidoksja to system wierzeń opierający się na czterech elementach – magii, duchach zmarłych, demonach i kulcie przyrody. W zasadzie nie ma tam miejsca dla bogów a pojawiające się w niej teonimy, czyli nazwy istot mitycznych to cos co nazwalibyśmy dzisiaj demonem. Słowianie aplikowali określenie bogi do wszelkich istot nadprzyrodzonych nie stosując rozróżnień tak zaawansowanych jak to miało miejsce w antycznej Grecji. Naturalnie politeizm występował w religii Słowian, ale jego istotne ślady mamy jedynie na Rusi gdzie próbował go wprowadzać Włodzimierz Wielki oraz na Połabiu, gdzie wykształcił się najbardziej zaawansowany słowiański politeizm jaki znamy. Mokosz na większości terenów Słowiańszczyzny mogła być zwyczajnym demonem odpowiedzialnym za opiekę nad domami, urodzajem bądź kobietami. Wszystkie źródła poza Powieścią minionych lat stawiają ją w jednym rzędzie z wiłami co w naszym rozumieniu oznacza umiejscowienie w bardzo licznej rodzinie demonów.

Aleksander Gieysztor zwracał uwagę na częste wśród badaczy łączenie Mokoszy z ziemią, staroruską „matką ziemią wilgotną” cieszącą się kultem szczególnie głęboko zakorzenionym wśród ludu, który jeszcze w XX wieku spowiadał się bezpośrednio do ziemi co jak nietrudno się domyślić nie podobało się prawosławnym popom. Możliwe, że w Mokoszy przetrwał prastary, indoeuropejski kult Matki-Ziemi, jeden z pierwszych jakie zna ludzkość, w wielu miejscach przytłumiony przez pokolenia nowych bogów jak miało to na przykład miejsce w Grecji, gdzie pradawna Gaja stała się biernym bóstwem zepchniętym na dalszy plan i zagłuszonym przez hałaśliwą gromadę reprezentowaną przez Dzeusa i jego liczne potomstwo.

Etnografowie i religioznawcy zwracają uwagę, że z dawnego kultu Matki-Ziemi do bliższych nam czasów przetrwały trzy zwyczaje – kładzenie na ziemi noworodków, grzebanie zwłok w ziemi zamiast palenia ich oraz kładzenie na gołej ziemi chorych i umierających. Większość zwyczajów związanych z kultem ziemi stopniowo zaginęła, ale część przetrwała do naszych czasów, szczególnie utożsamianie ziemi z młodą, płodną kobietą, a orki z aktem seksualnym. Jakby tego było mało na Rusi do czasów nowożytnych przetrwał szczególny rytuał odprawiany wczesną wiosną, kiedy to ludzie imitowali stosunek płciowy na gołej ziemi, czasem gospodarz wręcz odbywał symulowany stosunek z wilgotną glebą aby w magiczny sposób „zapłodnić” ją przed zasiewem. Dzisiaj wydaje się to kuriozalne a widok sąsiada odbywającego stosunek z polem ornym skończył by się w najlepszym wypadku przypięciem łatki zboczeńca, co w małej miejscowości mogłoby być zabójcze.

Liczne tego typu zwyczaje przywołuje Kazimierz Moszyński w Kulturze ludowej Słowian, chociaż większość z nich nie jest aż tak barwna jak symulowane akty płciowe. W tradycji ludów słowiańskich przetrwało zagrzebywanie w ziemi drobnych darów w postaci na przykład jajek jak miało to miejsce w Serbii. W Bułgarii z kolei chłop przed zasiewem brał ze sobą w pole chleb, wino i pieczoną kurę. Przed zasiewem dzielił ofiarę na trzy części, jedną oddawał ziemi, drugą wołom a trzecią pozostawiał sobie. Zwyczaje tego typu były szczególnie popularne także wśród ludów ościennych na przykład Czeremisi zwani dzisiaj Maryjczykami jeszcze w XIX wieku zwykli co roku zabijać w upatrzonym świętym miejscu w polach samicę domowego zwierzęcia o czarnej maści. Uczestnicy obrzędu razem spożywali mięso ofiary a kości zakopywali w glebie. Rytuał nie kończył się na tym, każdy z uczestników udawał się następnie na swoje pole i w specjalnie wygrzebanej jamce zakopywał jajo oraz łyżeczkę kaszy wymawiając zaklęcie: „Jedz ziemio, i spraw, by zboża rosły”. Moszyński sugeruje, że dzisiejsza wielkanocna święconka prawdopodobnie kontynuuje te pradawne tradycje wiosennych ofiar dla ziemi. Znamy liczne przykłady z różnych rejonów Słowiańszczyzny gdzie oracz przed rozpoczęciem pracy obnażał głowę i całował ziemię-karmicielkę.

Ziemię otaczał kult, którego najmocniejszym obrazem jest mit pochodzący ze środkowego Polesia gdzie stara znachorka jeszcze w 1914 roku mówiła, że „Na wiosnę grzech jest bić ziemię; jest brzemienna na wiosnę, wypuszcza płód; żyto rośnie, kwiaty, wszelka trawa”. Stąd nawet w chrześcijańskiej rzeczywistości wzięły się tak liczne zakazy orania, kopania bądź jakiegokolwiek rycia w ziemi przed 25 marca lub 7 kwietnia napotkane przez etnografów jeszcze w okresie międzywojennym. Według tych podań wiosenna susza była spowodowana złamaniem zakazów przez krnąbrnych chłopów, którzy postawili płot lub kopali w ziemi w okresie zakazanym. Winien musiał być ukarany, jeżeli na przykład postawił płot przed 7 kwietnia to inni chłopi podejmowali akcję odwetową w imieniu Matki-ziemi i płot ów niszczyli.

Zakaz bicia ziemi z kolei obowiązywał właściwie cały rok wśród Rusinów, Polaków, Słowaków i paru innych nacji. Na Rusi zwykło się mawiać, że to grzech bić ziemię, przecież to nasza matka! W Polsce z kolei zanotowano, że ten kto za życia bił ziemie będzie się błąkał po śmierci gdyż ta nie przyjmie go do siebie z powrotem. Podobnie na terenie tak zwanej Małorosji czyli południowo-zachodnich ziem Rusi zwykło się mawiać, że ten kto w ziemię uderza ten bije po brzuchu swoją matkę na tamtym świecie. Wyraźnie widać utożsamienie matki-ziemi z matką-kobietą. Gdzieniegdzie podobnie patrzono na wyrywanie trawy będącej rzekomo włosami ziemi a i plucie na jej powierzchnią było źle postrzegane.

Na ziemię lub z jej grudką w dłoni niejednokrotnie przysięgano, szczególnie na Rusi, gdzie zwykło się ją nawet tytułować świętą lub bogatą a przysięgi na nią były szczególnie wiążące. Moszyński donosi, że w Bułgarii przysięgę na ziemię dopuszczano nawet podczas ludowego przewodu sądowego gdzie wystarczyło przysiąc trzymając grudkę ziemi w dłoni. Taki świadek nie musiał być ponownie zaprzysięgany.

Ziemia rodziła ludzi, ale miała też drugie bardziej ponure i nieubłagane oblicze zapisane w jednym z podań zebranych przez Oskara Kolberga. W okolicach Krakowa przetrwała wiara, że ziemia będzie ludzi nie tylko rodziła, ale też i pożerała, co sama urodzi to i zje bo to przecież i tak należy do niej.

Ziemia w podaniach nie zawsze bywała bierna, czasem potrafiła stanąć w obronie własnej lub jakiegoś nieszczęsnego człowieka. Mogła też wysłuchiwać próśb bądź karać o czym dowiadujemy się z licznych przekleństw życzących różnym delikwentom aby ziemia ich pożarła, pochłonęła bądź zwyczajnie się pod nimi rozstąpiła lub też kompletnie odwrotnie – nie przyjęła go po śmierci. Podobne legendy spotykamy pod wszystkimi niemal szerokościami geograficznymi w pradawnych mitach różnych ludów.

Wierzenia związane z ziemią przetrwały tysiące lat stopniowo nawarstwiając się, ewoluując, odrzucając bądź przyjmując nowe idee, stąd wielu badaczy sugeruje, że kult Mokoszy jest echem tych prastarych tradycji zapoczątkowanych u zarania dziejów przez pierwszych neolitycznych rolników. Kult Mokoszy nie zaginął kompletnie wraz z chrystianizacją, jak się za chwilę przekonamy przetrwał w całkiem dobrej chociaż powierzchownie odmienionej formie.

Ciekawostką jest ewolucja kultu Mokoszy na Rusi po jej chrystianizacji, gdyż mylilibyśmy się posądzając ją o kompletne wymarcie. Mokosz przetrwała w kulcie św. Paraskiewy tak zwanej Pjątnicy. Imię Paraskiewa przetłumaczone z greckiego na polski brzmiałoby Piątek, a kobieta otrzymała je na cześć męki Chrystusa która miała miejsce w Wielki Piątek. Na Rusi ta właśnie święta przejęła część zwyczajów związanych z Mokoszą a lud zaczął przedstawiać ją jako sojuszniczkę św. Mikołaja i przeciwniczkę św. Jerzego o czym donosi wspominany już Borys Uspieński. Z odcinków o Welesie wiemy, że Mikołaj przejął atrybuty Welesa zaś Jerzy cechy Peruna. Jeżeli Paraskiewa faktycznie byłaby chrześcijańskim bękartem Mokoszy blisko związanym z Mikołajem to samą Mokosz wiele musiało łączyć z Welesem co nie jest wcale dziwne jeżeli przypomnimy sobie, że Weles odpowiadał także za płodność i urodzaj. Uspieński zauważa wprost „Ponieważ Mokosz i Wołos łączą się w swojej opozycyjności względem Gromowładcy, nic dziwnego, że kult Paraskevy Pjatnicy i kult Mikołaja wykazują uderzające podobieństwo”. Na Rusi była nawet cerkiew poświęcona tej dwójce świętych jednocześnie, a dni ich kultu wypadały w piątek. W niektórych wioskach rzeźbione przedstawienia Mikołaja i Paraskiewy były razem nazywane piątnicami. Podobieństw między kultem świętych jest cała masa, w jednej baśni Mikołaj pomaga wykonać pracę nałożoną wcześniej przez świętą Paraskiewę, ta zaś z kolei wielokrotnie jest kojarzona ze zwierzętami takimi jak niedźwiedź bądź czynnościami przędzenia i włosami powiązanymi jak pamiętamy z Welesem. Niedźwiedź jest zwierzęciem najczęściej utożsamianym z mitycznym leszym, panem kniei, który z kolei egzystował w krainie Welesa jaką były dzikie bory i lasy. Analizując zwyczaje związane z zaklinaniem się na Paraskiewę Uspieński dochodzi do wniosku, że w czasach przedchrześcijańskich kobiety musiały często zaklinać na Mokosz. Paraskiewa odziedziczyła po swojej pogańskiej poprzedniczce szczególnie sporo powiązań z zakazami dotyczącymi szycia, tkania i przędzenia w konkretne dni tygodnia, zwłaszcza w piątek. Podobne zakazy często towarzyszyły dniom poświęconym chrześcijańskim świętym będącymi nowymi wcieleniami Welesa – Bazylego lub Mikołaja. Złamanie owych zakazów skutkowało najczęściej ślepotą, która z kolei jest upośledzeniem łączonym z wężami – kolejnymi zwierzętami poświęconymi Welesowi.

Mokosz miała wszystkie cechy pradawnej Bogini-Matki. Była wilgotna dzięki swoim koneksjom z wodami nieba i ziemi, opiekowała się ziemią niczym grecka Demeter, przędła nie gorzej od rzymskich Parek. Mogła być bóstwem opiekuńczym kobiet, dzieci, narodzin i niektórych zwierząt, a jak już wspominałem wcześniej nie zdołała jej kompletnie wykorzenić nawet chrystianizacja. Joanna Hubbs, autorka głośnej w latach 80. lecz dość kontrowersyjnej książki o wpływie ludowego kultu ziemi i kobiecych bóstw na historię obecnej Rosji zwróciła uwagę, że do XIX-wieku na Rusi przetrwało powiedzenie: „Twoją pierwszą matką jest Maryja, drugą ziemia, a trzecią Twoja własna matka”.

W przygotowaniu odcinka szczególnie pomocne były następujące książki:

Bogowie dawnych Słowian. Analiza onomastyczna – Michał Łuczyński

Mitologia Słowian – Aleksander Gieysztor

Religia Słowian i jej upadek – Henryk Łowmiański

Kultura Ludowa Słowian. Tom II – Kazimierz Moszyński

Kult św. Mikołaja na Rusi – Borys Uspieński

Mother Russia – The Feminine Myth in Russian Culture – Joanna Hubbs