Demony leśne

 

W dawnych czasach gęsta, nieprzerwana puszcza pokrywała większą część środkowej i wschodniej Europy. Lasy były domem licznych dziko żyjących zwierząt, na które polowali nasi przodkowie. Ludzie czerpali wiele korzyści z leśnych ostępów pozyskując owoce, opał i dziczyznę. Musieli się jednak liczyć z wszelkimi niebezpieczeństwami czyhającymi na nich w głuszy. Wbrew pozorom spotkanie zbójców czy rozjuszonego tura nie było najgorszym co mogło przytrafić się im wśród dziewiczych kniei. Las od zarania dziejów był bowiem siedzibą licznych istot z pogranicza snu i jawy. Nieliczne były ludziom przychylne, inne lękały się człowieka, większość jednak, jak przystało zdrowemu na ciele i umyśle demonowi chciała przysporzyć naszym przodkom jak najwięcej kłopotów.

 

 

Współczesny człowiek nie jest przyzwyczajony do życia w lesie i przetrwanie samotnej nocy w głuszy byłoby dla niego dużym wyzwaniem. Wbrew pozorom nasi przodkowie, żyjący w lesie na co dzień również odczuwali lęk poruszając się pośród drzew. Zwłaszcza samotnie. W średniowieczu puszcze roiły się od dzikich i groźnych zwierząt, które albo zostały doszczętnie wytępione setki lat temu jak majestatyczne tury bądź przetrzebione jak niedźwiedzie, wilki czy rysie. Dzisiaj leśnym zwierzęciem budzącym nieraz apokaliptyczny lęk jest kleszcz…

Dziwne odgłosy, szelesty liści, nienaturalnie wygięte gałęzie rzucające przerażające cienie na poszycie sugerowały interwencje sił nadprzyrodzonych. Rozbujała wyobraźnia szybko zaczęła płodzić kolejne istoty demoniczne czające się w najgęstszych matecznikach. Większość z nich miała cechy zwierzęce. Ludy prymitywne darzyły zwierzynę głębokim podziwem, ujęte wytrzymałością wilków, siłą niedźwiedzi, brutalną agresją turów czy przebiegłością lisów. Wiele społeczeństw pierwotnych wywodziło swe początki od zwierząt, inne próbowały nawiązać z nimi łączność w ekstatycznych transach. Przeciętny Słowianin tłumaczył sobie życie lasu na swój sposób, lecz brak głębszej wiedzy uruchamiał wyobraźnię, która w miejsce niewiadomego wkładała bogów i demony.

Najwięcej chyba demonów zrodziło się nie ze spotkań z wilkami, niedźwiedziami czy dzikami lecz z puchaczami. Już rzymska strzyga wywodziła się z puchacza, tajemniczego ptaka wydającego przedziwne, często przerażające odgłosy nocą. Łacińska nazwa puchacza Bubo Bubo – dała początek słynnemu bobu – bliżej nieokreślonemu demonowi, który zwykł prześladować małe, niegrzeczne dzieci. Jeszcze moi kuzyni, którzy przyszli na świat w ostatniej dekadzie XX wieku byli w dzieciństwie straszeni bobem. Nie mylić tutaj z warzywem. Od boba wzięły się nazwy bobka i buki w polskim tłumaczeniu Muminków. Lęk jaki budził wśród naszych przodków zwykły puchacz zdecydowanie podważa mit jakoby czuli się oni w lesie swojsko i za pan brat z dziką przyrodą.

Pierwotni Słowianie prawdopodobnie nie rozróżniali licznych gatunków demonów, z całą zaś pewnością nie mieli rozbudowanych bestiariuszy czy demonologii. Musieli jeszcze poczekać na swojego Karola Linneusza. Większa część złośliwych stworzeń demonicznych nosiła najprawdopodobniej zbiorczą nazwę biesów. Pozostałością tych pospolitych biesów jest na przykład dzisiejsza nazwa Bieszczadów, gdzie musiały występować szczególnie licznie. Z czasem w miarę rozwoju społecznego oraz nasilania się wpływów zewnętrznych pospolite biesy zaczęły dzielić się na bardziej zaawansowane i wysublimowane rodziny. Nie uniknęły tego również demony leśne. Wraz z ekspansją chrześcijaństwa biesy nabierały coraz więcej cech diabelskich łączących je z chrześcijańskim piekłem. Importem z zewnątrz mógł być sam czart, który według Kazimierza Moszyńskiego wywodził się od łacińskiego słowa curtus – kulawy, krótki, chromy.

______

Nie wiadomo czy nazwa ta przyszła z chrześcijaństwem czy nieco przed nim, prawdopodobnie jednak odnosiła się do tych biesów, które w jakiś sposób słabowały na ciele lub umyśle, były szpetne lub kuśtykały. Z Moszyńskim nie zgadzają się jednak inni badacze, którzy czarta wywodzą z języka prasłowiańskiego. To tylko jeden z przykładów nieporozumień i wątpliwości jakei otaczają wierzenia dawnych Słowian.

Przykładem ewolucji pospolitego biesa może być łęczycki diabeł Boruta. Jego imię wywodzi się od miejsca zamieszkania, tj. boru. Boruta mógł występować w wyobraźni miejscowej ludności już w czasach przedchrześcijańskich jako jakiś borowy czy borowiec. Z czasem jednak zmienił się, nabrał nawet cech typowego polskiego szlachcica, stał się diabelskim alter ego całej klasy społecznej. O diabłach borowych słyszano nie tylko w Łęczycy. Podczas prześladowań czarownic, tak popularnych w Rzeczpospolitej XVII i XVIII wieku często zdarzało się, że donosiły one na swoich wspólników, którymi najczęściej bywały zwykłe diabły leśne.

Prasłowiańskie puszcze zamieszkiwał demon zwany na Wschodzie leszym, na Zachodzie borowym a na Bałkanach Wilczym Pasterzem. Wzmianki o nim rozciągają się jak Słowiańszczyzna długa i szeroka, aczkolwiek najwięcej ich znaleźć można na terenie Rusi, Białorusi i Polesia. Leszy/borowy żył w głębokich lasach a natknięcie się na niego nie zawsze musiało kończyć się tragedią. Zdarzało się, że pomagał chłopom odnaleźć zagubione zwierzęta gospodarskie a zbłąkanym drogę. Mógł także wyprowadzić człowieka w najgłębszą puszczę bądź porwać młodą, piękną dziewczynę w celach reprodukcyjno-rozrywkowych. Generalnie las uchodził za miejsce niebezpieczne dla młodych kobiet, które dziwnie często w nim znikały, czasem z racji kiepskiej orientacji w terenie, innym razem przy wydatnym współudziale różnych zbójów. Działalność tych ostatnich można było wytłumaczyć istnieniem leszego bądź diabła borowca.

Sam leszy wydawał się być swego rodzaju opiekunem lasu i zwierzyny łownej, stąd zwracali się do niego myśliwi. Po wprowadzeniu chrześcijaństwa z wszystkich funkcji wyzuło go kilku świętych. Wilkom zaczął przewodzić św. Mikołaj, myśliwi i leśnicy zwracali się odtąd do św. Jerzego lub św. Huberta. Wygląd leszego nie jest ustalony, mógł jak inne leśne demony przybierać tak postaci zwierząt jak ludzi oraz hybryd. Leszego często przedstawia się obecnie jako hominida z imponującym porożem jelenia. Warto zauważyć, że niewiele słowiańskich demonów wyobrażano sobie z rogami. Na Bałkanach zdarzało się to karkandżułom, poza tym wpływy chrześcijaństwa przysposobiły rogi czartom i biesom. Możliwe, że nosił je również leszy, chociaż bardziej prawdopodobne, że jeżeli już przyjmował postać zwierzęcia byłby to prędzej niedźwiedź. Zwierzę to szanowane było ze względu na siłę, nie mając poza człowiekiem naturalnych przeciwników w lesie ono najbardziej nadawało się na Pana Kniei.

Leszy mógł szkodzić niewinnym ludziom zsyłając na nich chorobę. Gdy jakiś chłop wyszedł do lasu zdrowy a wrócił chory mówiło się, że przestąpił szlak leszego/borowego. Dzisiaj takie zjawiska też mają miejsce z tym, że nazywamy je kleszczowym zapaleniem mózgu bądź boreliozą. Choroby odkleszczowe nabywane w lesie były w średniowieczu kompletnie nieprzeniknione. Warto zauważyć, że dopiero na początku XX wieku w Szwecji połączono tak widoczny i charakterystyczny przecież rumień z ugryzieniem kleszcza. Nic dziwnego, że objawy pojawiające się po jakimś czasie, bez widocznych śladów ukąszeń zrzucano na demony.

Leszy wywodził się prawdopodobnie z zamierzchłych wierzeń sięgających paleolitu, kiedy to prehistoryczni myśliwi czcili istotę, zwaną przez dzisiejszych naukowców Panem Dzikiej Zwierzyny. W przeciwieństwie do pomniejszych demonów leszy działał samodzielnie i był panem pewnej części puszczy.

Nieprzebyte knieje mieli podobno zamieszkiwać dzicy ludzie, pokryci gęstym włosiem od stóp aż po głowę. Oni również byli niebezpieczni dla ludu, chętnie porywali młode kobiety a zbłąkanych podróżnych konsumowali. Dzicy ludzie najprawdopodobniej wzięli swój początek z relacji o spotkaniach z małpami w Azji i Afryce. Wędrowcy zabarwiali takie spotkania aby zainteresować słuchaczy i z czasem powstał nowy gatunek groźnych istot. Jeżeli rzeczywiście pochodzą oni od małp to ich rodowód nie może być równie stary co w przypadku np. leszego i prawdopodobnie pojawili się w relacjach dopiero w późnym średniowieczu.

Las był również siedliskiem licznych i wyjątkowo wrednych demonów kobiecych zwanych babami jagami, jagami, jędzami, babojagami. Prawdopodobnie samo słowo „jaga” wzięło się od jędzy oznaczającej dosłownie „staruchę mąk”. Wyglądem przypominały stare, samotne kobiety, żyjące gdzieś w leśnych ostępach. Najczęściej z kotem jak przystało starym pannom, tak wytykanym w pierwotnych społeczeństwach uzależnionych od licznej i szybkiej reprodukcji rekompensującej liczne zgony. Przedchrześcijański charakter tych jędz i babojag nie jest możliwy do odtworzenia. Po wprowadzeniu chrześcijaństwa zaś zostały one zepchnięte do leśnego podziemia, swego rodzaju pogańskiej partyzantki, w ramach której zajmowały się szkodzeniem pobożnemu ludowi. Spotkanie takiej baby jagi źle się kończyło, o czym najdobitniej przekonali się Jaś i Małgosia.

Młody mężczyzna nie mógł się czuć w lesie pewnie, ponieważ czyhały na niego leśne rusałki. Były kuzynkami bardziej znanych wodnych rusałek, z tym że brały swój początek z dusz młodych kobiet, które straciły życie w dramatycznych okolicznościach w lesie. Najczęściej popełniając samobójstwo poprzez powieszenie na jakiejś gałęzi. Leśne rusałki polowały na młodych mężczyzn, których uwodziły śpiewem i kuszącym wyglądem. W najlepszym wypadku wyprowadzały nieszczęśnika na manowce i tam go zostawiały, w najgorszym oddawały się z nim pieszczotom, które kończyły się dlań tragicznie.

Po lasach kręciły się też mamuny wykradające dzieci nieuważnym rodzicom. Występowały najczęściej pod postacią dorosłych kobiet, które znikały tak szybko jak tylko to było możliwe po dokonaniu podmiany swojego, często upośledzonego potomka (tzw. odmieńca) na zdrowe dziecię. Opowiem o nich szerzej w specjalnie im poświęconym odcinku.

Wiele leśnych demonów miały umiejętność przybierania postaci zwierząt, które normalnie występowały w lasach. W ten sposób niejeden borowiec czy leszy mógł przybrać postać atrakcyjnej łani bądź jelenia i wyprowadzać myśliwych na manowce. Tak działał np. niejaki lejin, demon przybierający postać jelenia. Mógł pójść jednak dalej i przemienić się w zabójczego niedźwiedzia, dzika, rysia bądź wilka. W takiej formie był w stanie zabijać zbłąkanych ludzi, szczególnie kobiety i dzieci. Warto zauważyć, że wiele przypadków rozszarpania przez dzikie zwierzęta przypisywano właśnie istotom nadprzyrodzonym. Populacja dzikich zwierząt znacznie spadła w XIX wieku, chociaż inne, takie jak np. przerażający tur zniknęły z naszych lasów już wcześniej. Wraz ze spadkiem liczby groźnych zwierząt wymierać zaczęły tez relacje o demonach atakujących pod ich postacią.

W rejonach Słowiańszczyzny graniczących z niemieckim obszarem językowym, głównie w Polsce, Czechach, Słowenii często pojawiał się tzw. Leśny Jeździec. Miał to być duch jakiegoś szczególnie okrutnego dostojnika, który dręczył lud także po śmierci. Podróżował po lesie, najczęściej w czasie burzy na czele swojej upiornej świty i pozbawiał życia każdego kogo napotkał na swojej drodze. Leśny Jeździec najprawdopodobniej jest słowiańską wariacją Odyna pędzącego na orszaku walkirii i demonów podczas tzw. Dzikich Łowów. Występowanie podań o leśnym jeźdźcu również wskazuje na związek z germańskim obszarem kulturowym.

Leśne demony stanowiły bardzo oryginalną i różnorodną mieszankę. Żaden z nich nie posiadał spójnej charakterystyki tak jak miało to miejsce w przypadku zmory, upiora czy topielca. Szeroki obszar występowania rodził przeróżne wariacje i podgatunki. Tym co charakterystyczne dla leśnych demonów było ich w przeważającym stopniu szkodliwe nastawienie wobec człowieka. W pewnym sensie oddaje to uczucia, jakie wobec lasu posiadał nasz przodek. Nie było w nim miłości i szacunku dla przyrody, częściej lęk i groza.

Literatura:
Baranowski B., W kręgu upiorów i wilkołaków, Łódź 1981
Moszyński K., Kultura Ludowa Słowian, cz. II – Kultura duchowa, Kraków 1934
Pełka L., Polska demonologia Ludowa, Warszawa 1987